Jeszcze parę lat temu idea budżetu partycypacyjnego (czy też „obywatelskiego”) wydawała się być czymś dla Warszawy niedostępnym. A jednak, gdy w zeszłym roku przemierzano się do stworzenia budżetu partycypacyjnego dla Domu Kultury Śródmieście myśl, że może wkrótce zostanie on zaplanowany dla całego miasta, stała się trochę bliższa. 20 stycznia 2014 rozpoczyna się proces zbierania pomysłów i projektów, które będą mogły zostać poddane głosowaniu w każdej z dzielnic Warszawy. To ważny moment zarówno dla mieszkańców, jak i dla władz miasta – dla jednych i drugich jednak z nieco innej perspektywy.
Mieszkańcy dzięki budżetowi partycypacyjnemu otrzymują szansę wspólnego wpływu na przestrzeń miejską. Pierwsza edycja, która odbędzie się w tym roku, być może nie przyczyni się jeszcze do realizacji wielu śmiałych propozycji, jakie padną, ale pokaże jedno: jak manifestuje się zaangażowanie mieszkańców miasta.
Od kilku lat mówimy o coraz większym włączaniu się obywateli w sprawy swojej najbliższej okolicy, miasta, dzielnicy, ulicy. Teraz będziemy mogli się przekonać, na ile te obserwacje są prawdziwe – mój optymizm został wystawiony na próbę. Gdy zorganizowano pierwsze spotkanie na temat budżetu partycypacyjnego dla DK Śródmieście: otwarte, dla wszystkich mieszkańców, poza samym Domem Kultury – by zaangażować nie tylko osoby blisko związane z tą instytucją, ale i pozostałych mieszkańców Warszawy – przyszło na nie… pięć osób. W przypadku obecnego budżetu, ważne jest więc, by informacja o jego tworzeniu dotarła do jak największej liczby osób. W ostatnich tygodniach media pod tym względem wyręczyły nieco Ratusz, który niezbyt dobrze zorganizował promocję samych konsultacji społecznych dotyczących obecnego budżetu. Niniejszym, pisząc ten tekst, również staram się rozpowszechnić tę ideę. Tylko w ten sposób możemy cokolwiek wygrać w tym procesie.
Mieszkańcy powinni pokazać, że ich potrzeby wymagają większych nakładów finansowych. To da urzędnikom materiał do przemyśleń na następny rok. Z tego punktu widzenia wyśmiewanie aktualnej kwoty przeznaczonej na budżet jest nieporozumieniem. | Wojciech Kacperski
Budżet ten będzie też ważny dla urzędników, taką mam przynajmniej nadzieję. Nie tylko dlatego, że otworzy ich na zupełnie nowy proces i zbliży do mieszkańców, ale – i na to liczę najbardziej – pozwoli im lepiej wsłuchać się w to, czego mieszkańcy potrzebują. Nie ma sensu przytaczać przykładów inwestycji (tych finansowanych przez miasto), które dobitnie pokazały, jak bardzo Ratusz jest głuchy na ten głos. Ostatnie lata są jednak dowodem, że to się powoli zmienia, miejmy zatem nadzieję, że budżet będzie kolejnym ważnym etapem na tej drodze. Ale nie powinien się stać „złem koniecznym”, traktowanym przez urzędników po macoszemu, jako proces, który zaburza ich dotychczasową pracę. Tak dzieje się w Sopocie, co pokazał chociażby w swojej analizie Wojciech Kębłowski [1]. Budżet partycypacyjny to nie tylko mechanizm wyłaniania nowych inwestycji oraz alokacji pieniędzy z budżetu, ale metoda edukowania mieszkańców i urzędników oraz sposób na reformowanie struktur samorządu. To ideał i w gruncie rzeczy najważniejszy element, dla którego warto w ogóle starać się o sukces tego procesu.
Przy wprowadzaniu budżetu obywatelskiego w Warszawie nie możemy zapomnieć o kilku kwestiach. Po pierwsze, to pierwsza edycja i to śmieszne 0,7 proc. całego budżetu Warszawy, które oddano do rozdysponowania, traktować powinniśmy jako ilość próbną, która sukcesywnie będzie zwiększana w przyszłych latach. Mieszkańcy powinni pokazać, że ich potrzeby wymagają większych nakładów finansowych. To da urzędnikom materiał do przemyśleń na następny rok. Z tego punktu widzenia wyśmiewanie aktualnej kwoty przeznaczonej na budżet jest nieporozumieniem.
Po drugie, nie należy się łudzić, że budżetem partycypacyjnym rozwiążemy wszystkie problemy miasta. Pieniędzmi z budżetu będziemy może w stanie wyremontować jakiś plac zabaw albo poprowadzić kilka ścieżek rowerowych. Tym, co jednak w nim będzie naprawdę wartościowe, to zaktywizowanie mieszkańców, które spowoduje, że jeszcze więcej osób pójdzie głosować w najbliższych wyborach samorządowych. To perspektywa realna. Nie martwiłbym się przy tym, że sukces tego budżetu może zostać wykorzystany przy następnych wyborach. Wobec walki politycznej pomiędzy PO i PiS, która towarzyszyła jesiennemu referendum i ostatecznie zawężyła przestrzeń racjonalnej dyskusji, możemy być spokojni, że jeśli w tym roku nie pojawią się na mapie wyborczej ciekawe głosy i alternatywy (a na to się trochę zanosi), będziemy mieli powtórkę z rozrywki.
Po trzecie, w obliczu głosów krytycznych względem wprowadzania budżetów partycypacyjnych przez obecną władzę (wątpliwości swoje zgłosili ostatnio Lech Mergler [2] oraz Kacper Pobłocki we wstępie do „Koszmaru partycypacji” Markusa Miessena), mówiących o tym, że procesy te są jedynie ugłaskiwaniem mieszkańców – wydaje się, że takie ujęcie tematu zamyka w ogóle jakąkolwiek dyskusję nad potencjalną przydatnością takich mechanizmów. To wyraz zupełnej niezgody na obecną władzę i jakiekolwiek jej propozycje. A przecież dzisiejsza władza być może odejdzie, a budżet partycypacyjny z nami już zostanie i będziemy mogli za jego pomocą wpływać na kolejnych rządzących. Wykorzystajmy tę okazję. Zgłośmy projekty. Pokażmy, że nam zależy. A w wyborach w tym roku jeszcze zdążymy zagłosować.
Przypisy:
[1] http://www.instytutobywatelski.pl/14426/publikacje/raporty/raport-budzet-partycypacyjny-krotka-instrukcja-obslugi
[2] http://publica.pl/teksty/ruchy-miejskie-do-rad