LE Guin_Ziemiomorze_okladkaKrytycy branżowi są dość zgodni – literatura fantasy ma trzy filary. Filarami tymi są John R. R. Tolkien, Robert E. Howard i Ursula K. Le Guin. Niekoniecznie w tej kolejności.

Pierwszego z tych panów przedstawiać nikomu nie trzeba. Jego „Hobbit” jeszcze za moich czasów był w podstawówce lekturą uzupełniającą, sześcioksiąg „Władca  pierścieni” cieszy się niesłabnącą sławą nie tylko wśród fanów fantastyki, ale także, za sprawą ekranizacji Petera Jacksona, wśród tzw. „zwykłych czytelników”. Brytyjski (chociaż o polskich korzeniach) profesor literatury dał światu czarowników, wielkich królów-bohaterów i obce rasy, takie jak elfowie czy krasnoludowie, a także magiczne artefakty. Przysłowiowo od przed wojny pobudza wciąż i wciąż wyobraźnię kolejnych pokoleń opowieściami o historii nie tylko Śródziemia, lecz całej Ardy i wszystkich jej ludów, głównie starszych i młodszych dzieci Eru Iluvatara.

Jeśli chodzi o Howarda, to chociaż zginął samobójczą śmiercią mając zaledwie trzydzieści lat, zdążył zostawić po sobie ogromną i ciekawą spuściznę opublikowaną w większości pośmiertnie, z której niestety większość czytelników kojarzy jedynie zajechanego popkulturowo i wyeksploatowanego do cna Conana Barbarzyńcę. Postać ta, osiłkowaty wojownik nie znający strachu ani respektu przed człowiekiem ni bogiem stał się wzorem dla wielu późniejszych bohaterów i archetypów literatury fantasy. Co ciekawe, zdobył dużo większą popularność od swego literackiego brata, Brana Mak Morna – przebiegłego i inteligentnego wojownika, który częściej niż do miecza odwołuje się do sprytu.

Mamy więc już, dzięki męskim filarom gatunku, niezwykłe światy, obce rasy, dzielnych wojowników, przebiegłych wodzów i potężnych królów, a także panteon bóstw. Rola dopełnienia tej mieszanki o magię i humanizm przypadła kobiecie, jednej z najważniejszych na świecie autorek literatury w ogóle, nie tylko fantastycznej. Ursula K. Le Guin, obecnie osiemdziesięciopięciolatka, została uhonorowana prawdopodobnie rekordową ilością najbardziej prestiżowych nagród – prócz wielokrotnych Hugo i Nebula (najważniejsze nagrody literatury fantastycznej), dostała także Locusa, World Fantasy Award oraz nagrodę Jamesa Tiptree Jr. Była również nominowana do Pulitzera (jako jedna z trójki finalistów w 1997 roku).

Le Guin_photo_Laura-Anglin
Photo © 2012 Laura Anglin

Wszystko to nie bez powodu, ponieważ gdyby przyszło mi jednym słowem określić jej pisarstwo, słowem tym byłby „humanizm”. Na twórczość Le Guin składa się kilkanaście samodzielnych powieści, lecz trzonem jej osiągnięć są dwa wielotomowe cykle. Pierwszy z nich znany jest w Polsce jako „Ekumena” –  w jego ramach, bardzo luźno powiązanych rozciągającą się na tysiąclecia historią federacji planet, autorka pozwala sobie na niezwykłe pod tym względem eksperymenty na społeczeństwach. Prezentuje planety, na których przybysze nawiązują kontakt z autochtonami; takie, gdzie autochtoni sami okazują się potomkami przybyszów; gdzie leje się krew lub kwitnie handel. Autorka opisuje człowieka na wszelkie możliwe sposoby, nie tylko z humanistycznej i socjologicznej, lecz także i biologicznej perspektywy, prezentując nowe, obce rasy, które wciąż pozostają ludzkie. Opisane w jej powieściach społeczeństwa obejmują szerokie spektrum – od niewolnictwa, przez feudalizm, społeczeństwa kapitalistyczne, socjalistyczne czy anarchistyczne. Le Guin opisuje zależności opresyjne pod względem płci czy rasy, rewolucje i pokojowe obalanie starego porządku. Książki „Ekumeny” zostały wielokrotnie docenione także poza środowiskiem fantasy, a ich treści będą atrakcyjne dla każdego humanisty, którego pociągają rozważania nad kondycją człowieka i społeczeństwa.

Drugim z cykli, który przyniósł Le Guin sławę i zasłużony piedestał, a jednocześnie wpłynął na kształtowanie fantasy jako gatunku literackiego, jest „Ziemiomorze”. Opublikowany w 1968 roku „Czarnoksiężnik z Archipelagu” (w Polsce ukazał się w 1983 w przekładzie Stanisława Barańczaka) otwiera czytelnikom drzwi do rzeczywistości równie niezwykłej, jak Śródziemie. Na tysiącach wysp i wysepek rozciąga się rozległy, wspaniały świat, zaludniony najróżniejszymi rasami ludzkimi; każda z wysp posiada własną, czasem nieco odmienną, a czasem wyraźnie specyficzną społeczność. Bohaterem cyklu jest Ged zwany Krogulcem, czarnoksiężnik z wyspy Gont. Czytelnik ma okazję śledzić jego przygody od chwili, gdy jako chłopiec przybywa na naukę na Roke – wyspę magów – i sprowadza przez swoją pychę straszne zło do świata.

Do inspiracji twórczością Ursuli K. Le Guin otwarcie przyznają się tacy autorzy, jak Neil Gaiman, David Mitchell, utytułowany Iain Banks czy wreszcie Salman Rushdie.|Bartek Biedrzycki

W kolejnych powieściach spotykamy już Krogulca dorosłego – potężnego maga, który na wewnętrznym Archipelagu i na Rubieżach tego wyspiarskiego świata odbywa niezwykłe misje, walczy i pertraktuje. Z leżącego na wschodzie kraju białych wojowników kradnie starożytny pierścień mający zapewnić pokój – jednocześnie uprowadzając najwyższą kapłankę starożytnych sił. Już jako Arcymag, zwierzchnik szkoły na Roke, wraz z młodym księciem Arrenem odbywa podróż za granicę śmierci, aby ocalić świat przed zagładą, którą sprowadziło na niego naruszenie odwiecznej równowagi. W dalszych tomach możemy obserwować, jak z żoną i przybraną córką oraz królem Archipelagu, którego wyniósł na tron na skrzydłach smoka, po raz ostatni muszą zmierzyć się z najważniejszym zadaniem – utrzymaniem równowagi między ludźmi a ich starszymi braćmi – smokami, a ostatecznie – między życiem a śmiercią.

Na marginesie warto dodać, że Le Guin dała literaturze smoki zgoła odmienne niż Tolkien. U Brytyjczyka smoki były inteligentnymi, krwiożerczymi potworami, wcielonymi diabłami, niczym z tradycji chrześcijańskiej. U amerykańskiej pisarki smoki stanowią inteligentną, potężną, samodzielną rasę. Moralność człowieka to dla nich igraszka, śmieć niewart uwagi. Smoki Ziemiomorza są bowiem poza dobrem i złem, poza wolnością i moralnością. Ze swej natury nie czynią zła ani dobra. Takie ujęcie smoka, w kulturze ludzkiej symbolu wyjątkowo wieloznacznego, może pokazywać odwieczne dążenie człowieka do przekraczania wszelkich granic.

W powieściach Le Guin przenika się wiele poziomów tekstu. Pierwszym, oczywistym, jest niezwykle piękna, rozbudowana baśń o czarodzieju, który wiecznie dobra pragnąc, wciąż boi się, że zło uczyni. Magia w „Ziemiomorzu” to żywioł, siła potężna i niezwykła i tylko ludzie głupi, pyszni lub nieświadomi używają jej pochopnie. Nikt mądry nie odważy się użyć magii, jeśli nie jest to konieczne. Mamy tu klasyczne historie o bohaterach i zapomnianych legendach. Wiele elementów, które Le Guin wprowadziła w „Czarnoksiężniku a Archipelagu” i kolejnych tomach cyklu jest teraz dla literatury fantasy czymś oczywistym i archetypicznym.

Na drugim planie, są sprawy społeczne i ten sam głęboki humanizm, co w książkach „Ekumeny”. Zależności między prostym ludem a możnymi, los biednych, przepaść społeczna wywołana różnicą płci, rola kasty uprzywilejowanej w świecie, a także rażące kontrasty między oddalonymi, odizolowanymi społeczeństwami – wszystko to stanowi niezwykłe, barwne tło dla awanturniczych poczynań bohaterów opowieści z Ziemiomorza. Nic dziwnego zresztą – oboje rodzice Ursuli byli antropologami, więc swoje żywe zainteresowanie człowiekiem wyniosła z domu. Wśród jej inspiracji, prócz Tolkiena, wymienia się także jednego z najważniejszych pisarzy s-f Philipa K. Dicka, a także klasyków, takich jak Wergiliusz, Lew Tołstoj, siostry Brönte i Wirginia Woolf. W książkach Le Guin można również znaleźć echa filozofii dalekiego wschodu i mitologii nordyckiej. Pod tym względem antropologiczna spuścizna rodziny Kroeber zaowocowała światem innym od schematów, w jakie często popada literatura – silnych, męskich protagonistów, których współcześnie zaliczylibyśmy do środowiska określanego w USA jako WASP.

Nie jest celem tego tekstu krytyczna analiza twórczości najważniejszej kobiety literatury fantastycznej, ani tym bardziej porównawcza prezentacja trójki twórców gatunku literackiego, jakim jest fantasy. Piszę o tym głównie po to, aby zaciekawić światem „Ziemiomorza” ludzi, którzy jakimś cudem jeszcze się z nim nie zetknęli. Bez wątpienia cykl ten swą baśniowością i rozmachem nie ustępuje dziełom Tolkiena czy „Kronikom Narnii”, pod względem treści i wartości, jakie ze sobą niesie, bije na głowę praktycznie wszystkich dawnych i współczesnych konkurentów. Ursula K. Le Guin stworzyła własną monumentalną epopeję, której wpływ na współczesną literaturę, jest równie wielki, co wymienionych. Do inspiracji twórczością pisarki otwarcie przyznają się tacy autorzy, jak Neil Gaiman – pisarz i wielokrotnie nagradzany scenarzysta komiksowy, popularny także w Polsce David Mitchell, utytułowany Iain Banks czy wreszcie Salman Rushdie.

Monumentalne tomiszcze postawione obok twardooprawnego, trzytomowego wydania „Władcy pierścieni” robi piorunujące wrażenie. Od razu widać – tu stoją lord John i lady Ursula – król i królowa literatury fantastycznej.|Bartek Biedrzycki

A piszę o tym wszystkim właśnie teraz, bo zaledwie w listopadzie zeszłego roku w Polsce wreszcie wznowiono cały cykl w jednym, monumentalnym, wspaniałym tomie. Kiedy dwadzieścia lat temu sięgnąłem po „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, byłem jeszcze chyba zbyt mało wyrobionym czytelnikiem, aby docenić kunszt literacki autorki i wartość samych powieści. Teraz dzięki wznowieniu miałem okazję zapoznać się wreszcie z całością tej niesamowitej sagi – prócz pięciu powieści wydanie Prószyńskiego i S-ki zawiera także zbiór opowiadań „Opowieści z Ziemiomorza”. Dzięki temu czytelnik polski ma wreszcie dostęp do (prawie) kompletnej opowieści. Prawie, bo niestety w zbiorze brakuje dwóch opowiadań – „Magiczne słowo” i „Prawo imion”, które wyszły u nas przed laty w zbiorze „Wszystkie strony świata”. Ten brak jest to jednak jedyny mankament, na jaki dotąd się natknąłem.

Muszę bardzo pochwalić samo wydanie – zachowano doskonałe tłumaczenie Barańczaka pierwszej części, świetnie radzi sobie także z przekładem Paulina Brajter, która od trzeciego tomu przejmuje pałeczkę od Piotra Cholewy. Doskonały standard edytorski w przypadku tej mającej niemal 950 stron książki to rzecz trudna, ale wydawnictwo świetnie sobie poradziło. Twarda, lakierowana oprawa, bardzo dobre szycie – dają pewność, że w czasie lektury nie spotkają nas nieprzyjemne niespodzianki. Należy także pochwalić skład i opracowanie graficzne – stonowana, wysmakowana okładka robi świetne wrażenie, szczególnie po potworkach z wydania Phantom Pressu z początku lat 90., które licznym czytelnikom do dziś śnią się po nocach. Budzące respekt w dzieciach i ludziach literacko mniej wyrobionych, monumentalne tomiszcze postawione obok twardooprawnego, trzytomowego wydania „Władcy pierścieni” robi piorunujące wrażenie. Od razu widać – tu stoją lord John i lady Ursula – król i królowa literatury fantastycznej. Arcymag i Najwyższa Kapłanka – a choć każde pochodzi z innej wyspy i z innej kultury, to pasują do siebie doskonale.

„Ziemiomorze” to książka, którą powinien mieć w swojej bibliotece każdy, nie tylko miłośnik fantastyki. Jest to także świetna lektura dla czytelnika młodszego, aczkolwiek niekoniecznie dla dziecka – chociaż momentami trudna, to literatura bardzo nastrojowa, wyjątkowo kameralna i stonowana. Jest to też wreszcie książka dla humanistów. Pytania o społeczne role kobiet i mężczyzn, o miejsce osób odmiennych, w ten czy inny sposób upośledzonych lub odróżniających się, zagadnienia polityczne dotyczące władzy, utrzymania ładu politycznego czy wojen – wszystko to, od ponad 45 lat, kiedy drukiem ukazała się pierwsza przygoda Geda nie straciło na wartości. Trzeba by chyba być Mistrzem Wzorów z Roke, aby odgadnąć wszystkie zawiłe sprawy i tropy, kryjące się na kartach tej kroniki.

A dodatkowo, co nie pozostaje bez znaczenia, jest to wspaniałe wydanie dla literackich zboczeńców, lubiących po prostu ładne książki.

 

Książka:

Ursula K. Le Guin „Ziemiomorze”, przeł. Stanisław Barańczak, Piotr W. Cholewa, Paulina Braiter, Wyd. Pruszyński i s-ka, Warszawa 2013.