Przepytywana minister Kozłowska-Rajewicz powiedziała, że w obecnej kadencji Sejmu nie ma szans na jakąkolwiek zmianę. Sala przyjęła tę informację z pełnym rezygnacji spokojem. Kiedy jednak następnego dnia premier Tusk powtórzył to samo, publiczność odpowiedziała głośnym buczeniem. Kobietom obecny stan prawny się nie podoba, ale, jak widać, dla rządzących nie ma to dużego znaczenia. Nie pozostaje nic innego jak żałośnie pocieszać się, że gdzie indziej mają gorzej. Na przykład w Salwadorze.
Salwador jest jednym z pięciu krajów Ameryki Łacińskiej (pozostałe to Nikaragua, Honduras, Dominikana i Chile), gdzie obowiązuje bezwzględny zakaz aborcji. Od 1999 r. Konstytucja Salwadoru stanowi, że życie ludzkie podlega ochronie od momentu poczęcia, zaś artykuł 130 tamtejszego kodeksu karnego wprowadzony w życie w 1998 r. penalizuje aborcję. Kobiecie „przyłapanej” na aborcji grozi do 50 lat pozbawienia wolności, zaś lekarzom za wykonanie zabiegu – do 12 lat. I nie są to tylko czcze zakazy. Aktualnie w więzieniach nie brakuje kobiet odsiadujących wyroki za aborcje lub poronienia naturalne, które zostały przez władze uznane za rozmyślne przerwanie ciąży (mówi się wręcz o 6 tysiącach kobiet!). Restrykcyjnym prawem dotknięte zostały głównie kobiety biedne i niewykształcone, których nie stać na zabieg w prywatnej klinice, gdzie przestrzega się tajemnicy lekarskiej lub przeprowadzenie aborcji zagranicą [1].
W kwietniu i maju tego roku za sprawą młodej kobiety, na potrzeby sprawy nazwanej „Beatriz”, o sytuacji kobiet na Salwadorze zrobiło się głośno w całym latynoamerykańskim świecie. 22-letnia kobieta ma już jedno dziecko, 14-miesięcznego synka, cierpi na toczeń i chorobę nerek, które poważnie osłabiają jej układ immunologiczny. Kolejna ciąża i poród zagrażają jej życiu. Płód z kolei był dotknięty anencefalią, czyli bezmózgowiem. Oznacza to, że nawet jeśli dziecko urodzi się żywe, umrze niedługo po porodzie.
Na początku kwietnia młoda kobieta trafiła do szpitala, gdzie lekarze zalecili jej jak najszybsze przerwanie ciąży, jeśli nie chce ryzykować utraty życia. Nie mogli jednak jej pomóc, ponieważ jest to zakazane. Z pomocą nieformalnej organizacji, Zgrupowania Obywatelskiego na rzecz Depenalizacji Aborcji (Agrupacion ciudadania para la despenalizacion del aborto terapeutico, etico et genesico) „Beatriz” zwróciła się do tamtejszego trybunału konstytucyjnego o udzielenie jej tzw. ochrony konstytucyjnej i zezwolenie na przeprowadzenie aborcji w imię ochrony jej prawa do życia. Trybunał miał rozstrzygnąć, które prawo do życia jest ważniejsze – kobiety czy uszkodzonego płodu pozbawionego szans na przeżycie. Chodziło więc nie tylko o indywidualne rozstrzygnięcie, ale o aksjologiczną deklarację państwa salwadorskiego: co jest dla niego ważniejsze – życie jego obywateli (obywatelek) czy kurczowe trzymanie się pryncypiów, co do których nie ma nawet społecznego konsensusu? Czy w imię bezwzględnej ochrony życia poczętego możemy uśmiercać dawczynię tego życia? Czy można jeszcze jaskrawiej przedstawić absurd, do jakiego prowadzą idee ruchu pro life i stanowisko Kościoła w sprawie aborcji?
Rozstrzygnięcie, czy skarga nadaje się do rozpoznania oraz samo rozpoznanie zajęły trybunałowi aż siedem tygodni. W międzyczasie sprawa zyskała międzynarodowy rozgłos. Na rząd salwadorski zaczęli wywierać nacisk politycy z innych krajów i Amnesty International. Wreszcie sprawą zainteresowała się Międzyamerykańska Komisja i Trybunał Praw Człowieka. Czas płynął, a „Beatriz” czuła się coraz gorzej i traciła siły. Kiedy kobieta była już w 20. tygodniu ciąży, sąd wreszcie ogłosił decyzję. Odrzucił wniosek „Beatriz” o przyznanie ochrony jej życiu na mocy konstytucji. W swoim orzeczeniu stwierdził, że prawa matki nie mogą przeważać nad prawami nasciturusa i że w świetle konstytucji nie można zezwolić na przeprowadzenie zabiegu aborcji. Jednakże sąd stwierdził też enigmatycznie, że skarżąca jest właściwie leczona w szpitalu, jej stan jest stabilny i przy dalszym odpowiednim leczeniu jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, zaś do lekarzy należy decyzja, jakie środki podjąć, by zarówno matce, jak i nasciturusowi zagwarantować konstytucyjne prawo do życia.[2] Orzeczenie zapadło w 5-osobowym składzie przy trzech głosach za, jednym wstrzymującym się i jednym przeciw. Wszyscy sędziowie byli mężczyznami.
Orzeczenie wywołało radość organizacji broniących życia nienarodzonego i Konferencji Episkopatu Salwadorskiego, który widział w sprawie zamach na istniejące prawa i próbę zalegalizowana aborcji. Organizacje kobiet i ochrony praw człowieka wezwały prezydenta Mauricio Funesa do interwencji i zezwolenia na przerwanie ciąży „Beatriz”. Zaczęły też przygotowywać wniosek o udzielenie azylu w Hiszpanii dla „Beatriz” na podstawie prześladowania ze względu na płeć. Następnego dnia w sprawie „Beatriz” orzekł też Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka, który wezwał rząd Salwadoru do podjęcia natychmiastowych i niezbędnych środków celem zapewnienia „Beatriz” prawa do życia, integralności osobistej i ochrony zdrowia. Tak oto Trybunał po raz pierwszy przedstawił swoją opinię w sprawie aborcji. Tego samego dnia rząd ugiął się i powołując się na niejasne sformułowanie sądu, że do lekarzy należy decyzja, jakie środki podjąć, by ocalić życie „Beatriz”, zezwolił na przeprowadzenie zabiegu. Jako że młoda kobieta była już w 21. tygodniu ciąży, lekarze przeprowadzili już nie aborcję, lecz cesarskie cięcie (taką granicę przewiduje prawo salwadorskie na przeprowadzanie cesarskich cięć). Niemowlę okazało się dziewczynką, która zmarła po 5 godzinach. „Beatriz” przeżyła.
Finał sprawy okazał się iście salomonowy. Ocalono życie „Beatriz” i zarazem utrzymano bezwzględny zakaz aborcji. Wilk syty i owca cała. Biedne kobiety nadal będą trafiać do więzienia na resztę życia za przerwanie ciąży, a bogatsze praktykować turystykę aborcyjną. Przerwanie ciąży w sytuacji zagrożenia życia matki nadal jest niedozwolone, ale życie „Beatriz” uratowano. Czy można było lepiej wybrnąć z całej sytuacji?
Salwador jest daleko. Możemy tylko odetchnąć z ulgą, że my przecież mamy nasz „kompromis aborcyjny”, żyjemy w eleganckiej Europie i aż tak źle nie jest. Owszem, nie jest. Bywa jeszcze gorzej. Sprawa „Beatriz” w debacie publicznej w Hiszpanii często była porównywana do innego, całkiem niedawnego przypadku Savity Halappanavar z Irlandii. W listopadzie 2012 r. lekarze szpitala uniwersyteckiego w Galway odmówili przeprowadzenia zabiegu aborcji 31-letniej Irlandce indyjskiego pochodzenia w 17. tygodniu ciąży (kobieta była w trakcie ronienia, lecz serce płodu nadal biło) przypominając jej, że „to jest kraj katolicki”. Dopiero kiedy serce płodu przestało bić, lekarze zgodzili się na wyciągnięcie go, lecz dla młodej kobiety było już za późno. Po dwóch dniach agonii i cierpienia zmarła.
Przypisy:
[1] BBC Mundo, “El Salvador, un aborto para salvar la vida”, 26 Abril 2013 http://www.bbc.co.uk/mundo/noticias/2013/04/130426_el_salvador_aborto_beatriz_mujer_que_reclama_derecho_vivir_centroamerica_salud_an.shtml
Fundacion Iberoamericana para el Desarollo, Encarceladas por abortar, http://www.fundacionfide.org/comunicacion/noticias/archivo/81694.html
[2] El Pais, “El Salvador rechaza la solicitud de aborto de una mujer en riesgo de muerte”, 30 may 2013, http://sociedad.elpais.com/sociedad/2013/05/30/actualidad/1369894974_531835.html
El Pais, “Los medicos practican una cesarea a Beatriz para salvarle la vida”, 4 Junio 2013, http://sociedad.elpais.com/sociedad/2013/06/04/actualidad/1370307653_785260.html