W kraju gdzie tłoczy się 1,4 miliardów ludzi zapewnienie sobie kawałka ziemi na wieczne odpoczywanie to nie przelewki. Kwestia grobowa staje się śmiertelnie poważna.
Dużo nas, ale ziemi mało – chiński rząd doskonale sobie z tego sprawę. Zgodnie z tradycją groby w Chinach wznoszono w miejscu o fengshui korzystnym dla błogostanu zmarłego. Pozytywnie nastrojony duch przodka zapewniał fortunę i szczęście całego rodu, więc zapewnienie mu dobrego miejsca i dbanie o jak najdłuższe przetrwanie grobowca leżało w żywotnym interesie rodzin. Dlatego chińskie pola, lasy i wzgórza usiane były grobowymi kopczykami. Chiny ludowe nie mogły sobie pozwolić na takie marnotrawstwo przestrzeni i gruntów rolnych – nakazano kremację i chowanie zmarłych wyłącznie na wyznaczonych cmentarzach. Teoretycznie, jedynie mieszkańcy obszarów słabo zaludnionych i odludzi mogą nie stosować się do tych zasad, ale duża część mieszkańców wsi również podchodzi do nich z dużym dystansem i dalej grzebie swoich zmarłych na przykład na środku pola ornego. Niewątpliwie, przyjemniej jest wspominać dziadka mijając go codziennie z pługiem czy krową niż raz do roku na zatłoczonym cmentarzu. Lokalni urzędnicy próbują czasem walczyć z tym „feudalnym zwyczajem” (określenie używane do zjawisk o metryce starszej niż 1945 rok), np. w zeszłym roku w Zhoukou w Henanie w ramach akcji „niwelowanie grobów, odzyskiwanie gruntów” ku olbrzymiemu niezadowoleniu mieszkańców zniszczono ponad 2 miliony miejsc wiecznego spoczynku.
W miastach, zapewne ku dużemu żalowi mieszkańców, nie ma możliwości pogrzebania babci w kojącej bliskości umożliwiającej jej czuwanie nad pomyślnością wnuków. Wszyscy są skazani na olbrzymie podmiejskie cmentarze i obowiązkową kremację. Jednak zmarłych przybywa, a komunalnej przestrzeni cmentarnej już nie. Opublikowany w tym roku raport o sytuacji branży pogrzebowej w Chinach mówi jasno – w ciągu sześciu lat skończą się miejsca na cmentarzach komunalnych, szczupłość przestrzeni cmentarnej prowadzi do patologii i należy szybko przedsięwziąć kroki. Jakie – tego jeszcze dokładnie nie wiadomo, bo chińskie miasta mają wyznaczone limity przestrzeni, którą mogą przeznaczyć na grzebanie, a władze niechętnie patrzą na marnowanie ziemi na zmarłych. Na przykład Szanghaj ma na ten cel zarezerwowane 7,5 tys. mu (1 mu to 0,066 ha), z czego już zapełniono ponad 5 tys.
Jedną z doraźnych metod stosowanych w niektórych miastach jest wprowadzanie limitów – grób z jedną czy dwiema urnami nie może przekraczać 1m², grób z większą liczbą lokatorów może zajmować maksymalnie 3m², zachęca się również do korzystania z kolumbariów czy minigrobów. Ostatnio władze wprowadziły dwa warianty „ekopochówków”. W pierwszym można wysypać prochy do morza, w drugim urna wykonana ze specjalnego biodegradowalnego materiału jest zakopywana pod drzewem i rozkłada się w ziemi w ciągu kilku lat. Mimo zachęt finansowych (w Szanghaju można wtedy dostać 2000 juanów zasiłku pogrzebowego), w ten sposób znika z powierzchni ziemi zaledwie kilka procent zmarłych. Choć może to i lepiej, strach pomyśleć jak wyglądałyby chińskie morza jeśli wsypywano by do nich prochy wszystkich zmarłych…
W celu uniknięcia spekulacji miejsce pod grób można wykupić jedynie z certyfikatem zgonu i potwierdzeniem kremacji, nie wolno miejsca odsprzedać ani przekazać komuś spoza rodziny, trzeba mieć miejscowy meldunek, i oczywiście trzeba słono zapłacić. Jednak nawet takie ograniczenia niewiele dają jeśli fizycznie brakuje przestrzeni, więc wciśnięcie zmarłego na wiele cmentarzy położonych w granicach miast graniczy z cudem. Pekiński cmentarz Babaoshan, miejsce spoczynku rewolucjonistów, wysokich urzędników partyjnych i ważnych osobistości, we wrześniu wywiesił ogłoszenie na głównej bramie, że na kilka miesięcy, aż do czasu ukończenia nowego kolumbarium, zawiesza przyjmowanie urn.
Jest popyt, rośnie podaż. Na rynek usług pogrzebowych wkracza coraz więcej firm, które wykupują działki o wspaniałym fengshui i zakładają prywatne cmentarze, na których nikt nie pyta o meldunek, można kupić odpowiadającą rozmiarowo zamożności lokalizację czy sprezentować miejsce teściom, wciąż tryskających zdrowiem (nigdy przecież nie wiadomo…). Ceny na takich cmentarzach zbijają z nóg, w największych miastach za metr kwadratowy trzeba zapłacić ok. 80-100 tys. juanów, w prowincjonalnych bywa taniej, w nadmorskim Qingdao, to ok. 50 tys., a w Harbinie ok. 30 tys. Najlepsze miejscówki na najlepszych cmentarzach (o czym, jak łatwo się domyślić, decyduje fengshui) potrafią kosztować nawet ponad 200 tys. za m². Ba! horrendalne kwoty płaci się za dzierżawę na 20 lat, po których upływie trzeba znowu sięgnąć do kieszeni. Po tym wydatku koszt trumny, ceremonii pogrzebowej i nagrobka można już uznać za niewarte wzmianki drobiazgi.
Na zmarłych można wspaniale zarobić, firmy pogrzebowe mają większe zyski niż deweloperzy, a największa z nich szanghajska Fu Shou Yuan Group szykuje się do wejścia na hongkońską giełdę. Akcje pewnie będą się sprzedawać jak świeże bułeczki, bo branżę czeka świetlana przyszłość. Demografia jest nieubłagana – obecnie co roku umiera ok. 9 milionów Chińczyków, a osoby mające powyżej 65 lat stanowią 9 proc. społeczeństwa. W 2050 roku liczba seniorów sięgnie już 25 proc. całej populacji, co oznacza, że ceny miejsc na cmentarzach mogą tylko rosnąć.
W Chinach żyć ciężko, a i umrzeć niełatwo.