Tego procesu nie zatrzyma żadna siła. Cóż więc mogą dla folkloru zrobić jego miłośnicy? Ano – odpowiadam – tworzyć sytuacje, w których to, co wartościowe, ma szanse przetrwać w opracowaniu artystycznym. Choćby tylko na scenie.

Wiedział o tym Stanisław Hadyna, który równo 60 lat temu zaczynał próby z nowo utworzonym Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk”. I wiedzą o tym nauczyciele muzyki, którzy wciąż w wielu szkołach zdobywają środki (i przychylność dyrektorów) na utrzymanie zadziwiająco licznych zespołów chóralnych i tanecznych. Młodzież występuje chętnie, ale trzeba stwarzać okazje, wręcz wyszukiwać preteksty, np. rocznicowe czy choćby komercyjne, by stanąć na scenie i „uświetnić” daną imprezę. Owo „uświetnianie” – oczywiście w cudzysłowie. Niewielu słuchaczy naprawdę ucieszy występ dziecięcego chórku. To trzeba robić nie dla słuchaczy, ale właśnie dla tych dzieci, dla ich rodziców i – najważniejsze – dla muzyki! Nie. Najważniejsze jednak: dla dzieci. Dla samotnych w sieci. Dopiero w zespole słychać, że najpiękniejszą harmonię osiągamy, gdy śpiewamy razem. To promieniuje. To wychowuje.

Oderwać się od słuchacza

Każdy artysta chce się podobać. Niejeden muzyk płakał za kulisami, gdy słyszał oklaski nie dość frenetyczne. Dzieci też żądają natychmiastowej nagrody wyrażonej brawami, piskami, gwizdami uznania czy pochwałami po występie. Ale najważniejsze dzieje się przed. Dzieci muszą rozumieć, co właściwie śpiewają. One naprawdę nie myślą o słuchaczu; to przychodzi dopiero po zejściu ze sceny. Na próbach zdobywają artystyczne doświadczenie, które wyposaża je na całe życie w zdolność do rozumienia wielkiej sztuki. Widać to na ciekawym przykładzie Hadynowego „Ondraszka”.

Muzyka polska dysponuje zaledwie dwoma arcydziełami na głosy białe. Obydwa stworzył Stanisław Hadyna. Pierwsze – konkurujące w swej kategorii o prymat światowy – to „Helokanie” (por. „Kultura Liberalna”, nr 234); drugie – równie znakomite – to „Ondraszek”. I jeśli w jakiejś szkole objawi się mocny biały alt – te dwie pieśni wchodzą do repertuaru automatycznie, bo takiemu głosowi nie wolno pozwolić milczeć.

„Ondraszek” nie sprawia żadnych trudności wokalnych. Wszystko rozgrywa się w obrębie zwiększonej oktawy i dostępne jest w każdym wieku. Wykonawczyni musi jednak śpiewać ze zrozumieniem głębokiej, patetycznej tonacji h-moll, bo – jeśli będzie tylko chciała podobać się publiczności – nic z tego śpiewania nie wyjdzie.

Terror uśmiechu

Każda dziewczynka wielokroć słyszy taką lub podobną dobrą radę: „Uśmiechnij się, będziesz ładniejsza”! No i dziewczyny się uśmiechają szczerze czy nieszczerze, ale na ogół bezrefleksyjnie. Tymczasem Hadyna swojego „Ondraszka” pisał dla kobiety poważnej. Niekoniecznie wiekiem, koniecznie – społecznym doświadczeniem. W sytuację wprowadza nas pierwszym zdaniem stylizowany na „antyczny” chór:

      Ponad jedle i strómy huczi wiater halny,
      a na hali Hana, hań śpiywo se i pasie.

Sprawa jasna. Hana pasie pewnie kilka owieczek; może ze dwie krowiny. Za parę godzin przygoni je do zagrody, a tymczasem „śpiywo se”. Wie, że nikt jej nie widzi ani nie słyszy. I od tej wiedzy zaczyna się występ na scenie: nie ma publiczności! Nie muszę się nikomu podobać! Śpiewam! Ale cóż takiego mogę śpiewać… „se”?

Ciężko się żyje w górach. Z tych owieczek zysku nie będzie. Pomogą jakoś przeżyć do jutra, ale i tak przyjdą jacyś poborcy, nasłani przez rządzących „panów”, i każą sobie zapłacić za prawo do życia. My tu pozostaniemy biedni, a ci, co nam zabierają, będą bogaci. Nie ma na to rady, chyba że…

Na taką właśnie okoliczność, na marzenie o sprawiedliwości społecznej wszędzie na świecie górale, marynarze, chłopi i mieszczanie przez całe wieki wspominają lub po prostu wymyślają jakiegoś swojego Robina Hooda, Karmazynowego Pirata, Janosika czy beskidzkiego Ondraszka. My nic nie poradzimy na „panów” – myślą pewnikiem – ale przyjdzie mściciel, odbierze bogatym i rozda biednym! Redystrybucja bogactwa: stały temat folkloru, rozwijany wszędzie tam, gdzie prawo służy gnębieniu ludu. Ktoś musi o nasze dobro walczyć wbrew złemu prawu! Stąd też słyszymy:

      Łondrasku, Łondrasku, kaj sie ty podziywosz?
      Przyjdź że tu hnet, pomóż nóm,
      nie doj gnębić panóm.

Ondraszek feministyczny

Wypatruję oczy, ale przecież wiem, Ondraszku – śpiewa dziewczyna – że cię nie ma. Nie przyjdziesz, nie pomożesz, muszę sobie jakoś sama dać radę. Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale na ciebie za bardzo nie liczę. Jesteś gdzieś wysoko: „ponad jedle i strómy”, nie przyjdziesz, wiem. Pozwól tylko na taką jakby osobistą modlitwę. No bo co mogę zrobić, skoro cię nie widać? Jeno dym się toczy…

      Ponad jedle i strómy, ponad szałasami
      lecą chmury, kieby dym, a jo pod chmurami.
      Łondrasku, Łondrasku – wypatruję łocy,
      nie widać cię, nie widać,
      jeno dym się tocy.

Dziś już mało kto pamięta powieść Gustawa Morcinka pt. „Ondraszek”. Nasz śląski pisarz chciał stworzyć wielki mit literacki, ale jakoś nie przydał książce wysokich walorów artystycznych. Również opera Feliksa Nowowiejskiego z librettem Morcinka nie zdobyła uznania, a Bolesław Lubosz – mimo starań – nie wydobył z „Ondraszka” materiału na dobry dramat teatralny. Mitem Ondraszka posiłkowała się też Zofia Kossak-Szczucka, Adolf Fierla i wielu pomniejszych autorów. Żaden z nich nie stworzył z beskidzkiego zbójnika postaci na miarę Gerwazego, czy Kmicica, co wynika chyba z wewnętrznej skazy tego mitu: schematyczności i braku większej idei. Wszyscy kontynuowali trop bohaterski, niejako… „maczystowski”. Tylko jeden Hadyna spojrzał na ten mit oczyma kobiety i od razu stworzył arcydzieło. Tak właśnie, dziewczyno, śpiewaj „Ondraszka”. Nie o zbójniku. O sobie!

To, co szkodzi sztuce wysokiej, nie wadzi folklorowi, gdzie nie sama postać bohatera jest ważna, lecz i jej recepcja, społeczne funkcjonowanie. Szlachetny zbójnik, który łupi bogatych, by obdarowywać biednych, na naszych oczach ożył w obyczajach Śląska Cieszyńskiego (choć tylko dla turystów, oczywiście… bogatych). Napisano o nim dziesiątki tomów i wiele pieśni. Tylko jedna z nich ujdzie cało. Ta najpiękniejsza.