Możemy się zachwycać, możemy odwracać ze wstrętem głowy, w ostatecznym rozrachunku możemy się szczerze i fundamentalnie nie zrozumieć. Dla jednych adaptacja „Pod Mocnym Aniołem” będzie wyłącznie „anatomicznym studium przypadku” – i na tym namysł się skończy. Dla innych zaś stanowić będzie fascynującą próbą przełożenia na język filmu czegoś, co w swym balansowaniu między rzeczywistością, imaginacją i podświadomością wydaje się niemal nieprzekładalne.

Wpiekłowzięty

Kto czyta Pilcha w dużych ilościach, wie, że z reguły nie można mu ufać. W nieskończoność wodzi za nos, nie wiadomo, kiedy mówi serio, a kiedy pragnie zbudować w nas święte przekonanie, że to robi. Cioranowską gorycz egzystencji detonuje opowieścią o oddanej czytelniczce, która, pełna troski o podupadającego na zdrowiu pisarza, poleca mu poczytać książkę o Chrystusie autorstwa katolickiego biskupa. „Prawdę powiedziawszy – nie wierzcie ani jednemu mojemu słowu. Słowo jest moją używką, moim narkotykiem, rozsmakowałem się w przedawkowaniu. Język jest moim drugim, co mówię, drugim, język jest moim pierwszym nałogiem”. To z „Anioła”. A to z „Drugiego dziennika”: „– Piszesz tak świetnie i tak przekonująco o swojej chorobie… – Jakiej chorobie? – No… No… Parkinson? – Widzę, że faktycznie jestem dobry, wszystko zmyślenie i nieprawda… Wiesz, że lubię «robione» efekty autobiograficzne”. Fraza pędzi na złamanie karku, toniemy w jej finezji, oniryczność nas pochłania. Zaciera się różnica między rzeczywistością i kłamstwem; bezpowrotnie utracona zostaje granica między jawą i snem, przekonaniem i omamem, przeszłością i teraźniejszością. Opowieść nie ma początku i końca, po dniu nie następuje noc, jeszcze jesteśmy w mieszkaniu na dwunastym piętrze, a może tak naprawdę w toalecie na oddziale deliryków?

W obrazie Smarzowskiego pozorna chronologia początkowo jeszcze zostaje zachowana, jednak wkrótce wszelka linearność wali się w gruzy. Ujęcia i dialogi ulegają powtórzeniu, a postaci przemieszczają się między różnymi światami, wędrując w czasie i przestrzeni. Doktor Granada staje się doktorem Swobodziczką; przemierzając korytarze oddziału, przechodzimy do alkoholowej Narnii opuszczonego mieszkania, pijemy na jawie i pijemy we śnie. Z wrażliwością walca drogowego Smarzowski zarzuca nas gradem scen kupowania kolejnych butelek, rzygania, pieprzenia, wracania na oddział, wychodzenia z oddziału, kupowania kolejnych butelek, jak na upiornej karuzeli w upiornym lunaparku, gdzie karnawał demonów nie ma końca. Repetycja może nie druzgocze emocjonalnie, ale potwornie męczy. I bardzo dobrze. „Pod Mocfot. Jacek Drygała / materiały dystrybutoranym Aniołem” nie ma fabuły, nie jest „historią o podnoszeniu się z upadku” (bo to zakłada jakąś linearność), jak na razie nikt tutaj jeszcze z niczego się nie podniósł, zakończenie jest otwarte i przepastne.

Fascynujące w filmie Smarzowskiego jest przy tym to, że ‒ opierając się na Pilchowej prozie ‒ pozostaje obrazem autonomicznym. Niby historia jest jedna; de facto oglądamy siostry bliźniaczki, paralele równocześnie pojawiają się i rozmywają. Wykrojone z książki dialogi zostały – zyskując pozór niezależności – pomieszane ze sobą, przypisane do innych postaci, umieszczone w innej niż w książce scenografii; to, co mówił Juruś, mówi Anioł, a to, co mówiła terapeucica, mówi Juruś. Żonglerka krągłymi zdaniami z wysokiego rejestru na przemian z pijackim bełkotem staje się próbą uczynienia z afabularnej i niefilmowej narracji plastycznego tworzywa dla sztuki wizualnej. To sprawia również, że niemal nieustannie jesteśmy emocjonalnie rozchwiani, tuż po komicznej scence następuje pełna tragicznej ciszy próba samobójcza – i tak przez cały czas.

Papierowy paw

To, co daje nam pisarz – rozpędzoną, rozdętą frazę, frazę biblijną i frazę pijacką, opowiadanie o piciu i filozofowanie o alkoholu – reżyser uzupełnia niezbędnym obrazem biologii chlania, wymiocin i gówna. Naturalizm nie jest, moim zdaniem, zarzutem przeciwko filmowi, wręcz przeciwnie – zdejmuje z naszych oczu zasłonę zakłamania, która każe nam pomijać lub z zniesmaczeniem odrzucać ów nieestetyczny aspekt. Również niedawny Temat Tygodnia „Kultury Liberalnej” miał za zadanie uświadomić nam przynajmniej kilka rzeczy: przede wszystkim skalę zjawiska alkoholizmu, jego rozpiętość na drabinie społecznej oraz zróżnicowanie genezy (breaking news, nie wystarczy pochodzić z dysfunkcyjnej rodziny!). Wojciecha Smarzowskiego zaś często i uparcie pyta się o to, dlaczego w jego filmach tyle wódki, dlaczego leje się tak wartkim strumieniem, dlaczego bez niej się po prostu nie da (i czy może sam przypadkiem nie ma problemów z alkoholem)? A czemu by nie? Przecież efekty nadmiernego spożycia to nie tylko kac po imprezie, a doniesienia o dramatach, patologiach, rozbiciach i zgonach to nie wyłącznie puste nagłówki w prasie. To również – sad but true – wysłuchiwanie od bliskiej osoby owego nieśmiertelnego kłamstwa: JA KONTROLUJĘ, podnoszenie z podłogi jej zarzyganego trupa i wdychanie powietrza niewietrzonego od miesięcy mieszkania, przesiąkniętego zapachem potu, wiśniówki i tanich papierosów.

Niemal nieustannie jesteśmy emocjonalnie rozchwiani, tuż po komicznej scence następuje pełna tragicznej ciszy próba samobójcza – i tak przez cały czas.|Marta Michalska

Osobiste doświadczenie dramatu alkoholizmu z pewnością intensyfikuje odbiór filmu. Jednak i bez niego nietrudno dostrzec, że „Pod Mocnym Aniołem” zarówno bardzo mocno wychodzi poza krąg czysto intelektualno-artystyczny, jak i wręcz łopatologicznie uświadamia, że uzależnienie i jego konsekwencje nie są patologią właściwą społecznemu marginesowi. Film robi to chyba jeszcze lepiej niż powieść, ukazując Jerzego również w momentach niezwykle dobrej formy, w czasie wykładu czy wywiadu w radiu, kiedy jako odnoszący sukcesy literat cieszy się powodzeniem i uznaniem. Pozostaje jeszcze kwestia, czy dzieło Smarzowskiego ma być rodzajem terapii, a jeśli tak – to czyjej? Jest to wielce wątpliwe, ponieważ nie kończy się ona ocaleniem, a rokowania są kiepskie. Dostajemy opowieść i obraz – od nas zależy, co się teraz z nimi stanie.

Z Otchłanią się nie napijesz?

W filmie Smarzowskiego dostrzegam jeden poważny brak – brak filozofii miłości żółtej sukienki i czarnej bluzki. Ten kluczowy dla Jurusiowego wychodzenia z nałogu wątek nie wybrzmiewa tak silnie jak w powieści. W życiu alkoholika pojawia się bowiem niezwykle ważkie egzystencjalne zagadnienie – czy dla niej jest w stanie przestać pić? Czy prawdziwa, upragniona, długo wyczekiwana miłość jest w stanie przerwać niekończący się deliryczny ciąg? I czy w całej tej okrutnie smutnej historii jest jednak jakaś nadzieja na ratunek? Nie popadajmy oczywiście w sentymentalizm, nie chodzi o to, aby zakończenie tej opowieści wygłuszyło dysonans wewnętrzny widzów i czytelników: tak, tak, człowiek upada, ale miłość go podnosi i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Pilch prowadzi ten wątek na niezwykle głębokim poziomie – tym bardziej że w tonacji przejmująco nieszczęśliwej i zagubionej. Przy wszystkich okropieństwach jego prozy naprawdę chcemy wierzyć, że budująca miłość ocali Jerzego. Smarzowski jednak

nie eksploatuje tego wątku tak bardzo, przez co filmowy Jerzy wydaje się bardziej nie do odratowania niż literacki pierwowzór. Kiedy mówi, że kocha, jest chyba bardziej pijackim kłamcą niż potwornie zagubionym i zrozpaczonym, ale jednak wrażliwym literatem. Wydaje się, że w filmie bezimienna Ona nie stanowi aż tak ważnej części Jurusiowej egzystencji; bodaj w jednym jedynym momencie – wobec perspektywy, że Ona może zwyczajnie nie wrócić – Jerzy uświadamia sobie bezdenną otchłań, która wówczas pożarłaby jego wystarczająco mało wartościowe życie. Chyba że to wszystfot. Jacek Drygała / materiały dystrybutorako, łącznie z powyższą dystynkcją, jest tylko czczą gadaniną, bo Pilch znów zabawił się naszymi emocjami i całą przepiękną laudację miłości („List wysyłany z oddziału deliryków”) należy włożyć między opasłe tomiszcza okrutnych pijackich kłamstw.

Co w nas pozostanie po obejrzeniu „Pod Mocnym Aniołem”? Opowieść o Jerzym niezwykle dobitnie pokazuje, z jak różnych światów rekrutują się delirycy. Mniej wytrawni alkoholicy stanowią konglomerat jeszcze barwniejszy. Oglądanie „Pod Mocnym Aniołem” może boleć, męczyć i nużyć, może również zachwycać, bo w tym przypadku literatura nie została uproszczona czy zmasakrowana, ale właśnie wzbogacona. Czy przejdziemy jednak nad tym do porządku dziennego, mając w głowie wyłącznie konstatację, „no tak, ten Smarzowski, robi właśnie takie filmy, smutne i pijane”? Czy potakując głowami i z zafrasowanym obliczem uznamy jednakowoż, że ten problem tak czy inaczej nas nie dotyczy? A może z niewzruszoną pewnością ktoś wciąż będzie utrzymywał, że to tylko bucowaty ekshibicjonizm Pilcha pijusa primus inter pares? Czy może uświadomimy sobie w końcu, że nie ma żadnego specjalnego czynnika, który determinowałby popadnięcie w alkoholizm? Wszak „pili, bo ojciec był zbyt surowy, i pili, bo matka była zbyt łagodna. Pili, bo pochodzili z rodzin pijackich, i pili, bo pochodzili z rodzin, w których od pokoleń nikt nigdy nie umoczył dzioba. Pili, bo Polska była pod moskiewskim jarzmem, i pili w euforii po wyzwoleniu (…) Pili, gdy byli sami, i pili, gdy ktokolwiek pojawił się obok nich. Pili, kiedy Polska zwyciężała, i pili, kiedy Polska przegrywała”. Czy – excusez le mot – widok obrzyganego i obesranego literata przyczyni się do wyłonienia się poważnej publicznej debaty na temat skali alkoholizmu w Polsce? „Pod Mocnym Aniołem” staje się ku temu doskonałym przyczynkiem, głośno mówi o tym, o czym do tej pory milczeliśmy jak zaklęci, obnaża to, co miało pozostać zakryte. Słowo stało się źle przetrawionym ciałem i teraz domaga się uwagi.

 

Film:

„Pod Mocnym Aniołem”, reż. Wojciech Smarzowski, Polska 2013