Nieobecność i powrót
Jedenaście lat niemal zupełnej nieobecności na rynku i w życiu publicznym to dla wokalisty wieczność. Dla wielu wykonawców skończyłoby się to zesłaniem na występy na imprezach firmowych, a jedyną szansą na odświeżenie zainteresowania swoją osobą byłoby tylko powtarzanie usprawiedliwień nieobecności, a więc opowieści o trudnym związku, alkoholizmie, narkomanii, depresji lub jeszcze innym, równie dramatycznym doświadczeniu. Tymczasem Edyty Bartosiewicz nie tylko nie zdegradowano do poziomu gwiazdy mało znaczących wydarzeń muzycznych, ale wręcz przeciwnie – to jej koncert lub udział w projekcie muzycznym był wydarzeniem. By stało się o niej głośno, artystka – bo to jedna z niewielu wokalistek zasługujących na to miano – po prostu wydaje długo oczekiwaną płytę. Nie musi okraszać całego przedsięwzięcia szczegółowymi opowieściami o przyczynach swojej nieobecności – nie robi tego i chwała jej za to. Ograniczyła się do ogólnego zdementowania niestworzonych historii na ten temat i wspomniała o problemach ze zdrowiem, utracie głosu i potrzebie nauczenia się samej siebie. Taka powściągliwość to miła odmiana w powodzi osobistych zwierzeń osób publicznych. Co ciekawe, akurat w wypadku Edyty Bartosiewicz szanuje się tę dyskrecję, zanadto się nie docieka. To też miła odmiana.
O przyczyny nieobecności nadmiernie nie dopytują także fani artystki. To m.in. dzięki nim, co podkreśla sama wokalistka, jej powrót był możliwy – po prostu było do kogo wracać. Trudno przecież być wykonawcą bez publiki, chyba że jest się twórcą, który chce grać na ciszy, i to najlepiej bez słuchaczy, jak Kobieta z Parasolką ze sztuki „Goła baba” Joanny Szczepkowskiej. Jak można było oczekiwać, fani dobrze się spisali – na premierę „Renovatio” przybyły tłumy. Ceremonia podpisywania płyt i rozmów z miłośnikami, których prowadzący spotkanie Piotr Metz nazwał „najwierniejszymi i najcierpliwszymi na świecie”, trwała aż cztery godziny. Interesujące jest to, że wbrew temu, czego się można było spodziewać, wśród przybyłych nie dominowali wcale trzydziestoparolatkowie, a więc osoby, które wychowały się na muzyce Edyty Bartosiewicz w latach 90. Owszem, było ich sporo, ale w kolejce tłoczyli się także licealiści, ludzie w średnim wieku i emeryci. Dlaczego? To chyba zasługa tekstów pisanych przez samą artystkę. Ich odbiór wymaga wrażliwości i umiejętności myślenia – przymiotów niezależnych od wieku.
Piosenki z tekstem
Płytą „Renovatio” Edyta Bartosiewicz potwierdza, że wciąż pisze świetne teksty. Słowa jej piosenek, tak jak kiedyś, są mądre, dowodzą spostrzegawczości i wrażliwości autorki. Artystka umiejętnie gra do tego metaforami i porównaniami, co przydaje tekstom walorów literackich i stwarza przyjemną sposobność zabaw interpretacyjnych. W czasach, kiedy „słowa” piosenek najczęściej ograniczają się do wielokrotnie powtarzanych samogłosek („Aaaaa”, „Ooooo”, „Uuuuu”), piosenki z prawdziwym t e k s t e m są bardzo potrzebne. Każdy z utworów z nowej płyty to zamknięta, dobrze skreślona opowiastka.
O czym właściwie opowiada, o czym śpiewa Edyta Bartosiewicz? Jakkolwiek banalnie to zabrzmi – o życiu i pewnych prostych, wydawałoby się trącących myszką, mądrościach. W jednym z niedawnych wywiadów artystka zauważyła, że to nie same mądrości są banalne – to ludzie robią z nich banały. I ma rację, gdyż przyswojenie tych pozornie prostych prawd, zrozumienie ich znaczenia wymaga nie lada wysiłku i pracy. Tę pracę i ten wysiłek Edyta Bartosiewicz ma za sobą i dzięki temu ma o czym śpiewać, ma co opowiadać, ma co przekazać. Intrygujące wydaje się to, że niemal wszystkie teksty do „Renovatio” powstały jeszcze w 2002 roku i w pewien sposób wyprzedziły – jak mówi sama wokalistka – to, czego doświadczyła przez ostatnich jedenaście lat.
Spokojniej, ale z pazurem
O Edycie Bartosiewicz często mawiano, że to kobieta-demolka. „Renovatio” nie jest płytą tej samej osoby, co choćby „Szok’n’Szoł” z 1995 roku, choć to także krążek nagrany przez artystkę z pazurem. Płyta jest utrzymana w klimacie lekkiego rocka, typowym dla Edyty Bartosiewicz, nie brakuje jednak pewnych innowacji – elementów electro bądź reggae. Stylistyka, mimo że nieco spokojniejsza, nie odbiega od poprzednich nagrań artystki. Wokalistka nie „modernizowała” podkładów muzycznych, nagranych jeszcze w 2002 roku, kiedy pierwotnie nowa płyta miała się ukazać. I wyszło to albumowi na dobre. Bartosiewicz nie ma zamiaru zmieniać swojego stylu, dopasowywać się do bieżących trendów muzycznych. Jak sama mówi, nie planuje wracać na szczyt, wystarczy jej, by miała swoją niszę i swoich słuchaczy. Kompromisów artystycznych – na szczęście – spodziewać się zatem nie należy.
Trzy dni po premierze płyta „Renovatio” pokryła się złotem – zapotrzebowanie na inteligentną, wymagającą zaangażowania muzykę popularną trwa. Teraz pozostaje czekać na trasę koncertową i kolejną płytę Edyty Bartosiewicz, oby tylko krócej niż na tegoroczny powrót.