Pierwsza historia
David, 38 lat: Sprzedałem mój dom. Trzy pokoje, salon, dwie łazienki, kuchnia i garaż. Piękny dom w Croix-des-Bouquets. Część pieniędzy ze sprzedaży dałem przewoźnikowi, żeby mnie i mojej żonie załatwił transport. Jakieś osiem tysięcy dolarów. Resztę zostawiłem, żeby dzieci miały za co przeżyć. Wiedzieliśmy, że w Brazylii znajdziemy pracę, będziemy lepiej żyć. Ale nie spodziewałem się, że w Brasiléi zastaniemy takie warunki, jak tuż po trzęsieniu ziemi na Haiti.
Brasiléia to brazylijska Lampedusa dla Haitańczyków. Bo nie tylko Europa jest marzeniem i celem dla wygnańców z mniej uprzywilejowanych miejsc świata.
***
Spotykam ich w pośredniakach w Kurytybie. Prawie nigdy w pojedynkę, prawie zawsze w kilkuosobowych grupach. Szepczą między sobą po kreolsku. Wyprostowani i dumni, nie stłamszeni. Jakby nie mieli żadnych kompleksów, nawet kiedy nie potrafią samodzielnie wypełnić papierów przy okienku, za którym siedzi brazylijska urzędniczka. Wyglądają na zadowolonych, mimo że wydawać by się mogło, że powodów do radości nie mają zbyt wiele. Ale to, co dla większości ustawionych Brazylijczyków jest mizerią, dla nich okazuje się być łutem szczęścia. Nie narzekają, gdy ich miesięczne stawki pokrywają się niemalże z minimalnym wynagrodzeniem obowiązującym w Brazylii. Nie sprzeciwiają się, gdy dziennie muszą pracować po 11 godzin. Udało im się wyjechać z Haiti, trafić do raju. I stąd, jak i Polacy z zachodniej Europy, wysyłają z pomocą Western Union połowę swojej miesięcznej pensji rodzinom na Haiti.
W sierpniu 2013 r. w przeznaczonym dla 200 osób publicznym schronisku dla imigrantów w Brasiléi przebywało ponad 800 osób, prawie wszyscy pochodzili z Haiti. W styczniu było ich już ponad 1200. | Aleksandra Pluta
Wyróżniają się na tle jasnych karnacji mieszkańców stanu Parana na południowym wschodzie Brazylii. To właśnie ten stan od połowy XIX w. zasiedlany był przez emigrantów z Europy. Dlatego też jest to jeden z trzech południowych stanów Brazylii, który uznaje się za najbardziej zeuropeizowany, uprzemysłowiony, najbardziej „biały”, z najmniejszym stopniem bezrobocia (ok. 4 proc.) w stosunku do reszty Brazylii. Tutaj najłatwiej więc spotkać na budowach czy w restauracjach pracowników o intensywnie czarnym kolorze skóry.
Przed trzęsieniem ziemi David pracował jako kierowca w Croix–des–Bouquets, mieście położonym dwadzieścia kilometrów od Port-au-Prince. W Kurytybie mieszka od dwóch miesięcy, pracuje w kuchni jednej z restauracji w centrum miasta, zarabia 950 reali (ok. 1200 zł. Minimalne wynagrodzenie wynosi obecnie 724 reale). Jego żona, zmywając naczynia, zarabia drugie tyle. Na razie nie stać ich na to, by do Brazylii sprowadzić również dzieci.
– Jak wyglądała wasza podróż z Haiti do Brazylii? – pytam go, gdy oboje stoimy w kolejce w pośredniaku.
– Z Haiti przylecieliśmy samolotem do Panamy, stamtąd polecieliśmy kolejnym samolotem do Ekwadoru. Z Ekwadoru przedostaliśmy się autobusem do Limy, a następnie kolejnym autobusem do miasta Brasiléia, [miasto w Brazylii przy granicy z Boliwią i Peru – przyp. aut.]. W Brasiléi czekaliśmy miesiąc na wydanie dokumentów i pozwolenie na pracę. Warunki były ciężkie.
W sierpniu 2013 r. w przeznaczonym dla 200 osób publicznym schronisku dla imigrantów w Brasiléi przebywało tymczasowo ponad 800 osób, prawie wszyscy pochodzili z Haiti. W styczniu było ich już ponad 1200. Dziesięć latryn, osiem pryszniców. Hala o rozmiarach 200 m² przykryta jest dachem z blachy falistej, za dnia temperatura dochodzi do 40°C. W szpitalu informują, że 90 proc. imigrantów cierpi na biegunkę. Proces wyrobienia dokumentów i książeczki pracowniczej, według sekretarza ds. praw człowieka stanu Acre, Nilsona Mourão, powinien zajmować najwyżej 10 dni. Rozmawiając z Haitańczykami w Kurytybie dowiaduję się, że średnio spędzają od jednego do trzech miesięcy w oczekiwaniu na niezbędne do podjęcia legalnej pracy dokumenty.
Druga historia
Drugą brazylijską Lampedusą jest Tabatinga. W liczącym trzydzieści tysięcy mieszkańców mieście położonym nad Amazonką, na trójstyku granic Kolumbii, Peru i Brazylii, Mackenson Fefe (26) i Jeannot Rodrig (31) czekali trzy miesiące. Dopiero po uzyskaniu niezbędnych dokumentów dotarli do Porto Alegre na południu Brazylii. Mackenson i Jeannot pochodzą z Miragoâne, miasta oddalonego o niecałe 100 km od Port-au-Prince. W trzęsieniu ziemi stracili kilka najbliższych osób z rodziny. Są braćmi, na Haiti zostawili żony i dzieci. W Brazylii zaczęli pracować przy uboju świń. Pracowali od 7 do 18.30, ponad 11 godzin dziennie, zarabiając 900-1000 reali miesięcznie czyli ok. 1200-1300 złotych, w zależności od wyników pracy. Za mieszkanie i prąd (mieszkają we troje) każdy płaci równowartość 300 złotych. Około 200 złotych wydają na jedzenie, a resztę, czyli jakieś 700 złotych wysyłają do rodziny na Haiti. Jeannot od dwóch lat nie widział żony i czteroletniej córki. Kiedyś chciałby do nich wrócić, bilet jest jednak za drogi. W Brazylii jednak udaje mu się zarobić więcej niż na Haiti.
– Na Haiti pracowałem w handlu, sprzedawałem odzież. Zarabiałem miesięcznie ok. 5000 gourdes [czyli ok. 350 złotych].
Choć w linii prostej odległość między Port-au-Prince a Porto Alegre na południu Brazylii wynosi 5900 km, to jednak ich podróż wcale nie była taka prosta.
– Wylecieliśmy samolotem z Port-au-Prince do Limy [3440 km]. Z Limy kolejnym samolotem do Iquitos [1000 km]. Z Iquitos popłynęliśmy statkiem do Tabatingi [370 km], a z Tabatingi po trzech miesiącach popłynęliśmy Amazonką do Manaus [1100 km]. Z Manaus przylecieliśmy samolotem do Porto Alegre [3100 km].
Choć na pytanie o szczegóły ich przeprawy i warunki w tymczasowym schronisku najczęściej podnoszą tylko oczy wysoko w górę wzbraniając się przed odpowiedzią, to na podstawie zaledwie kilku zdań domyślam się, że ich doświadczenia podczas podróży przypominają opisane przez Stefano Liberti w reportażu „Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy” realia tranzytu między Sahelem a Maghrebem. Ich historie są podobne do historii Erytrejczyków czy Somalijczyków dobijających się do wrót dostatniej Europy, traktujących Lampedusę jako furtkę do lepszego świata.
Tylko że Tabatinga czy Brasiléia to nie przedsionek do broniącej swoich granic Unii Europejskiej, lecz do Brazylii, kraju, który nigdy nie wzbraniał się przed imigrantami, a wręcz przeciwnie – jego podstawą stała się właśnie imigracja. Brazylia, podobnie jak Stany Zjednoczone, powstała jako amalgamat różnych grup i dziś kraj ten opiera się na współpracy potomków imigrantów z różnych stron świata. Istnieje jednak spora różnica w polityce imigracyjnej Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i Brazylii.
Imigracja w Brazylii
Co oznacza w Brazylii bycie imigrantem? Z pewnością nie to samo, co w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Czy można znaleźć tu Brazylijczyka „czystej krwi”, z dziada pradziada? Nie licząc 800 tysięcy Indian, którzy stanowią dzisiaj zaledwie 0,4 proc. wszystkich mieszkańców kraju, o reszcie Brazylijczyków można powiedzieć, że są potomkami kolonizatorów, niewolników lub imigrantów.
Początki historii imigracji w Brazylii pokrywają się niemalże dokładnie z odkryciem Brazylii w 1500 r. (odkryciem z naszego eurocentrycznego punktu widzenia, oczywiście). Począwszy od portugalskich kolonizatorów, poprzez „wymuszonych imigrantów” w postaci czterech milionów niewolników sprowadzanych przez ponad trzysta lat z Afryki do pracy na plantacjach trzciny cukrowej, a skończywszy na wielkiej fali imigrantów z przełomu XIX i XX w.
Od połowy XIX w. do połowy XX w. do Brazylii łącznie napłynęło ponad 4,5 miliona imigrantów, głównie z Europy. Rząd brazylijski, chcąc zagospodarować niezamieszkałe tereny na południu kraju oraz poszukując nowej siły roboczej (ponieważ w 1850 r. zakazano przewozu niewolników z Afryki), stworzył kampanie zachęcające Europejczyków do osiedlenia się w tym wiele obiecującym eldorado. Wielu skorzystało z tej okazji, uznając Brazylię za kraj wielkich możliwości, uciekając od biedy i od dwóch wojen światowych. Najliczniej przybyli Włosi (ok. 1,5 miliona), Portugalczycy (ok. 1,4 miliona), Hiszpanie (ok. 680 tysięcy), Japończycy (ok. 190 tysięcy), Syryjczycy i Libańczycy (ok. 190 tysięcy) oraz Niemcy (ok. 180 tysięcy). Nie zabrakło również imigrantów z Polski (ok. 130 tysięcy), których 90 proc. osiedliło się w trzech stanach na południu Brazylii: Parana, Rio Grande do Sul, Santa Catarina.
Wielu Europejczyków i Japończyków odegrało znaczą rolę w kształtowaniu się Brazylii, w jej rozwoju i uprzemysłowieniu, a migracje były zawsze bardzo ważne w formowaniu się kultury brazylijskiej. Wystarczy pomyśleć o wpływie imigrantów na obecny kształt Brazylii, począwszy od języka portugalskiego, kuchni włoskiej, niemieckich technik rolniczych, a skończywszy na afrykańskich rytmach tak istotnych dla sukcesu muzyki brazylijskiej na świecie. To właśnie dzięki symbiozie tych różnorodnych wpływów z najodleglejszych stron świata brazylijska kultura jest tak bogata i oryginalna.
Nie licząc 800 tysięcy Indian, którzy stanowią dzisiaj zaledwie 0,4 proc. wszystkich mieszkańców kraju, reszta Brazylijczyków to potomkowie kolonizatorów, niewolników lub imigrantów. | Aleksandra Pluta
Oczywiście nie obyło się też bez kontrowersji. W 1934 r., za czasów prezydentury Getúlio Vargasa, została wydana ustawa dotycząca zaostrzeń w polityce imigracyjnej kraju. Miała ona na celu ograniczanie głównie wpływów japońskich, niemieckich i włoskich, uderzyła jednak również w inne mniejszości narodowe, w tym Polaków. Zakazano używania języków imigrantów w miejscach publicznych, zamknięto towarzystwa i szkoły stworzone przez i dla imigrantów, co spowodowało, że ich potomkowie nie mówią dziś już w języku dziadków czy pradziadków. Wprowadzono ponadto ograniczenie liczby imigrantów, którzy chcieli osiedlić się w Brazylii.
Nie wolno jednak zapominać o wyrozumiałości rządu brazylijskiego, który w 2009 r. ustanowił amnestię dla nielegalnych imigrantów. Ci, którzy przekroczyli nielegalnie granicę lub którzy nie mieli uregulowanej kwestii pobytu w kraju, mogli zgłosić się na policję w celu otrzymania dwuletniej wizy tymczasowej, która upoważniała również do podjęcia legalnej pracy. Trudno wyobrazić sobie podobną sytuację w krajach Unii Europejskiej czy w Stanach Zjednoczonych.
Trzecia historia
Fednel Pierresaint, 26 lat. Pochodzi z Gonaïves, 150 km na północ od Port-au-Prince. Na Haiti nie pracował, nie ma żony ani dzieci. Skończył dwa lata ekonomii na uniwersytecie, studia musiał przerwać w 2010 r. po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło również budynek uczelni. Zginęli w nim niektórzy jego wykładowcy. Spotykam go w ministerstwie pracy w centrum Kurytyby, gdzie oboje czekamy na swoją kolej, by załatwić pozwolenie na pracę.
– Przyjechałem do Brazylii w styczniu ubiegłego roku. Podróż kosztowała mnie 2 200 dolarów, opłacili mi ją rodzice. W Brasiléi spędziłem trzy tygodnie czekając aż wydadzą mi niezbędne dokumenty. W Porto Velho [stolica stanu Rondônia, niecałe 600 km od Brasiléi] udało mi się wyrobić książeczkę pracowniczą. Stamtąd przyjechałem autobusem do Kurytyby [3100 km]. Mam tu kuzynów, którzy załatwili mi pracę. Pracuję na budowie jako pomocnik i hydraulik.
Pytam, czy zarobki dla Brazylijczyków i Haitańczyków są takie same.
– Pomocnik na budowie, bez względu na to skąd jest, zawsze zarabia tyle samo. Z tym że Haitańczycy prawie zawsze są tylko pomocnikami. Na zasadzie podaj, przynieś, pozamiataj. Jak jest jakiś błąd, to zazwyczaj winą obarcza się pomocników. Zarabiam 1100 reali [niecałe 1400 złotych]. Firma budowlana, w której pracuję, daje mi mieszkanie, które dzielę z sześcioma innymi Haitańczykami. Nie płacę za wynajem. Zawsze staram się dobrze pracować, dać z siebie wszystko, żeby nie psuć sobie opinii. Nie przyjeżdżamy tu, żeby kraść czy żerować na innych, lecz żeby legalnie pracować i zarabiać.
Spotkani Haitańczycy chętnie podejmują rozmowę, otwarcie mówią o pracy, zarobkach, podróży. Z dumą pokazują książeczki pracownicze. Chcą tu po prostu zarobić i kiedyś wrócić na Haiti. Każdy z nich, który ledwo co nauczy się mówić po portugalsku, już pomaga jako tłumacz innym nowoprzybyłym – w pośredniaku, w ministerstwie pracy, podczas rozmowy o pracę. Daje się wyczuć pomiędzy nimi solidarność. Wspierają się nawzajem w przecieraniu szlaków w obcym kraju. Brazylijczyków lubią, mówią o nich z sympatią i zgodnie twierdzą, że czują się dobrze przyjęci.
Brazylia wobec imigrantów z Haiti
Według Paulo Sérgio de Almeida, szefa brazylijskiej Krajowej Rady ds. Imigracji, polityka migracyjna w Brazylii oparta jest na pełnym poszanowaniu podstawowych praw imigrantów, niezależnie od ich statusu imigracyjnego. W ostatnich latach głównym punktem polityki migracyjnej Brazylii jest imigrant jako podmiot, któremu należy zapewnić wszelkie prawa człowieka, podczas gdy jeszcze w latach 70. i 80. polityka imigracyjna koncentrowała się bardziej na kwestii bezpieczeństwa narodowego.
W 2010 r., podczas trzęsienia ziemi na Haiti, które pochłonęło 316 tysięcy ofiar, brazylijscy żołnierze pełnili tam misję stabilizacyjną Narodów Zjednoczonych. Dzięki nawiązaniu wymiany kulturalnej między krajami i kontaktom między haitańską ludnością a brazylijskimi żołnierzami i cywilami, po trzęsieniu ziemi nastąpiła silna fala imigracyjna Haitańczyków, którzy Brazylię obrali sobie jako cel ucieczki z pogrążonego w chaosie i biedzie kraju.
Liczba imigrantów z Haiti przekroczyła możliwości logistyczne i recepcyjne dwóch niewielkich miejscowości, w których znajdują się schroniska dla nowoprzybyłych. | Aleksandra Pluta
Emigranci przybyli do Brazylii bez wiz wjazdowych, starając się otrzymać status uchodźcy w celu uregulowania pobytu. Biorąc pod uwagę szczególną sytuację Haitańczyków, rząd brazylijski starał się zbadać sytuację we współpracy z dwoma organami zajmującymi się sprawami imigracji: Narodowym Komitetem ds. Uchodźców w celu uznania statusu uchodźcy i Krajowej Rady ds. Imigracji w celu udzielenia specjalnych wiz pobytowych dla imigrantów. Chociaż sytuacja Haiti nie mieści się w zakresie postanowień Konwencji Narodów Zjednoczonych z 1951 r. w sprawie statusu uchodźców (wg której uchodźcą jest osoba, która przebywa poza krajem swego pochodzenia i posiada uzasadnioną obawę przed prześladowaniem w tym kraju ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej), nie można było powiedzieć, że haitańska emigracja po trzęsieniu ziemi miała charakter typowej emigracji zarobkowej.
Brazylijski rząd uznał sytuację za szczególną i postanowił przyznać im specjalne wizy zwane „wizami humanitarnymi”, których liczbę ograniczono do 1 200 rocznie [2]. Natomiast już w 2013 r. ustanowiono, że ograniczenie to będzie zniesione. Wizę humanitarną może uzyskać każdy ubiegający się o nią Haitańczyk. Od stycznia 2010 r/ wydanych zostało ponad 12 300 książeczek pracowniczych, a dane dowodzą, że 90 proc. Haitańczyków, którzy przyjechali do Brazylii, ma pracę.
Problem polega jednak na tym, że liczba imigrantów z Haiti przekroczyła możliwości logistyczne i recepcyjne dwóch niewielkich miejscowości, w których znajdują się schroniska dla nowoprzybyłych: Brasiléi i Tobatingi. W pierwszej z nich nie ma już miejsc noclegowych, sanitariatów, zaczyna brakować również jedzenia. Podczas rozdawania posiłków dochodzi do przepychanek. Każdego dnia do schroniska przybywa 70 nowych Haitańczyków po długich i męczących przeprawach, podczas których wystawieni są na nadużycia ze strony peruwiańskich i boliwijskich nielegalnych przewoźników, kradzież dokumentów i pieniędzy czy przemoc seksualną.
Według sekretarza ds. praw człowieka stanu Acre, Nilsona Mourão, każdy nielegalny przewoźnik z Peru i Boliwii każe sobie płacić 1100-1500 dolarów za przewóz grup Haitańczyków do stanu Acre. Każdy imigrant musi zapłacić w sumie około 4000 dolarów, żeby uczestniczyć w zorganizowanej sieci przemytu. Do Brazylii często docierają wycieńczeni, a to, z czym spotykają się w przejściowym schronisku nie różni się zbyt wiele od widoku, do którego przyzwyczaili się tuż po trzęsieniu ziemi na Haiti. Liczba przybywających Haitańczyków wciąż rośnie, a warunków do ich przyjęcia nie ma. W 2012 r. Policja Federalna zarejestrowała przekroczenie granicy przez 2318 Haitańczyków, a w okresie od stycznia do września 2013 było ich już ponad 6000.
Mourão twierdzi, że taki wzrost mógł być spowodowany „namowami” nielegalnych przewoźników, którzy zarabiają na nielegalnym transporcie. Rozpowszechnili oni plotkę na Haiti i w Republice Dominikany, że Brazylia ma zamknąć granicę na początku 2014 r., co spowodowało jeszcze większy exodus. „Wcześniej ci, którzy przyjeżdżali do Brasiléi, szybko wyjeżdżali do innych miast Brazylii w poszukiwaniu pracy. Lecz teraz, na początku roku, firmy nie przyjeżdżają tutaj, by zatrudniać Haitańczyków i mamy przestój, a nowi nie przestają napływać” – tłumaczy Mourão.
Wobec obecnej sytuacji, która wymyka się spod kontroli władz powiatu Brasiléia, władze stanu Acre zgłosiły wniosek do ministra sprawiedliwości José Eduardo Cardozo z prośbą o pozwolenie na zamknięcie granicy z Peru do momentu, aż uda się unormować przepływ imigrantów w publicznym schronisku. „Zapobiegamy tragedii, jaką może stać się pożar, konflikty czy nawet śmierć. Trudno jest kontrolować tak dużą liczbę osób” – usprawiedliwiał prośbę Mourão. Szybko zareagowały na to organizacje pozarządowe zajmujące się prawami człowieka, w tym „Conectas”, która wystosowała list o następującej treści: „To jest absurd. Taka decyzja przeczy ogłoszonemu humanitarnemu przyjęciu, które brazylijski rząd zapewnił Haitańczykom. Brazylia, która zawsze krytykuje restrykcyjną politykę migracyjną krajów europejskich, nie powinna używać takiej samej strategii poważnie naruszającej prawa człowieka”.
Granica ostatecznie nie została zamknięta. Każdego dnia kolejne grupy Haitańczyków docierają do Brasiléi i Tobatingi. Czekają, aż z południa Brazylii przyjadą przedsiębiorcy, którzy dadzą im pracę przy uboju drobiu, świń czy gdzie indziej na budowie, w ochronie, w kuchni. A pracy w Brazylii nie brakuje, szczególnie na budowach w przeddzień Mundialu. W połowie lutego losy niewykończonego stadionu w Kurytybie, który teoretycznie miał być gotowy do końca 2013 r., nie były jeszcze przesądzone. Istniało duże prawdopodobieństwo, że na Arena da Baixada nie dojdzie do rozgrywek czterech zaplanowanych meczy. Ostatecznie jednak postanowiono dać szansę Kurytybie. Trzeba się tylko pospieszyć i zatrudnić większą ilość pracowników budowlanych. Do tej pory wśród nich było ponad sześćdziesięciu Haitańczyków. Oczywiście w roli pomocników.
Przypisy:
[1] Informacje pochodzą z raportu sporządzonego przez międzynarodową organizację pozarządową CONECTAS [www.conectas.org]
[2] Informacje pochodzą ze strony International Organization for Migration [https://www.iom.int/cms/en/sites/iom/home.html]