Film oparty na powieści Uriego Orleva rzeczywiście mógł być „niesamowity i wzruszający” – oto żydowskiemu chłopcu udaje się uciec z getta, a następnie mimo mrozów, głodu, denuncjacji oraz innych przeciwności losu przetrwać wojnę. Niestety reżyser tego potencjału fabularnego nie wykorzystuje.
Ogarnąć wszystko i nic
Główną cechą „Biegnij, chłopcze, biegnij” jest jego kronikarski charakter – zdaje się, że w opowieści o losach Srulika Friedmana (Jurka Staniaka) starano się skrupulatnie wszystko „wynotować”. Siłą rzeczy próba ogarnięcia wszystkiego musi się skończyć przedstawieniem powierzchownym, bez pogłębionych obrazów, wątków, postaci. A było, co pogłębiać! Obok bohaterów szablonowych (a przynajmniej tak zobrazowanych), jak polska patriotka Magda Jańczyk, lekarz z powołania doktor Żurawski lub szmalcownicy, pojawiają się tu postaci naprawdę intrygujące. To na przykład Mateusz Wróbel – niegrzeszący pobożnością polski chłop, nie mający dobroci wymalowanej na twarzy, najprawdopodobniej domyślający się żydowskiego pochodzenia Srulika. Wróbel decyduje się chłopcu pomóc, ale dlaczego właściwie to robi – nie wiadomo. Danquart pokazuje bowiem tylko okruchy potencjalnie interesujących portretów psychologicznych. Nie ma tu śladu majstersztyku, jakim jest na przykład konstrukcja postaci Kulgawcowej z filmu „Jeszcze tylko ten las” Jana Łomnickiego – kobiety niewolnej od stereotypów antysemickich, która jednak (bezinteresownie?) wyprowadza z getta małą Rutkę i podejmuje próbę wywiezienia jej na wieś.
Problem powierzchowności dotyczy większości poruszanych w filmie wątków; bardzo brakuje skupienia się na fragmencie, dzięki któremu nierzadko można opowiedzieć znacznie więcej niż za pomocą nie najlepiej skleconej całości (dla kontrastu: dzięki pokazaniu kilku szczegółowych wydarzeń z życia Wiktora Janowi Jakubowi Kolskiemu udało się w „Wenecji” uchwycić problemy związane z zaangażowaniem nastolatków w działalność partyzancką czy w ogóle ‒ w wojnę). W efekcie „Biegnij, chłopcze, biegnij” to przede wszystkim ślizganie się po powierzchni historii, niesamowitej w oryginale.
Ograne schematy
Tym, co nie pozwala filmu Danquarta określić jako „niesamowitego i wzruszającego”, jest również powielanie schematów obrazowania koszmarów wojny. Pełno tu scen, które w kinie oglądano już setki razy i które zasadniczo pokazuje się w różnych obrazach tak samo. Jest zatem rodzic poświęcający życie dla ratowania dziecka i ginący na jego oczach, jest i okrutny Niemiec przesłuchujący schwytanego chłopca, nie brak też łapanki, w której rodzina zostaje rozdzielona. „Biegnij, chłopcze, biegnij” nie wnosi w tym względzie niczego nowego. Co gorsza, wiele z tych schematycznych scen pokazano w sposób, który po prostu utrudnia ich przeżycie. U widza może się wówczas zrodzić dziwne uczucie, jakiś rodzaj samooskarżenia: „Dlaczego to mnie nie wzrusza, mimo że powinno? Czy coś jest ze mną nie tak?”. To samooskarżenie może się pojawić zwłaszcza wtedy, gdy oglądający uświadamia sobie, że nie porusza go nawet tragizm dziecka. Kiedy na przykład pies głównego bohatera, jego jedyny towarzysz w samotnej wędrówce przez las, zostaje zastrzelony i gardło widza już zaczyna się ściskać, to Srulik wybucha płaczem tak nienaturalnym, tak bardzo „zagranym”, że poetyka tragizmu szybko wyparowuje, a gardło widza równie szybko się rozluźnia.
Srulik à la Potter?
Mimo oparcia filmu na pozbawionych emocji schematach nie sposób nie dostrzec w nim pewnych nowości. Nowości są jednak wartością tylko wtedy, gdy mają uzasadnienie. Dlatego wątpliwe – gdyż niepasujące do filmu opowiadającego przecież o wojennych losach dziecka – jest korzystanie przez Danquarta z elementów poetyki filmu przygodowego. Otóż Srulik porusza się po świecie często przypominającym nie świat wojny, lecz świat opowieści fantasy dla dzieci – nieziemsko kolorowy i piękny, niczym niezmącony. Ryzykowne jest też sięganie po muzykę rodem z filmu przygodowego – charakterystyczne, że podkład muzyczny do polskiego zwiastunu „Biegnij, chłopcze, biegnij” do złudzenia przypomina ten ze zwiastunu drugiej części „Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci”.
Lepiej przedstawia się inne wyjście poza schemat filmu o wojennych dziejach dziecka, a mianowicie wykorzystanie elementów komicznych. Reżyser nie zapomina, że w każdej tragedii jest też element buffo. Z przymrużeniem oka pokazuje, jak samoorganizujące się dzieci, uciekinierzy z getta, odkażają rany moczem, jak Srulik, wyuczony modlitw, okazuje się „pobożniejszy” od Mateusza Wróbla ‒ chłopa katolika, czy jak tytułowy chłopiec zdobywa dodatkowe porcje jedzenia dzięki zmyślonym, a przy tym coraz wymyślniejszym i – jakkolwiek przerażająco to zabrzmi – zabawniejszym opowieściom o swoich wojennych przeżyciach, na przykład o tym, jak „sam Hitler odrąbał mu rękę”.
Niesztampowo: samoorganizacja dzieci i tożsamość
Wartością filmu „Biegnij, chłopcze, biegnij” są dwa pojawiające się w nim niesztampowe, interesujące wątki.
Pierwszy z nich dotyczy swego rodzaju taktyki przetrwania dzieci żydowskich w świecie, który stanął na głowie – ich samoorganizacji w małe społeczności, w których wzajemnie się wspierają i opiekują się sobą. To dzieci nad wiek dojrzałe i odpowiedzialne, „przyzwyczajone” do codzienności wojennej – wypraw łupieżczych po jedzenie, zabijania kury gołymi rękami czy przyjęcia bez lamentów, że jeden z ich towarzyszy po złapaniu zostanie oddany Niemcom. To dzieci w jakiś sposób „odwrażliwione”. Szkoda, że Danquart pokazuje z ich świata tylko migawki, że poświęca im tak mało uwagi. Giną one w korowodzie filmowych postaci.
Drugim z interesujących wątków jest ten dotyczący tożsamości narodowej i religijnej tytułowego chłopca, któremu Danquart poświęca nieco więcej uwagi niż samoorganizacji dzieci. W filmach poruszających temat pomocy Żydom wątku tożsamości często się nie eksponuje. Twórcy zazwyczaj koncentrują się na samym fakcie ratowania Żydów i na sposobach przygotowania ich do przetrwania, takich jak nauka modlitwy i nowej, polskiej biografii. Rzadko podejmują natomiast problem udzielania tej pomocy w taki sposób, by nie naruszyć autonomii osoby, której się pomaga. O takie naruszenie – które wcale nie musi wynikać ze złej woli – szczególnie łatwo, gdy chodzi o dziecko. Interesująca jest w tym kontekście postać Magdy Jańczyk z filmu Danquarta, która domyśla się, że jej mały podopieczny jest Żydem i stara się jego tożsamość uszanować. Nie narzuca ona chłopcu polskości ani katolicyzmu – uczy go modlitw katolickich po to, by Srulik mógł przetrwać, a nie dlatego, że postanawia wykorzystać szansę na ewangelizację niechrześcijanina. Ciekawie wygląda także pobyt chłopca u państwa Kowalskich, którzy – nieświadomi żydowskiego pochodzenia dziecka – wychowują Srulika w wierze katolickiej i z dumą prowadzą do Pierwszej Komunii Świętej. Niemniej jednak, gdy tuż po wojnie przybywa do nich Mosze Frenkiel – wysłannik organizacji żydowskiej – by zabrać dziecko do „swoich”, Kowalscy, choć cierpią, to nie protestują. Dzięki takim postawom Jurek ostatecznie ma szansę stać się na powrót Srulikiem (chociaż scena świadomego wyboru tożsamości przez chłopca jest wybitnie sztampowa, gdyż pokazana za pomocą metafory zatrzymania się na rozstaju dróg). Szkoda tylko, że „Biegnij, chłopcze, biegnij” nie wykorzystuje pozostałych szans, które daje historia napisana przez Uriego Orleva. Zamiast dziecka (człowieka) rzuconego w okropieństwo wojny pokazuje raczej drewnianego Pinokia w wojennym teatrze.
Film:
„Biegnij, chłopcze, biegnij”, reż. Pepe Danquart, Francja, Niemcy, Polska 2014, dystr. Kino Świat.