W najnowszej produkcji Noama Murro i Zacka Snydera eksploatującej uniwersalny motyw „few against many” siły zła znowu atakują. Film nawiązuje do inwazji Persów na Grecję w 490 i 480 r. p.n.e. i opowiada o bitwach pod Maratonem, w Termopilach, pod Artemizjonem i Salaminą. Persowie mają ogromną przewagę liczebną i techniczną. Siła Greków leży w ich determinacji, ale są podzieleni i wcale niewolni od zwątpienia. Walczą o „wolność”, i to o niej mówi główny grecki wódz Temistokles, który niczym Odyseusz okazuje się mistrzem wszelkich forteli. Film pozostawia widza ze znaną mu skądinąd wiedzą, że Persowie przegrali, i optymistycznym przeczuciem, że ciąg dalszy (być może) nastąpi.
Jak to często zdarza się w „kinie historycznym”, w filmie Murro fantazja zastępuje rzeczywistość. Król Dariusz nie walczył pod Maratonem i nie zginął z ręki Temistoklesa. Artemizja nie dowodziła perską flotą. Sparta właściwie floty w ogóle nie miała, ale i Gorgo, wbrew temu, co słyszymy w filmie, Spartą też nie rządziła. Nie była nawet królową. Oczywiście, zainteresowani zgłębieniem sprawy wojen perskich z łatwością odnajdą bogatą literaturę na ten temat. Problem z filmem Murro polega na tym, że nie chodzi w nim przecież o ścisłość historyczną. Reżyser nie tworzy też własnej narracji, lecz odwołuje się do funkcjonujących w obrębie wiedzy powszechnej skojarzeń wykorzystując przeświadczenie, że Dichtung to ciąg dalszy Wahrheit.
Antyczne zderzenie cywilizacji
Podobnie jak „300” (2006), najnowszy film oparty na scenariuszu Snydera ukazuje starcie cywilizacji Wschodu i Zachodu, a różnice i dysproporcje pomiędzy nimi pokazane są na wielu płaszczyznach. Czytelnik „Orientalizmu” Edwarda Saida (1978) z łatwością odnajdzie tu stereotyp Persa jako „Innego” – powielone zostaje negatywnie wartościujące przedstawienie „Orientu” z punktu widzenia „cywilizacyjnie dominującego” Zachodu. Inność podkreśla zarówno typ fizyczny, jak i strój żołnierzy Kserksesa, w gruncie rzeczy niewolników króla-tyrana, symbolizującego odrażający system totalitarny, budzący skojarzenia z współczesnością. Tutaj „orientalizm” to m.in. srebrne maski, inspirowane wedle Jeffreya Murraya japońskimi kabuki. (W rzeczywistości, na co zwrócił mi uwagę Tomasz Makólski-Świercz, nie chodzi o kabuki, lecz o samurajskie hełmy kabuto). Z kolei filmowi hoplici greccy są skąpo odziani, nie mają pancerzy ani nagolenników, epatują natomiast swoją męską seksualnością eksponując walory swojego ciała. Istnieją i mniej oczywiste różnice. Jak zauważył Artur Pomeroy w kontekście filmu z 2006 r., widoki „złotych łanów zbóż w Lakonii symbolizują prosty, wiejski styl życia pozostający w kontraście z perskim luksusem i dekadencją” (2008).
Dostrzegalne są jednak i nowe wątki. W pomnikowym obrazie wolnego świata Zachodu jak dotąd pojawiła się zaledwie jedna rysa – jest nią postać zdrajcy Efialtesa, który w Termopilach wskazał Persom sposób na obejście pozycji Leonidasa. Ów „grecki Judasz” już w starożytności wziął na siebie winy wszystkich Greków, którzy nie stanęli w 480 r. na wysokości zadania. W „300” Persji sprzyjają ponadto eforowie (obleśni starcy symbolizujący uwstecznienie i ciemnogród) oraz pewien perfidny a wpływowy spartański polityk. Podczas oglądania „300. Początek imperium” możemy dojść do wniosku, że czyhający od zawsze na „wolność” Zachodu zły Wschód powiększył stan swego posiadania w sposób groźniejszy, aniżeli nam się dotąd wydawało. Najnowsze dzieło Murro i Snydera wprowadza bowiem figurę arcyzdrajcy. Artemizja jest wszak Greczynką, ale, jak mówi sama, serce ma perskie. Za jej właśnie sprawą dokonuje się metamorfoza Kserksesa, który z pogrążonego w żałobie po śmierci ojca, zagubionego młodzieńca staje się „królem-bogiem” dążącym do realizacji irracjonalnego planu opanowania Zachodu. To wtedy młody Kserkses przemienia się w znanego nam z „300” imponującego wielkością, urodą i strojem groźnego dla cywilizowanego świata tyrana. Okazuje się jednak, że to nie pozbawiony uczuć „nadczłowiek”, ale właśnie Artemizja sprawia, że do inwazji w ogóle dochodzi.
300 Spartan zimnej wojny
Twórcy filmów coraz chętniej sięgają do tematyki antycznej, by wspomnieć choćby „Clash of the Titans”, „Troję” z Bradem Pittem, „Aleksandra” z Colinem Farrellem czy tegorocznego „Noego: wybranego przez Boga” z Russellem Crowe’em. Z pewnością nie tylko z powodu atrakcyjnej dekoracji; w jakimś sensie mamy tu do czynienia z ekranizacją klasyki. Zasługuje na osobną refleksję fakt, że filmy te powstają tam, gdzie tradycja antyczna jest szczególnie ważna z punktu widzenia elit. Dobrym tego przykładem jest amerykańska debata polityczna, w której po II wojnie światowej pewną rolę odgrywał problem identyfikacji USA z antycznymi wzorami. Utożsamienie z demokratycznymi Atenami zdawało się oczywiste, ale zarazem niebezpieczne, bo skutkowałoby choćby porównaniem NATO do imperium ateńskiego. Ostatecznie za sprawą ujawnienia w 1976 r. poufnej wypowiedzi Henry’ego Kissingera, w której porównał on Związek Radziecki do Sparty, utrwala się stereotyp Rosjan jako Spartan dzisiejszego świata. Jest on traktowany bardzo poważnie, skoro np. Robert M. Gates, zastępca dyrektora wywiadu CIA, na posiedzeniu podkomisji kongresu USA poświęconym wydatkom ZSRR i Chin na cele wojskowe (21 XI 1984 r.) charakteryzuje system radziecki utożsamiając go z lepiej znanym systemem starożytnej Sparty. Odwoływanie się do antyku (przez długi czas głównie rzymskiego) również w filmie jest sposobem rozmawiania o teraźniejszości. Inna sprawa, że owe filmy trafiają również tam, gdzie tradycja jest mniej ważna i mogą funkcjonować nieco inaczej.
Świat Greków, podobnie jak nasz, jest zróżnicowany. Spartanie, niczym synowie farmerów z amerykańskiego południa, to religijni, prości, ale dobrzy chłopcy, którzy nie zawiodą w walce. | Ryszard Kulesza
Film o tym, że „imperium znowu atakuje” nosi tytuł „300. Początek imperium”. Nie potrafię dociec, jakież to rodzące się imperium miał na myśli Zack Snyder. Żagle okrętów spartańskich w ostatniej scenie mogłyby wskazywać, że spartańskie, podobnie jak tytułowych „trzystu”; Gorgo prowadzi jednak mścicieli Leonidasa. Pozostając przy faktach historycznych – po wojnach perskich w Grecji Sparta, owszem, zachowa pierwszorzędną pozycję polityczną i militarną, ale imperium (na skalę grecką) stworzą Ateny, kolebka demokracji. I zdawałoby się, że skoro do nich (ze względu na teraźniejszość) należy przyszłość, o nie powinno chodzić. Zastąpienie na poziomie sloganów „demokracji” łatwiejszą do subiektywnego zagospodarowania „wolnością” nie daje jednak tej pewności.
Leonidas jedzie do Hollywood
A przecież Termopile i bardziej ogólnie wojny perskie nawet w filmie odczytywano w przeszłości nieco inaczej. Pominąwszy filmy nieme poświęcone tematyce spartańskiej mamy, łącznie z ostatnią, trzy wielkie produkcje. Pierwszą stanowi film „300 Spartan” w reżyserii Rudolpha Maté (1962). Jest to opowieść o bitwie termopilskiej z wplecionymi wątkami romantycznymi (główny stanowi miłość dwóch fikcyjnych postaci – Ellas i Fylona). Maté z wielką kulturą i dbałością o rozmaite detale fabularyzuje zachowaną u Herodota, Kartezjasza, Diodora oraz Plutarcha tradycję źródłową. Hoplici greccy może za bardzo przypominają rzymskich legionistów, ale na pewno nie hasających nago osiłków Snydera. Obraz Maté jest wystudiowany w najdrobniejszych szczegółach, co widać choćby w warstwie językowej. Wszyscy oczywiście mówią po angielsku, jednak „nasi” mówią amerykańskim angielskim, a wróg – brytyjskim. Świat Greków, podobnie jak nasz, jest wszakże zróżnicowany. Spartanie, niczym synowie farmerów z amerykańskiego południa, to religijni, prości, ale dobrzy chłopcy, którzy nie zawiodą w walce. I Spartanie Maté mówią jak chłopcy z południa, zupełnie inaczej, niż racjonalny Ateńczyk Temistokles z New England. Nie przypadkowo też rolę Efialtesa powierzono aktorowi irlandzkiemu.
Figura 300 Spartan w kontekście starcia Wschodu i Zachodu równie dobrze spełniła swoją rolę w okresie zimnej wojny. By jednak mogła się ona przejrzeć w zwierciadle historii, konieczne było zastosowanie pewnych retuszy. Na przykład zdrajca Efialtes zostaje wygodnie oderwany od zdrowej tkanki narodu greckiego; gdy słyszymy, że nie wiadomo skąd się wziął ów przybysz, dowiadujemy się za chwilę, że zapewne z jakiegoś dalekiego kraju. Artemizja znajduje się wprawdzie u boku Kserksesa, ale ta budząca sympatię filigranowa kobieta zdaje się w każdej scenie drżeć o losy swoich rodaków i kierować królem ku myśli o powrocie. Zresztą wszyscy Grecy, nawet ci, których zły los skazał na służenie Kserksesowi, myślą o ocaleniu ojczyzny. Grecja jest zjednoczona w słusznej walce o wolność i demokrację. To przesłanie filmu podkreśla jego początek i koniec, niczym klamra spinające całość narracji, i które nie pozostawiają wątpliwości, że Grecy walczyli o swoją i naszą wolność.
W filmie „300” (2006) współczesny świat również przegląda się w zwierciadle historii. Tym razem jest to świat zagrożony terroryzmem, a siły ciemności, których odwieczną kolebką jest Wschód, znowu atakują. Snyder swobodnie operuje faktami. Jakkolwiek podstawą swojej opowieści uczynił komiks „300” Franka Millera (1998/1999) stworzył de facto film z gatunku „płaszcza i szpady”. Na pewno w większym stopniu niż w 2014 r. nawiązuje do historii. Pozbawiony zamierzonej vis comica film obfitował w niezamierzone efekty komiczne, a w każdym razie sam stał się źródłem niezliczonych dowcipów. Dotyczy to zwłaszcza sceny ukazującej „sławną spartańską gościnność”, gdy Leonidas grozi posłowi perskiemu (osobie w cywilizowanym świecie nietykalnej). Coraz bardziej przerażony Pers mówi: „this is madness”, Leonidas spogląda na swoją żonę Gorgo, która ledwie zauważalnym drgnieniem powiek wydaje mu polecenie. Leonidas wiedząc już, co ma zrobić, wykrzykuje sławne odtąd „This is Sparta!” – i efektownym wykopem wysyła posła perskiego w otchłań bezdennej studni. Snyder wprowadził tym samym do światowego obiegu nowy, nieznany nawet samym Spartanom przykład lakonicznego wysławiania się.
Gorgo Snydera jako „feministka”?
Film „300” roi się od dziwności, ale myliłby się ten, kto złożyłby je na karb ignorancji twórcy. Analizy, których film się doczekał, i wypowiedzi samego Snydera wskazują na coś zupełnie innego. „Nasza” Sparta, jak zresztą i u Maté, nie zna helotów (pozbawionych praw i wolności chłopów-niewolników), kryptei (rzezi tychże helotów, urządzanych w czasie inicjacyjnej próby młodych Spartiatów; u Maté nie występował jeszcze obecny u Snydera wątek homoerotyczny) ani niczego innego, co mogłoby wzbudzić niepokój widza z amerykańskiej (i nie tylko) middle-class. Nie przypadkiem eforów spartańskich ukazano jako nurzających się w rozpuście, obleśnych, gotowych wszystko sprzedać starców. Nazywano ich przy tym old mystics. Uosabiają oni bowiem siły wsteczne oraz ciemnogród, zagrażający miłującemu wolność i racjonalnemu światu. Jego zaprzeczeniem jest Leonidas – zdrowy, prosty, ale zarazem racjonalny organizm. Ze względu na otwartą na hasła feministyczne publiczność eksponuje Snyder rolę Gorgo, która w największym stopniu uosabia w filmie postawę racjonalną. Prawdą jest, że i u Maté Gorgo również gra ważną, ale zarazem zasadniczo odmienną rolę. Mądra i kochająca, zdaje sobie sprawę z tego, co nastąpi, w związku z tym też cierpi, ale wie, że musi zawsze stać u boku męża, słuchać go i wspierać.
W przypadku „300” ważniejszy od sukcesu kasowego jest zbudowany z różnych wątków zasadniczy przekaz. Nie był to z całą pewnością film zachęcający do miłości i tolerancji, utrwalał raczej stare stereotypy i tworzył nowe. Wywieszając na swojej trybunie wielki baner z podobizną Dymitra Pożarskiego i napisem „This is Russia” podczas Euro 2012 w Warszawie, rosyjscy kibice nawiązywali właśnie do Termopil według Snydera. Po premierze „300” jego twórcy zaprzeczali, jakoby w filmie występowały jakiekolwiek podteksty polityczne. Podkreślali, że opierali się na komiksie, który powstał przed 11 września. Jakkolwiek było, widzowie odebrali to inaczej. Reakcje „Wschodu” na film Snydera rzadko przebijały się na „Zachodzie”. Nieliczne ze znanych mi ujawniają zasadniczy sprzeciw.
Obecne dzieło Snydera, realizujące identyczny zamysł ideowy, z gorszymi znacznie rezultatami, zapewne zostanie przyjęte bardziej obojętnie, choć nie lekceważyłbym jego potencjalnej siły oddziaływania. Przypomnę, że w jednym z wywiadów sam Frank Miller powiedział: „Miałem pięć lat, gdy zobaczyłem film z 1962 r., który stał się dla mnie zasadniczą inspiracją”. Sparta zawsze fascynowała, i o ile do połowy XX w. legenda spartańska była własnością wykształconych elit, tak teraz – między innymi za sprawą komiksu Franka Millera (1998/1999), poczytnej powieści Stevena Pressfielda („Gates of Fire. An Epic Novel on the Battle of Thermopylae”, Londyn 1999), a zwłaszcza filmów Snydera – stała się własnością ogółu, ze wszystkimi tego, pozytywnymi i negatywnymi, konsekwencjami. Do tych ostatnich należy ogólna banalizacja i instrumentalizacja tematyki spartańskiej.
Film:
„300: Początek imperium”, reż. Noam Murro, USA 2014.
[yt]19QiLrOEFQo[/yt]