Tym, którzy tekstu nie znają, wyjaśnię, że nie chodziło tylko o rozwój szkolnictwa jako takiego, ale raczej o miejsce, jakie powinny w nim zajmować szeroko rozumiane nauki humanistyczne. Jak obronić konieczność humanistycznego kształcenia w świecie, w którym nasze myślenie coraz bardziej dominuje technika oraz fetysz praktycznej efektywności, a uniwersytet przekształcił się w szkołę zawodową? Temat rzecz jasna nie jest nowy i prof. Gadacz powracał w swoim tekście do wątków szeroko dyskutowanych zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie w ciągu ostatnich dziesięcioleci.

Gadacz przypomina zresztą w swoim tekście wypowiedzi niektórych wybitnych XX-wiecznych filozofów. „Zinstytucjonalizowanie nauki i doprowadzenie jej do postaci pewnego przedsięwzięcia produkcyjnego” – pisał na przykład Hans Georg Gadamer – „należy do związku życia ekonomicznego i społecznego w epoce industrializacji. Nauka jest nie tylko przedsięwzięciem produkcyjnym, ale ponadto wszystkie elementy sprawcze nowoczesnego życia są zorganizowane jak przedsiębiorstwo produkcyjne. Jednostka z jej określoną efektywnością jest wpasowana w większą przedsiębiorczą całość, która z kolei ma w wysoce wyspecjalizowanej organizacji nowoczesnej pracy dokładnie przewidzianą funkcję, pełnioną jednak bez osobistego zainteresowania całością”. W podobnym duchu te same społeczne przekształcenia krytykował Karl Jaspers. „Technika dysponuje zawsze tylko tym, co mechanicznie uchwytne” – pisał. „Przekształca swój przedmiot w mechanizm, a więc w aparat i w maszynę. Taka absolutyzacja momentu technicznego nie docenia jednak rzeczywistości, która wszędzie wymaga czegoś więcej niż techniki, choć we wszelkim działaniu tkwi jakaś technika jako założenie, a mechanizm dostarcza niejako tylko kośćca. Kultywowanie i hodowanie w odniesieniu do natury, wychowywanie i komunikowanie w odniesieniu do człowieka, wytwarzanie dzieł duchowych, a nawet samo wynajdywanie, nie mogą przebiegać zgodnie z regułami techniki. Fałszywe jest przekonanie, że dzięki technice powstanie to, co można stworzyć tylko na gruncie żywego ducha”.

Gadacz idzie jednak nieco dalej. Przemiana uniwersytetu, jaka dokonała się na przestrzeni kilku ostatnich dziesięcioleci, nie jest jego zdaniem wyłącznie rezultatem przejścia od społeczeństwa przemysłowego do postprzemysłowego. Nie jest też tylko efektem przyprawiającego o zawrót głowy sukcesu szeroko rozumianych nauk przyrodniczych w opanowywaniu świata i czynieniu ludzkiego życia wygodniejszym czy bardziej znośnym. Jej źródła tkwią raczej w tym, że na samego człowieka patrzymy już jak na pewien zasób, który należy spożytkować; towar, który ma trafić na rynek. Humanistyka wydaje nam się niepraktyczna (a więc niepotrzebna), bo coraz trudniej uwierzyć nam, że człowiek ma duszę, o którą należy się troszczyć. (Jest dla nas natomiast oczywiste, że należy się troszczyć o materialny dobrobyt człowieka – stąd studia mają przygotowywać do wejścia z sukcesem na rynek pracy). Kto chciałby na serio, z absolutną powagą argumentować za koniecznością „troski o duszę”, naraża się na śmieszność. Pisze Gadacz: „Dziś nie mówimy już o duchu ani o doświadczeniu duchowym. Wewnętrzna duchowa refleksja zanikła, a wraz z nią zaczęły zanikać także istotne dotąd pojęcia, jak: szczęście, zastąpione przez sukces; mądrość, wyparta przez cywilizację wiedzy; teoria jako kontemplacja i zachwyt nad prawdą, dobrem i pięknem, usunięta przez teorię rozumianą jako dająca się zweryfikować, sprawnie działająca hipoteza, przynosząca wymierne technologiczne i ekonomiczne skutki. Zniknęło też pojęcie ludzkiej natury i sensu. Wreszcie – samo pytanie o człowieka”. Uniwersytet-bibliotekę, miejsce samodoskonalenia i zdobywania wiedzy o kondycji ludzkiej, wyparł uniwersytet-pasaż, w którym chodzi jedynie o zbudowanie możliwie mocnego CV.

Czy jednak – zastanawiałem się, czytając esej krakowskiego profesora – nie dałoby się znaleźć jakiegoś fortelu, przy pomocy którego można byłoby zademonstrować „przydatność” humanistyki? Nie mam oczywiście odpowiedzi na to pytanie, wydaje mi się jednak, że warto spróbować. Cóż to mógłby być jednak za fortel? Otóż – można by argumentować – o ile wszystkie nauki nie-humanistyczne zajmują się sukcesem (rozumianym najszerzej jak się da), o tyle nauki humanistyczne zajmują się porażką. Nie wszyscy i nie zawsze będą wygrywać. Więcej: w życie ludzkie klęska wpisana jest w sposób nieuchronny, bo każdy kiedyś czuje się samotny, każdy musi sobie radzić ze stratą, każdy powątpiewa nieraz w swoją własną wartość. I z tym – nie z sukcesem, ale z porażką – pomaga człowiekowi oswoić się humanistyka. Ma więc swój wymiar praktyczny, swoje skutki społeczne. Bo tak jak istnieją koszty społeczne niezdrowego odżywiania się, tak istnieją również koszty społeczne braku humanistycznego wykształcenia (a więc braku zdolności radzenia sobie z porażką). Nie potrafię powiedzieć, czy taka linia argumentacji kogokolwiek przekona. Nie wierzę jednak w to, aby bez odwołania się do argumentacji tego rodzaju (a więc argumentacji mającej dowieść jakiejś szczególnej „efektywności” humanistycznego kształcenia) można odwrócić trend sygnalizowany z takim niepokojem przez Gadamera, Jaspersa, Gadacza i wielu innych.