Stanisław Barańczak napisał w roku 1984: „[J]est rzeczą bardzo intrygującą, że język polski (podobnie jak, o ile mi wiadomo, inne języki słowiańskie) nie ma w ogóle dokładnego odpowiednika (…) czasownika to enjoy (w przybliżeniu «cieszyć się czymś, napawać się, korzystać z przyjemnością z czegoś» ale te substytuty nie wystarczają dla oddania pełni znaczenia).”[1] Nie wiem na pewno, czy poeta się myli, zrównując pod względem nieprzekładalności czasownika to enjoy polszczyznę z innymi języka słowiańskimi. Po obejrzeniu przewodnika Slavoja Žižka po ideologiach podejrzewam jednak, że jest w błędzie. Jeśli nie języki słowiańskie, to co najmniej niektórzy Słowianie mistrzowsko posługują się tym tajemniczym słowem. Ma to tę wadę, że ponieważ słowo jest nieprzetłumaczalne, to trudno ustalić, czy myśli za jego pomocą przekazywane są głębokie, czy też wręcz przeciwnie. Nawet przy tej ostatniej interpretacji prawdopodobne jest jednak, że widz, zalgnąwszy beznadziejnie na mieliźnie, nie porzuci Žižka w jego peregrynacjach po pograniczach filmu i ideologii aż do końca, powodowany dążeniem do przyjemności, zwanej ze słoweńska enjoyment.

Wszechobecny w konsumpcyjnej kulturze Zachodu imperatyw „endżojowania” (Barańczak ma rację, bez tego neologizmu ani rusz) i poczucie winy wynikające z niemożności endżojowania w stopniu dostatecznym to problem, od którego Žižek rozpoczyna, by wyjaśnić swemu widzowi, czym jest ideologia i jak ona działa. Pragnienie endżojowania nie jest jednak dla Zachodu i jego konsumeryzmu specyficzne – jest warunkiem wszelkiej ideologii, albowiem założeniem Žižka jest rzecz jasna, że człowiek z natury dąży do przyjemności. Ideologię kupujemy więc, dążąc do zaspokojenia – a ona nas nie rozczarowuje. Dyktuje, co powinno dawać nam przyjemność, wyjaśnia, dlaczego oczekiwanej przyjemności nie otrzymujemy, i podsuwa środki zaradcze, które mają jakoby pozwolić uzyskać wytęskniony (i nieosiągalny) stan nasycenia. W ten sposób ideologia, jak mówi Žižek, jest ramą naszego poznania, która sama niczego nie wnosi, otwiera jednak otchłań podejrzeń wobec wszystkiego, co zagraża naszej umiłowanej, wytęsknionej, lecz mydlanej bańce użycia. Jeśli dzisiejsza ideologia różni się czymkolwiek od ideologii niegdysiejszej, to jedynie większym poziomem cynizmu, który niektórzy badacze postmodernizmu nazwaliby zapewne refleksyjnością. Nie miłosierne, Marksowsko-biblijne „nie wiedzą, co czynią”, ale autoironiczne „wiem, co robię, ale i tak to robię”, rządzi naszym współczesnym konsumeryzmem. Ten zaś doprowadził ukryty w każdej ideologii mutualizm władzy i przyjemności  do perfekcji – i absurdu. Žižek godzi w ten absurd, rozkładając przyjemność konsumpcji na czynniki pierwsze.

Baza w rozbudowie

Žižek stosuje te analityczne zabiegi do materiału bogatszego, niż wykorzystany w poprzednim zboczonym przewodniku, zupełnie jakby w kursie wykorzystania danych audiowizualnych w badaniu ludzkiej duszy przeszedł do kolejnego tematu: „Materiały dokumentalne”. Właściwą bazą pozostaje jednak wciąż kino, dokumenty są tylko dodatkiem -Niesfabularyzowane obrazy wiele tracą, wplecione pomiędzy kadry  nierównie schludniej skomponowane, cieszące oko, a przez swoje odrealnienie lepiej przystające do tezy autora. Žižek z fikcją radzi sobie zdecydowanie lepiej i zręcznie wypiera rzeczywistość, po której zostaje tylko popkulturowa papka.

Wybór filmowej fikcji jako materii stanowi o sukcesie projektu Žižka. Do niedawna nie rozumiałam, dlaczego. Zdarzyło mi się jednak pewnego razu dla zabicia czasu spędzić pół dnia w muzeum kina w Turynie. Oglądałam wówczas przez kilka godzin wyświetlane tam w trybie ciągłym kolaże fragmentów filmów, opatrzone zapewne, bo nie pamiętam, tytułami w rodzaju: „Taneczne qui pro quo”, „Krzyk w kinie niemym” albo „Fiolet poprzez dzieje”.  Spodziewałam się nudy, a doświadczyłam na własnej skórze tego, że nawet zestawienie losowo dobranych i nie zawsze najlepszych scen, zesztukowanych na siłę nikłym wątkiem tematycznym, może dostarczyć niemałej przyjemności. Cóż dopiero, kiedy filmy i sceny są dobre, a przy tym wykorzystane z namysłem.

Filozof ideopleksu

Namysłu tego dowodzi, podobnie jak w poprzednim filmie Žižka, przede wszystkim dbałość autora o przyjemność widza. Przeważają filmy dobrze znane. Widok ich tytułów na ekranie wyzwala w nas miłe uczucie zadowolenia, zrodzone ze zgodności naszego gustu z cudzym. Ponadto czerpiemy przyjemność z namacalnego dowodu, że co nieco to jednak widzieliśmy, bo oto proszę, cały film o filmach, a my nie znamy zaledwie dwóch, najwyżej trzech. Te dwie lub trzy mniej znane cegiełki w kinematograficznej bazie Žižka mają naturalnie chronić go przed pomówieniem o uleganie urokom hollywoodzkiej popeliny albo znudzeniem widza, który uznałby, że niczego się z tego filmu nie dowie. Widz jest ambitny, pragnie coraz więcej i więcej kultury. Poszerzanie horyzontów – to także potrzeba konsumpcyjna, którą Žižek wyrozumiale zaspokaja.

Właśnie dlatego z dobrze znanych filmów na ekran trafiają doskonale rozpoznawane sceny: de Niro z pistoletem przed lustrem, tenże de Niro jako kryptohydraulik w „Brazil”, aryjski efeb wyśpiewujący „Tomorrow Belongs to Me”, musztra z „Full Metal Jacket”, wyziębiony na sinofioletowo di Caprio w „Titanicu”. Oczywiście, nie brakuje pociągów i innych środków transportu (co polecam uwadze przyszłych analityków perwersji autora), są filmowe akcenty z byłego bloku wschodniego i jeden motyw muzyczny, który mieści się zapewne w pierwszej dziesiątce szlagierów wszechczasów, to jest „Oda do radości”. Widzowi jest przyjemnie, bo dzięki temu, że baza go nie zaskakuje, bez trudu nadąża za autorskim komentarzem, któremu daleko do jakkolwiek rozumianej linearności.

Raz jeden, o ile pamiętam, Žižek uprzedza, że dokona dużego skoku, po czym przechodzi od ratowania pognębionych przez los niewiast (utajonych masochistek) w amerykańskim kinie do ratowania ludzkości przed terrorem w amerykańskiej polityce. Niepotrzebnie przeprasza. Skoków takich (i dłuższych) jest w filmie o wiele więcej, i nie dało się ich uniknąć. Žižek stara się nie pominąć żadnej ideologii, pragnie wszystkie na równi zdemaskować tak, by pod koniec na polu bitwy, oczyszczonym z chrześcijaństwa, islamskiego fundamentalizmu, nazizmu i najrozmaitszych odmian komunizmu, pozostał tylko kapitalizm. W rezultacie przejścia między kolejnymi partiami refleksji Žižka odbywają się na ogół na zasadzie wolnej gry skojarzeń. Nie mam właściwie zastrzeżeń do tej metody, mało gdzie jej zastosowanie byłoby równie uzasadnione, ale na dłuższą metę to właśnie ona stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla przyjemności widza.

Emancypacja przez oniryzm

Żeby nie zepsuć sobie przyjemności,   nie należy więc przejmować się tym, jak długie susy retoryczne dzielą jedną myśl Žižka od drugiej. Žižek – wtopiony w fikcję – zapamiętale goni własne asocjacje. Ruch jest wszystkim, bezruch niczym. Zasada dobra dla rekina, być może więc i dla tego, kto postanowił rekina schwytać. Bo rekin ze „Szczęk” to oczywiście suma wszystkich strachów, w jakich żyje człowiek kapitalizmu: strachu przed śmiercią, chorobą, wypadkiem, terrorystą, tsunami itp. Sumowanie strachów ma to do siebie, że wynik wychodzi większy niżby to wynikało z prawideł arytmetyki, ale pojedynczy strach łatwiej wyrazić, zobrazować i przepracować. Nie jedyna to i bynajmniej nie najbardziej banalna myśl we frenetycznym wywodzie Žižka.

Žižek ściga rekina ideologii – chce je wszystkie zsumować, by je następnie emancypacyjnie wykończyć, w myśl tezy, że refleksja i ironia nie wystarczą, potrzebna jest rzetelna wola upodmiotowienia się. Marks powiedział niegdyś, że ludzie wybierają co czynią, lecz nie wybierają okoliczności swojego działania. Žižek pozornie odwraca tę myśl, głosząc, że człowiek nie jest tylko produktem okoliczności obiektywnych, ponieważ może (czy aby na pewno w każdych okolicznościach?) wybrać to, jaką subiektywnością zaowocuje wpływ zastanej obiektywności. Pozbądźmy się niewłaściwych marzeń sennych, a odbierzemy wrogiej obiektywności broń i poszerzymy pole walki o własną podmiotowość. „Perwersyjny przewodnik po ideologiach” to manifest emancypacji przez oniryzm.

W chwalebnym zapale wyzwoleńczym Žižek sumuje ideologie tak, że momentami nawet największy hedonista nie oprze się irytacji. Pomijam śmiałe rozwiązania fundamentalnych zagadek w rodzaju: „Jak to jest, że despoci lubią koty?”. Pomijam, że „Titanica” zinterpretował Žižek jako konserwatywną apoteozę różnic klasowych, co pod względem odkrywczości plasuje się gdzie w okolicy konstatacji, że tenże Titanic nadział się na górę lodową, bo była za duża, żeby ją przeskoczyć. Pomijam to, że za niszczący psychikę strach przed Bogiem obrywa się judaizmowi (jako ideologii?). Ludzkość ratuje od niego chrześcijaństwo, będące wedle Žižka wyższą formą ateizmu. Nie czepiam się nawet tezy, że fundamentaliści islamscy mieliby jakoby na przekór Iwanowi Karamazowowi uważać, iż wszystko wolno, gdyż Bóg jest. To zapewne kolejny problem językowy, zrodzony na styku Zachodu ze Wschodem, a Sartre’a z Dostojewskim. Žižek jako tłumacz zawodzi na całej linii. Na szczęście jednak wywiązuje się doskonale z roli entertainera, pod warunkiem, że my, widzowie, damy sobą powodować wyłącznie zasadzie przyjemności. Enjoy!

[yt]QbwVrXYb4go[/yt]

Przypisy:

[1]  S. Barańczak, „E.E., przybysz z innego świata”, w: tegoż, „Tablica z Macondo”, ANEKS: Londyn 1990, s. 196.

Film:

„Perwersyjny przewodnik po ideologiach, reż. Sophie Fiennes, scen. Slavoj Žižek, Irlandia, Wielka Brytania 2012.