Jej Perfekcyjność
Prajd, czyli pride po bałkańsku
Filmy dotyczące tematyki LGBT zasadniczo mieszczą się albo w nurcie komediowo-prześmiewczym, albo w nurcie kina dokumentalno-edukacyjnego. Oczywiście, pojawiają się ambitne wyjątki, jednakże to właśnie produkcje z tych dwóch gałęzi są najchętniej oglądane. Srđan Dragojević, reżyser „Parady”, specjalizuje się w komediach i filmach wojennych, można więc było się spodziewać, że jego nowe dzieło będzie właśnie humorystyczną opowieścią o gejach i lesbijkach. Jako że dotyka jednak problemu trudnego i związanego z przemocą, stanąć musiało pomiędzy humorem a misyjnością. Trudno jest zresztą z takiego schematu uciec. Trudno też odnaleźć się w sytuacji filmu fabularnego, który zarazem osadzony jest w rzeczywistości i którego punktem kulminacyjnym jest przemarsz, jaki miał miejsce nieco ponad rok przed premierą dzieła. Dragojević radzi sobie jak może, ale nie udaje mu się uniknąć pewnych kalek i spłaszczenia bohaterów filmu.
Zboczeńcy i bojownicy
„Parada” to film przedstawiający historię grupy serbskich działaczy i działaczek LGBT, którzy chcą w 2008 roku zorganizować w stolicy paradę (nazwaną – z angielska – „prajdem”). Ponieważ jednak mieszkają w kraju superkonserwatywnym, gdzie Cerkiew ma wpływy większe niż Kościół katolicki w Polsce, społeczeństwo opiera się wciąż na zasadach patriarchalnych, a ruchy nacjonalistyczne z powodu wojennej historii półwyspu są silniejsze niż u nas, nie jest to łatwe. Już podczas konferencji prasowych dotyczących marszu organizatorzy spotykają się z szykanami dziennikarzy i atakami bandy łysych osiłków. Ich obawy o niepowodzenie akcji są więc uzasadnione. Splot wydarzeń zbliża ich jednak do Limuna – byłego gangstera, a zarazem narzeczonego wrażliwej Lenki. Ta, zachwycona doradcą weselnym (który oczywiście jest gejem), namawia ostatecznie męża do wsparcia grupy „zboczeńców” i zapewnienia im ochrony podczas planowanego wydarzenia. Początkowo niechętny, jej ukochany daje się przekonać w imię uczucia, jakim darzy swoją wybrankę. Nikt z jego ludzi nie chce jednak do niego dołączyć. Limun wyrusza więc w podróż po Bałkanach, by odnaleźć dawnych przeciwników i zarazem druhów z czasów wojny. To oni pomogą mu w szalonym planie. Pikanterii fabule dodać ma fakt, iż jednym z atakujących gejowskie manifestacje jest syn Limuna, zaś komendant policji chce w zamian za ochronę parady nie tylko siłowni należącej do byłego gangstera, ale także jego żony.
Całość ma w sobie coś z komedii pomyłek, kryminału, ale także filmu drogi i na pierwszy rzut oka wydawać się może skomplikowana. Ogląda się jednak „Paradę” łatwo, choć nie bez pewnego dystansu. Postacie są szablonowe i stereotypowe. Twardy bandzior ma tak naprawdę miękkie serce, geje są przegięci, lesbijka podrywa narzeczoną gangstera, osoby trans są w zasadzie nieobecne, a nikt ze środowiska LGBT nie wykonuje „prawdziwej, ciężkiej pracy”. Fabuła przypomina natomiast cukierkową baśń, zapełnioną przez bohaterów, których trudno nie lubić, i stworzoną ku pokrzepieniu serc – i w celach dydaktycznych. Szlachetne przesłanie antyhomofobiczne wyziera z każdego niemal kadru, wpisując się w neoliberalny dyskurs, w którym wszystkie osoby przeciwne środowisku LGBT muszą „się po prostu jeszcze dużo nauczyć”, ale ostateczny postęp i rozwój są nieuniknione. Odnieść można wrażenie, że reżyser próbuje po prostu dołożyć bałkańską rzeczywistość do obowiązującej na całym świecie narracji dotyczącej homofobii, wedle której osobiste uprzedzenia i dystans społeczny wynikające z nieznajomości lub niewiedzy zostają szybko unieważnione przy pierwszym lepszym zetknięciu z obiektem. Tym samym Dragojević nie udziela odpowiedzi na pytanie, czy taki mechanizm faktycznie jest uniwersalny.
Z jednej strony nawiązanie do pewnego globalnego sposobu myślenia daje „Paradzie” potencjał bycia zrozumiałym tak na Bałkanach, jak na Zachodzie. Z drugiej jednak, niewiele nam ten obraz mówi o specyfice Serbii. Dlaczego syn Limuna zmienia zdanie? Dlaczego główny bohater wygania popa ze swojej siłowni? Dlaczego wybranka jego serca nie ma uprzedzeń wobec homoseksualistów? Tego się nie dowiadujemy. A szkoda, bo odpowiedź na te i kilka podobnych pytań pozwoliłaby prawdopodobnie lepiej zrozumieć całe zamieszanie wokół Prajdu.
Tym niemniej, muszę przyznać, Dragojeviciowi udało się mnie wzruszyć. Nie samym dziełem, a raczej tym, że przypominało mi ono polską rzeczywistość. Może nie tę warszawską i nie tegoroczną, ale jednak.
Pałki i nadzieja
To, co mnie zaskoczyło, to podobieństwa pomiędzy filmowym przedstawieniem Prajdu 2008 w Belgradzie, a tym, co działo i dzieje się w Polsce. Naprzeciw niewielkiej grupy serbskich działaczek i działaczy LGBT staje niemalże armia ogolonych na łyso, uzbrojonych w pałki młodzieńców. Skandują „zabij pedała” i wyglądają tak, jakby zamierzali zamysł ten zrealizować. Oczywiście, sytuacja w Polsce – a zwłaszcza w Warszawie – nie jest aż tak dramatyczna. Przynajmniej nie w 2013 roku. W przeciwieństwie też do serbskiej, polska policja ochrania przemarsze i zapewnia im bezpieczeństwo, i nie próbuje uniemożliwić organizacji drogą formalną.
Ale sceny nienawiści są takie same. Pamiętam jak dziś, to był rok 2010, gdy mój bliski wówczas znajomy został pobity podczas Marszu Równości w Krakowie. Wylądował w szpitalu. Jeszcze lepiej pamiętam sceny sprzed kilku lat (w 2005 roku?), gdy oglądałam w telewizji relację – znów z Krakowa – gdzie niewielka i wystraszona grupa wzięła udział w Marszu i została mocno poturbowana przez dużo większe grupki narodowców i kiboli.
Tegoroczna warszawska Parada Równości okazała się wyjątkowa. I to nie tylko dlatego, że dystrybutorzy „Parady” poprosili o jej patronat medialny nad filmem (a jeszcze kilka lat temu nikt nie chciał swojego brandu wiązać z tym wydarzeniem!), lecz przede wszystkim dlatego, że nie ma już – poza pojedynczymi osobami trzymającymi transparenty cytujące Pismo Święte – grup młodych mężczyzn z wygolonymi głowami, które tak mocno akcentują swoją obecność w obrazie Dragojevicia. „Parada” pozwala nam przypomnieć sobie o zmianie, która mimo wszystko zaszła. W 2001 roku warszawski marsz liczył kilkadziesiąt osób, z których spora część miała twarze zakryte maskami. Dziś jesteśmy w miejscu, gdy jest oczywiste, że w czerwcu Parada się odbędzie, że przyjdzie na nią 8 tys. osób, media powiedzą o wszystkich jej postulatach (a nie tylko o regulacji sytuacji związków niebędących małżeństwami), zaś patronatem obejmie ją osoba pełniąca funkcję publiczną – w tym roku ministra Agnieszka Kozłowska-Rajewicz.
Jedni mówią, że to cisza przed burzą. Inni dopatrują się w tym przemiany, jaka zachodzi, i otwierania się Polski na różnorodność. Ja, prawdę mówiąc, nie jestem aż tak pozytywnie nastawiona – moje osobiste doświadczenia i problemy, z jakimi zgłaszają się zarówno do Queer UW, jak i Fundacji Wolontariat Równości osoby LGBT, nie zmieniają się od lat i nie zauważamy spadku częstotliwości, z jaką się pojawiają. Co ciekawe, „Parada” kończy się w tonie pełnym nadziei – wyjaśnieniem, że w kolejnych latach policja zapewniła Prajdowi bezpieczeństwo, że marsz przeszedł zaplanowaną trasą, że zwiększyła się liczba uczestników. O ile w filmie przeciwny homoseksualistom główny bohater rok później zmienia się i maszeruje w Prajdzie, o tyle rzeczywistość nie jest już tak wesoła: stosunek mieszkańców Belgradu do parad pozostaje niezmienny, a co roku władze próbują zablokować przemarsz, wykorzystując formalne triki i powołując się na kwestie związane z bezpieczeństwem mieszkańców miasta. Przesłanie dzieła jest jednak proste: chodzić, maszerować, paradować. „It gets better”, mówią Amerykanie w swojej kampanii – jest coraz lepiej. I taki jest wniosek „Parady”. Dający nadzieję, ale zarazem niemówiący nam niczego nowego.
Prajd jak pride
Ale czy wzorowanie się na rozwiązaniach amerykańskich jest dobrym pomysłem? To inny, ciekawy wątek. Pytanie, jakie bowiem pojawia się zawsze przy planowaniu kolejnych edycji Parady Równości (ale pewno i pozostałych podobnych wydarzeń pro-LGBT w Polsce) dotyczy tego, czy rzeczywiście chcemy iść tą drogą. Czy rzeczywiście Parada Równości musi i powinna upodabniać się do pride’ów? Serbski „prajd” jest bez wątpienia wprost nawiązującym do zachodnioeuropejskiej tradycji wzorem do naśladowania dla Serbów. Nasza warszawska Parada Równości zawsze chciała być inna. Zawsze podkreślała, że nie dotyczy tylko środowisk LGBT, ale wszystkich wykluczonych: że ma być inkluzywna. A więc włączająca niepełnosprawnych, mniejszości etniczne, narodowe i tak dalej, i tak dalej. Może wcale nie musi być komercyjnym wydarzeniem z roztańczonymi ludźmi poruszającymi się przy platformach i jacuzzi na kółkach? Może nasza wersja tego wydarzenia powinna być inna, mniej komercyjna? Te pytania pojawiają się rokrocznie. I dobrze. Świadczą o tym, że nie przyjmujemy zachodnich wzorców bezrefleksyjnie. Na filmowym Prajdzie nie ma drag queen. Nie ma widocznych transseksualistów. Są tylko geje i lesbijki. Opowieść Dragojevicia nie zadaje pytań o celowość i skuteczność działań prajdowych. Zakłada, że nie ma innego sposobu, że oczywistym jest naśladowanie wzorców zachodnich. Jakby organizacja barwnych pochodów była jedyną drogą.
Film czekał na dystrybucję w Polsce aż dwa lata. Powód wydaje się banalny: historia opowiedziana w „Paradzie” atrakcyjniejsza jest dla widza z kraju, gdzie kolorowe przemarsze organizowane są od dziesięcioleci, a pokazana w nim rzeczywistość z jednej strony jest egzotyczna i atrakcyjna, a z drugiej – wzbudza współczucie. W kraju, gdzie marsze równości są w niektórych miastach wciąż kontrowersyjnym wydarzeniem, trudno spodziewać się masowego zainteresowania historią, która opowiada o tym samym, tylko przeniesionym w realia innego kraju. Frekwencja w kinach podczas pokazów „Parady” jest chyba zresztą dowodem na to, że zamerykanizowany obraz trafi przede wszystkim do krajów, gdzie wzbudzić może sensację, zaskakując stopniem agresji i nietolerancji bohaterów w nim pokazanych. Bez względu na wszystkie wątpliwości, „Paradę” obejrzeć polecam. Ot, opowieść z happy endem, pokrzepiająca historyjka o tym, jak zmieniają się poglądy i postawy ludzkie. Nieco bajkowa, choć momentami przerażająca i może ciut przydługawa fabuła podtrzymująca modernizacyjną narrację. Dający nadzieję obraz o tym, że tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco. No właśnie – zwłaszcza San Francisco.
Film:
„Parada”, reż. Srđan Dragojević, prod. Chorwacja, Macedonia, Słowenia, Serbia, Czarnogóra 2011.
* Jej Perfekcyjność, Mariusz Drozdowski – osoba trans, absolwent socjologii i dziennikarstwa na UW, dyrektora Queer UW, członek Zarządu Fundacji Wolontariat Równości, rzecznik prasowy Parady Równości.
„Kultura Liberalna” nr 234 (27/2013) z 2 lipca 2013 r.