Cameron wygłosił mowę w Parlamencie, w której chwalił niezłomną wolę byłej pani premier oraz jej konserwatywno-liberalny program. Stwierdził, „że wszyscy jesteśmy thatcherystami”, co miało między innymi załagodzić spory w jego własnej partii. Dla wielu konserwatystów Thatcher jest bowiem wciąż symbolem sukcesu politycznego, zaś Cameron postrzegany jest jako ten, kto ideały konserwatywne zdradził. Niechętni Cameronowi konserwatyści w rządzie twierdzą nawet, że premier przekształcił torysów w Blue Labour – niebieską (to kolor torysów) Partię Pracy, ślepo naśladując wcześniejsze sztuczki polityczno-propagandowe Tony’ego Blaira.
Jak mówił Conor Burns, konserwatywny prawnik i przyjaciel Thatcher, podczas parlamentarnej debaty na temat jej dziedzictwa i spuścizny: „wierzyła w walkę idei – coś czego powrót z radością przywitalibyśmy obecnie w krajowej polityce”. Cameron zatem jest oskarżany przez członków swojej własnej partii o bezideową postpolitykę. Oczywiście w przeciwieństwie do Thatcher David Cameron jest ograniczony przez konieczność rządzenia w koalicji z Liberalnymi Demokratami. Zarazem – tak jak większość współczesnych europejskich liderów partii rządzących – próbuje szukać w swojej retoryce centrowego środka i łagodzić wizerunek Partii Konserwatywnej, tak by dotrzeć do jak największego elektoratu. Zdaje sobie sprawę, że surowy i nieugięty styl rządzenia Thatcher, mający na celu rozmontowanie zbudowanego po wojnie państwa opiekuńczego, dziś jest niemożliwy. Nie ma już na Wyspach silnych związków zawodowych, więc i ostra retoryka może być co najwyżej skierowana przeciwko imigrantom i bogaczom, co z kolei i w jednym, i w drugim wypadku może przynieść więcej szkód niż korzyści w wyborach w 2015 roku. Zamiast odwoływać się do jakiegoś konkretnego programu pani premier, Cameron próbuje więc odwoływać się do Thatcher jako postaci, charyzmatycznej liderki, której cechy rzekomo on również posiada.
I na tym właśnie polega problem Camerona. Próbuje stworzyć spójny przekaz, który zawierałby w sobie Thatcherowską nieugiętość w sprawach ekonomicznych, a jednocześnie łagodność modernizacyjnego podejścia zawartego w jego wyborczym projekcie „Wielkie społeczeństwo” z roku 2010. Chęć dokonania wielkiej odnowy społecznej w małym stopniu daje się jednak pogodzić ze słynnymi słowami Thatcher o tym, że „nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo”. Jest tak dlatego, że choć w kwestiach ekonomicznych panuje na Wyspach prawicowy konsensus i Cameron nie chce go naruszać, to w kwestiach społecznych stosuje już o wiele łagodniejszą retorykę i w zasadzie zachowuje wiele z rozwiązań, które wprowadzili Tony Blair czy Gordon Brown.
Premier próbuje zatem wyciszać przeciwników w swojej własnej partii i zyskiwać poparcie społeczne nawiązując do Thatcher jako charyzmatycznego polityka, ale nie do jej konkretnych decyzji politycznych. W takich kwestiach jak reforma związków zawodowych czy prywatyzacja własności państwowej odwołuje się do potocznie akceptowanego neoliberalnego światopoglądu, ale w kwestiach najważniejszych, takich jak reforma szkolnictwa, systemu emerytalnego oraz członkostwo w UE ma już mniej konserwatywne zdanie. Już zapowiedział reformy i rozwiązania, na które thatcheryści nigdy by się nie zgodzili, takie jak utrzymanie cen biletów kolejowych o jeden procent poniżej inflacji w sezonie w latach 2013–2014 czy zachowanie przywilejów przysługujących emerytom, takich jak darmowe przejazdy autobusowe.
Premier ma więc przed sobą trudne zadanie. Jego inicjatywy nie były na razie w stanie rozruszać gospodarki, a Partia Pracy w ostatnich sondażach uzyskała nad konserwatystami dziesięć procent przewagi. Jeśli ten trend się utrzyma, będzie to dla Camerona stanowiło coraz większy problem. Jego program „Wielkie społeczeństwo”, który miał przywrócić prosperity jak na razie nie odnosi sukcesu, a z debaty nad budżetem europejskim wyszedł pokonany. Stara się więc nawiązać do mitu nieugiętego polityka, jaki stworzyła Margaret Thatcher, ale nie będzie miał łatwego zadania. Jeśli wyniki gospodarcze się nie poprawią to mogą oni zagłosować przeciw konserwatystom. Cameron potrzebuje kolejnych wygranych wyborów, by przełamać wcześniejsze długotrwałe rządy lewicy i pokazać, że wyborcy głosujący na niego w roku 2010 podjęli słuszną decyzję. Ma jeszcze czas, przez 2 lata w polityce na Wyspach może się dużo zdarzyć. Może Brytyjczycy w końcu dostrzegą w nim silnego polityka, którym tak chce być.