Filipińczycy później też chodzą spać. Są aktywni – kto nie może zakasać rękawów i ruszyć z bezpośrednią pomocą, ten udziela się wirtualnie, apelując o wsparcie, udostępniając zdjęcia, dane, kontakty, modląc się i wysyłając słowa otuchy.

Przez pierwsze dni wielu nie spało wcale. Nic dziwnego – z krewnymi z północnych rejonów wyspy Cebu nie było kontaktu przez 48 godzin po przejściu bezlitosnego żywiołu. Prądu nie ma i nie będzie jeszcze przez kilka tygodni. Do niektórych miejsc nie wciąż udało się dotrzeć. Katastrofa po katastrofie trwa i nie zanosi się na happy end.

Zachodnia reakcja

Bardzo trudno pisać o nieszczęściu, które dotyka miejsca i ludzi, których znamy. Nie mieści nam się ono w głowie – wypieramy to, co widzimy i słyszymy. A medialne przekazy szokują. Słyszymy i czytamy o „tysiącach ofiar”. Utrwalamy w pamięci praktycznie jedno miasto – Tacloban, o którym huczą media. Widzimy pogrom i totalną dewastację. Dramaty ludzkie, ciała zalegające na ulicach i pod gruzami. Krajobraz po tsunami. Widzimy pomoc napływającą masowo ze wszystkich zakątków świata. Niektórzy z nas pragną pomóc – szybka reakcja, odruch: wysyłamy pieniądze poprzez organizacje humanitarne. Zapewne, jak w przypadku wielu innych katastrof, które nas bezpośrednio nie dotyczą, o tajfunie „gdzieś tam” na Filipinach równie szybko zapomnimy.

Nauczona doświadczeniem, wolę sceptycznie podchodzić do „niusów” emitowanych przez polskie media. Prawda niejednokrotnie różni się od przekazów telewizyjnych. Nigdy chyba nie zrozumiem mechanizmów, które powodują, że wydarzenie staje się „niusem” lub przepada w lawinie mniej ważnych doniesień ze świata. Jakimś cudem fakty zaczynają żyć własnym, wirtualnym życiem i nabierać nowych wymiarów. Opieram się na relacjach świadków, bo mam taką możliwość, czytam lokalne gazety w internecie i wypowiedzi polityków. Śledzę CNN. Staram się ustalić co się dzieje naprawdę, a co jest dziennikarską demagogią.

Co wiemy?

Po pierwsze poznajemy liczby, zwłaszcza te dotyczące ofiar – szacowanie strat jest dla mnie jednak zbyt abstrakcyjne i nieprzeliczalne na dramaty poszczególnych, zazwyczaj bardzo ubogich osób. Filipiny są gęsto zaludnionym krajem, katastrofa dotknęła więc wielu ludzi. Większość z nich nie potrafi pływać, a to właśnie fala, swoisty skutek uboczny szalejącego z prędkością bliską 300 km/h wiatru, spowodowała największe spustoszenia.

Fala, której nie przewidziano – przed występującą z brzegów wodą nikt nie ostrzegał. Owszem, przygotowywano się na najgorsze, ale ze strony wiatru. Ewakuowano tysiące osób, a jednak niemal w każdym domostwie zostawał ktoś na posterunku, by pilnować skromnego dobytku. Woda sięgająca niekiedy drugiego piętra dopełniła dzieła zniszczenia. Pewien oficer policji w przerażeniu i panice oszacował możliwe tzw. straty ludzkie na „być może i dziesięć tysięcy”. I ta właśnie elektryzująca wiadomość ruszyła w świat z prędkością światła, nadając wydarzeniu jeszcze wyższą, bo bardziej dramatyczną rangę. Liczby nadal nie potwierdzono. Oficera zwolniono z pracy. Ale materialna pomoc ze świata zaczęła napływać ze wzmożoną prędkością i intensywnością.

Czy to właśnie liczby stanowią o randze wydarzenia i gotowości do udzielenia pomocy? Jak ładnie napisał znajomy Filipińczyk, którego poprosiłam o zweryfikowanie doniesień medialnych: „Dlaczego tak ważne są dla was te dane? To ludzie, nie liczby!”. Wielu straciło wszystko i wszystkich, pamiętajmy o tym. Dla nich katastrofa trwa, nic nie zmieni się na lepsze przez długi czas. Sytuacja jest jak po wojnie, gdzie wprawdzie „najgorsze minęło”, ale dźwignąć się będzie bardzo trudno, zwłaszcza gdy szum medialny ucichnie i pomoc ustanie, a kolejne zawirowania klimatyczne czają się za rogiem.

Kolejnym aspektem spychającym dramatyczny los ofiar na drugi plan jest lokalna polityka i przedwyborcze przepychanki. Wydaje się, jakby wielu osobom na rękę był i tajfun, i poprzedzające go trzęsienia ziemi. Rozpoczęła się nagonka na nieudolny rząd, na prezydenta Benigno Aquino, który zbyt późno zareagował, źle się wypowiedział, nie ustrzegł narodu przed nieszczęściem… Przeciwnicy polityczni podsycają nastroje niezadowolenia, po raz pierwszy aż tak otwarcie manifestowane w sieci. Filipińczycy z reguły są bardzo lojalni, patriotyczni, nie krytykują systemu i krytyki nie znoszą.

Tymczasem burza trwa i to z piorunami. Zarzuca się rządowi choćby zawyżanie liczb, aby zintensyfikować pomoc zewnętrzną, zarzuca się brak organizacji i nieudolne zarządzanie napływająca gotówką i dobrami materialnymi. To akurat potwierdzają świadkowie – do niektórych miejsc pomoc nadal nie dociera. Zbyt wolno rozprowadzane są żywność i przedmioty niezbędne do życia. Komunikacja kuleje, a wiele osób chce wydostać się z terenów skażonych, na których już mnożą się na potęgę komary (owady te w tropikach roznoszą gorączkę tropikalną). Zdesperowani, głodni ludzie posuwają się do napadów i rabunków. I szukają winnych.

Napięcie rośnie, nastroje społeczne iskrzą. Rząd planuje wprowadzić stan wyjątkowy na terenach spustoszonych przez żywioł. Sytuacja zapętla się i nie wydaje się zmierzać w dobrym kierunku. Emocje sięgają zenitu – burmistrz jednej z miejscowości zapowiedział nawet, że do osób plądrujących konwoje humanitarne wojsko otworzy ogień. Na Filipinach jeszcze długo nie będzie spokoju i normalności, nawet gdy europejskie media przestaną już nagłaśniać katastrofę.

Musimy pamiętać

Dlaczego o tajfunie na Filipinach powinniśmy mówić i przypominać? Przecież w Azji co roku zdarzają się podobne nieszczęścia. Otóż nigdy na taką skalę. Tak silnego wiatru i potężnego żywiołu nie odnotowano dotąd nigdzie na ziemi. Analizując statystyki, trudno oprzeć się wrażeniu, że anomalie pogodowe eskalują. Nie tylko drastycznie przybierają na sile, ale i zmieniają lokalizację. Cebu, wyspa zewsząd praktycznie otoczona mniejszymi wysepkami, była przez wiele dekad spokojna sejsmicznie, a silne wiatry albo zmieniały kierunek po konfrontacji z buforowymi wyspami, albo traciły moc nim dotarły do głównego lądu. Tak potężnego zawirowania powietrza nie potrafiło jednak zatrzymać nic. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia satelitarne, by przeżyć szok. Do zdewastowanych rejonów zbliża się właśnie kolejna fala uderzeniowa silnego wiatru.

haiyan_tmo_2013314_0
Tajfun Haiyan, 12.11.2013, źródło: www.nasa.gov

Tak natura odpłaca nam za niedbałość o środowisko. Podczas odbywającego się właśnie szczytu klimatycznego głodujący delegaci z Filipin i innych zagrożonych krajów desperacko próbują zwrócić uwagę na nieszczęście, jakie spotkało ich ojczyznę. Z czasem inne zakątki świata będą coraz częściej doświadczać podobnych kataklizmów. Haiyan, niczym zapowiedź Armagedonu, ma poruszyć nasze sumienia i obudzić rozsądek. Oby nie za późno.

 

***

Osoby pytające o możliwość niesienia pomocy odsyłam do licznych organizacji i fundacji koordynujących akcje humanitarne. Radzę zdać się na zaufane, wypróbowane, globalne. Przypomnę tylko, że za równowartość 10 złotych na Filipinach można kupić kilka kilogramów ryżu czy nawet kilkanaście litrów wody. To może uratować komuś życie.