Socjalizm, papież, marihuana

Najpierw 5 marca ogłoszono śmierć Hugo Cháveza – barwnego prezydenta, który przez piętnaście lat próbował zbudować w Wenezueli „socjalizm XXI wieku”. Jego nieobecność postawiła pod znakiem zapytania nie tylko porządek społeczny w kraju obficie ropą płynącym, lecz także dalsze losy Kuby i innych zaprzyjaźnionych państw uzależnionych od wenezuelskiego „czarnego złota”.

Zaraz potem, 13 marca, prymas Argentyny Jorge Mario Bergoglio został wybrany na nowego papieża. Powszechnie zastanawiano się, co dla pontyfikatu oznaczać może jego latynoski rodowód. Franciszek I rozwiał wątpliwości już w lipcu, podczas Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro. Jego centralne przesłanie – apel o umiar i zwrócenie uwagi na problemy najbiedniejszych członków społeczeństwa – trafiało w samo sedno wrażliwości brazylijskich indignados, którzy miesiąc wcześniej wyszli na ulice największych miast kraju w proteście przeciw korupcji, niskiej jakości usług publicznych i budżetowemu rozpasaniu władz.

W grudniu uwagę światowej opinii publicznej przykuł niewielki Urugwaj, który jako pierwszy na świecie zalegalizował produkcję, dystrybucję i konsumpcję marihuany. Jeżeli ten eksperyment okaże się sukcesem (mierzonym poziomami przestępczości, przemocy, zdrowia publicznego i wydatków związanych z polityką narkotykową), wówczas inne państwa w regionie – Kolumbia, Meksyk, Gwatemala – będą mieć silną pokusę, by pójść w ślady Urugwaju.

Następne 12 miesięcy

Co czeka nas w 2014 r.? Na pierwszy ogień: miesięczny mundial w Brazylii, na przełomie czerwca i lipca. W nieunikniony sposób będzie on pretekstem do dyskusji nad potęgą „wschodzących mocarstw” – podobnie, jak działo się przy okazji letniej olimpiady w Pekinie i jak stanie się już wkrótce podczas zimowej olimpiady w Soczi.

To nie jest najlepszy czas dla rządu Dilmy Rousseff. Brazylijski wzrost gospodarczy zwolnił ostatnio z 7 do 1 proc., a wśród obywateli zaczyna narastać frustracja. Wielkie obiekty sportowe budowane na Mundial 2014 i Olimpiadę 2016 działają na nich jak płachta na byka. O Brazylii mówi się, że jest społeczeństwem rozwijającym się, które chciałoby mieć usługi publiczne na europejskim poziomie, a konsumować tyle, co Amerykanie. Coraz wyraźniej widać, że taki model jest w dłuższej perspektywie nie do udźwignięcia. To z kolei stawia pod znakiem zapytania potencjał mocarstwowy państwa, które chciałoby już teraz stać się „globalnym aktorem”.

W 2014 r. możemy spodziewać się nowych wieści z Wenezueli, która stoi na skraju ekonomicznego i politycznego przesilenia. Chávez pozostawił po sobie spolaryzowane społeczeństwo i rozregulowaną gospodarkę, a silne wpływy wojska w kręgach władzy nie wróżą nic dobrego.

Jakiekolwiek problemy Wenezueli odbiją się czkawką na Kubie, której reżim zawdzięcza przetrwanie tanim dostawom karaibskiej ropy. Inna sprawa, że Fidel i Raul Castro mają odpowiednio 87 i 82 lata, przy oczekiwanej długości życia wśród Kubańczyków na poziomie 75. Ponieważ dotąd nie wypracowali modelu sukcesji władzy, ich odejście (kiedykolwiek miałoby nastąpić) w nieunikniony sposób wzbudzi zamęt zarówno na wyspie, jak i w całym regionie latynoskim.

Rok 2014 może wyznaczyć moment zakończenia półwiecznej wojny domowej w Kolumbii. Prowadzone na Kubie negocjacje między rządem Juana Manuela Santosa a partyzantami FARC zmierzają w dobrym kierunku, ale znajdują się pod presją czasu. Istnieją obawy o to, czy negocjatorzy zdążą porozumieć się przed majowymi wyborami prezydenckimi i czy proces pokojowy nie zostanie sparaliżowany przez ewentualne przesilenie polityczne w Wenezueli lub na Kubie.

W nadchodzącym roku może zostać podpisany długo oczekiwany układ handlowy Unia Europejska–Mercosur. Właśnie nastąpił powrót do rozmów, które przez ostatnią dekadę znajdowały się w stanie zawieszenia. Dlaczego teraz? Brazylia potrzebuje nowych źródeł wzrostu, a jednocześnie boi się pozostać na obrzeżach międzynarodowego handlu. Rozpoczęte w tym roku negocjacje między UE i Stanami Zjednoczonymi w sprawie Transatlantyckiego Porozumienia Handlowo-Inwestycyjnego (TTIP) są jednym z czynników, które wybudziły ją z odrętwienia i skłoniły do mobilizacji.

Prawdopodobnie w 2014 r. usłyszymy też o Chile, gdzie nowy centrolewicowy rząd Michelle Bachelet podejmie próbę zmiany konstytucji, przyjętej jeszcze w czasach dyktatury gen. Augusto Pinocheta. Chile spełnia w Ameryce Łacińskiej rolę regionalnego wzoru skutecznej demokratyzacji i modernizacji w duchu neoliberalnym. Pozostaje jednak społeczeństwem głęboko podzielonym, o nierównościach dochodowych porównywalnych z państwami południowej Afryki. Jeżeli nowy rząd dokona „zwrotu na lewo” to nie po to, by zachwiać fundamentami sprawnie działającego modelu ekonomicznego, lecz aby pozwolić szerszej grupie społeczeństwa skosztować owoców dobrobytu. Temu służyć ma wprowadzenie bezpłatnej edukacji wyższej i średniej. Jeśli się uda, wówczas chilijski wzór dla innych krajów latynoskich nie tylko nie straci na znaczeniu, lecz przeciwnie – ma szansę ulec długo oczekiwanej aktualizacji.

Stary Kontynent versus Nowy

Z szerszej perspektywy, stawką wszystkich wspomnianych procesów i zdarzeń jest przyszły kształt relacji między Europą a Ameryką Łacińską.

Wraz z odejściem mesjanistycznych przywódców, końcem partyzantek i wojen domowych oraz odcięciem się od dziedzictwa prawicowych dyktatur, region latynoski w swojej większości ma szansę stać się dla Europejczyków bardziej „normalny”. Jednocześnie, osłabiona kryzysem Europa może z większą uwagą i pokorą przyjrzeć się tej części globu. Bieżące wyzwania Chile lub Brazylii nie odbiegają wcale tak dalece od problemów tych europejskich gospodarek, które mierzą się z pułapką średniego dochodu. Urugwajski eksperyment z legalizacją marihuany jest dowodem na to, że Ameryka Łacińska może być źródłem politycznych inspiracji dla reszty świata. Z kolei wybranie Argentyńczyka na papieża, a Brazylijczyka na szefa Światowej Organizacji Handlu może być (przy zachowaniu wszelkich proporcji) odczytywane jako zwiastun geopolitycznego przesuwania się centrum spraw międzynarodowych bardziej na Południe.

Wiele jeszcze brakuje do tego, abyśmy w ślad za francuskim historykiem Alainem Rouquié zaczęli powszechnie uznawać region latynoski za „daleki Zachód”, elementarną część transatlantyckiej wspólnoty kulturowej. Ale jesteśmy na dobrej drodze.