Anna Majchrowska
Późny debiut, ludzka rzecz
Na początku muszę się do czegoś przyznać. Boję się debiutów. A uściślając: boję się debiutantów. Początkujący pisarz to osoba niezwykle czuła na punkcie swego dzieła, zachłannie chłonąca opinie na swój temat. Łatwo ją skrzywdzić, urazić. Tymczasem recenzent winien przedstawić szczerą i konstruktywną krytykę. Powstaje zatem dylemat iście szekspirowski: jak zachować obiektywizm, nie tłamsząc równocześnie rozkwitającego talentu?
Na szczęście literatura, w tym polska, zna wiele przypadków, w których od pierwszej książki ma się do czynienia z twórczością znakomitą, oryginalną i wysmakowaną. Czymś, co – zanim ujrzało światło dzienne – zostało głęboko przemyślane, zdążyło „odleżeć”, czego nie zdołały zepsuć pośpiech i niecierpliwość, tak częste u debiutantów. Tak też dzieje się w przypadku „Ludzkiej rzeczy” Pawła Potoroczyna.
Jest to późny debiut, bo Potoroczyn urodził się w roku 1961. Od 2008 pełni funkcję dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza, wcześniej był zatrudniony w placówkach dyplomatycznych w Los Angeles, Nowym Jorku i Londynie. Tam też w latach 1995–2008 powstawała „Ludzka rzecz”, a więc – jak przyznaje sam autor – dłużej niż trwały dwa jego małżeństwa.
Rzecz dzieje się podczas II wojny światowej we wsi Piórkowo, gdzie ugodzony niemiecką kulą umiera Jasio Smyczek, miejscowy sowizdrzał i partyzant. Ksiądz Morga – wbrew odgórnym rozkazom – postanawia urządzić mu chrześcijański pogrzeb. Akcja rozgrywa się w trzech perspektywach czasowych: teraźniejszej (pogrzeb Jasia Smyczka), przeszłej i zaprzeszłej (bliższe i dalsze losy mieszkańców Piórkowa) oraz przyszłej (zamykające książkę krótkie spojrzenie na powojenne losy bohaterów). Dzięki retrospekcji czytelnik śledzi poczynania dwóch konkurencyjnych oddziałów partyzanckich: Kapeli (jej znakiem rozpoznawczym jest klucz wiolinowy) i lewicującego Lazaretu, które bardziej rywalizują między sobą, niż walczą z wrogiem. Poznaje także historię miłosnych podbojów Jasia w Piórkowie i okolicznych wsiach oraz losy poszczególnych piórkowskich rodzin. Książka pełna jest ciekawych postaci, takich jak Kazimierz, właściciel karawanu pogrzebowego, który zawsze bezbłędnie przeczuwa nadchodzącą śmierć, Żyd Haham, który po dołączeniu do oddziału Smyczka przyjmuje pseudonim Hiob, czy choćby główny bohater, miejscowy łamacz niewieścich serc. A wszystkich mieszkańców Piórkowa autor opisuje tak: „Twarze jak nieposłane barłogi, kaprawe oczka zapłynięte smalcem i gorzałką, oddechy jak z dna beczki po kapuście, niskie czoła i wągry jak tatuaże”.
Książkowy Piórków istnieje naprawdę – na Kielecczyźnie. Nie jest to jednak istotne, jako że miejsce ma tu wymowę uniwersalną. Jak przyznaje sam autor: „Piórków jest wygodny i poręczny, bo na wsi metaforą losu może być doprawdy wszystko”. Nie jest to zatem książka o wsi, tylko o życiu, umieraniu i tym, co pomiędzy nimi. A na wsi widać wyraźnie to, co w mieście ulega zatarciu – że porządek tego świata ściśle zależy od dyktatu praw natury, w książce zobrazowanych jako cztery nieposkromione żywioły: kurz, deszcz, błoto i cisza. Nawet wojna, niszcząca wszystko na swej drodze, musi się wpisać w pory roku.
Potoroczyn posługuje się specyficznym stylem i językiem. Fabuła książki jest przeplatana licznymi dygresjami (pisanymi w różnych konwencjach, m.in. minitraktatu, litanii) wzbogacającymi główny wątek i umieszczającymi wydarzenia w szerszym kontekście. Jest to proza rytmiczna, melodyczna, pisana językiem sugestywnym, obrazowym, pełnym dźwięków i zapachów, obfitującym w śmiałe sceny erotyczne. Dużo w nim archaizacji, stylizacji, eksperymentów słowotwórczych, humorystycznych parafraz, m.in. Wittgensteina czy Hegla. Autor wchodzi w grę z czytelnikiem (pierwotnie książka była pisana tylko dla znajomych), na opisywane wydarzenia patrzy z przymrużeniem oka, choć mówi o sprawach „śmiertelnie poważnych”. Dystans jednak nie jest zbyt duży, nie przeszkadza z uwagą śledzić losów mieszkańców Piórkowa, a Potoroczyn nie wpada w tony ironiczne czy prześmiewcze.
Autor pisze o swoich postaciach ciepło, sam przyznaje w wywiadach, że przez te wszystkie lata zdążył się z nimi zaprzyjaźnić. To czuje się w każdym zdaniu i jest wielką zaletą książki. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że Potoroczyn nie mógł rozstać się z Piórkowem. W drugiej części fabuła traci na swej wartkości na rzecz logiczno-językowych zawiłości, które zaczynają ją wewnętrznie rozsadzać i tym samym zniekształcają strukturę „Ludzkiej rzeczy”. Główny wątek ustępuje miejsca dygresjom, które rozrastają się do wielkostronicowych minitraktatów (np.: „Wstęp do nauki o wiatrach”).
Ale co tam, skłonność do dygresji to ludzka rzecz.
W zdecydowanej większości jednak konstrukcje semantyczne wspierają, ożywiają i wzbogacają główny wątek książki. Niektóre z nich można oprawić i powiesić na ścianie w celu porannego pobudzenia myśli, bądź wprawienia się w dobry nastrój.
Bardzo dobrze, że Paweł Potoroczyn zdecydował się na publikację „Ludzkiej rzeczy”. Dobrze dla polskiej literatury, bo została wzbogacona o mądrą i oryginalną pod względem formy i języka pozycję. Dobrze dla czytelników, bo dostali do rąk lekturę, która szanuje ich inteligencję i potrzebę dialogu z autorem. Oraz, mam nadzieję, dobrze dla samego Pawła Potoroczyna, który dał się poznać jako wielce utalentowany pisarz. Z niecierpliwością będę czekała na jego kolejną książkę.
Książka:
Paweł Potoroczyn, „Ludzka rzecz”, WAB, Warszawa 2013.
* Anna Majchrowska, absolwentka filozofii na UW i Podyplomowych Studiów PR na SGH. Finalistka Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania w 2012 r. i 2013 r.
„Kultura Liberalna” nr 243 (36/2013) z 3 września 2013 r.