Indyjski Kongres Narodowy to partia, która od dziesięcioleci odgrywała czołową rolę w indyjskiej polityce. Jej kolejni przywódcy – Jawaharlal Nehru, Indira Gandhi, Rajiv Gandhi, wreszcie Sonia Gandhi – kreowali przez lata ścieżki indyjskiej polityki – zarówno krajowej, jak i zagranicznej. Jednak przedwyborcze sondaże wskazywały, iż w tegorocznym głosowaniu Kongres na sukces raczej nie powinien liczyć.

Indyjska scena polityczna od lat podzielona była pomiędzy dwa potężne i zaciekle ze sobą rywalizujące ugrupowania. Z jednej strony był to właśnie Indyjski Kongres Narodowy, z drugiej natomiast Indyjska Partia Ludowa, znana powszechniej jako BJP. Mimo siły tych partii żadna z nich nie była w stanie rządzić samodzielnie, co sprawiało, iż w indyjskiej polityce ważniejszą rolę zaczęły odgrywać mniejsze partie. Część z nich to ugrupowania ogólnoindyjskie, inne były klasycznymi partiami regionalnymi. Taka sytuacja sprawiała, że oba największe ugrupowania mimo swej potęgi w podejmowaniu decyzji bywały zależne od głosów owych mniejszych partii, niekiedy przypominających najzwyklejszy plankton polityczny. Zarówno Kongres, jak i BJP stawały się po prostu zakładnikami swych pomniejszych, często zainteresowanych wyłącznie politycznymi i finasowymi apanażami, koalicjantów. Taki stan rzeczy zarówno psuł indyjską politykę, jak i prowadził do rozczarowania elektoratów obu ugrupowań. Badania przedwyborcze wykazywały stale zmniejszające się zaufanie wyborców do klasy politycznej.

Indie są najludniejszą demokracją świata, ale czy są największą – to już pytanie, na które odpowiedź nie jest jednoznaczna.| Krzysztof  Renik

Sondaże wskazują, iż w wyniku tegorocznych wyborów zwycięska partia – a będzie nią zapewne Indyjska Partia Ludowa BJP – nie uzyska bezwzględnej większości i skazana zostanie – podobnie jak w latach poprzednich Kongres – na współrządzenie z koalicjantami. Obie partie przewidują taką sytuację i już w poprzednich okresach powołały kierowane przez siebie koalicje. Kongres stworzył w mijającej kadencji Zjednoczony Sojusz Postępowy, natomiast BJP – Narodowy Sojusz na Rzecz Rozwoju. Efektywność polityczna owych aliansów czy koalicji była dość problematyczna, co doprowadziło do rozkwitu korupcji politycznej, prywaty, a w konsekwencji do poważnych kłopotów gospodarczych Indii. To właśnie afery, które wstrząsały w ostatnich latach indyjską sceną polityczną i gospodarczą doprowadziły do tak drastycznego spadku notowań Indyjskiego Kongresu Narodowego i wzrostu poparcia dla BJP.

Przewidywane przez sondaże niepowodzenie wyborcze Indyjskiego Kongresu Narodowego to z jednej strony efekt problemów gospodarczych kraju, które są wynikiem skorumpowanego systemu polityczno-gospodarczego, prywaty oraz zwykłego złodziejstwa – zjawiska te stały się dominantą ostatniej kadencji rządów Kongresu. Z drugiej strony natomiast to efekt braku charyzmatycznego przywództwa. Rahul Gandhi – syn Soni Gandhi i zamordowanego przed laty Rajiva Gandhiego – typowany na kolejnego przywódcę Kongresu, wyraźnie manifestował w ostatnich latach swoją niechęć do polityki. Jego wystąpienia publiczne, mimo iż poruszające w mądry sposób problemy kraju, nie miały siły przekonywania oraz charyzmy zdolnej porwać miliony wyborców. Owej charyzmy nie brakowało natomiast przywódcy BJP. Narendra Modi to dobry organizator i świetny szef rządu stanowego w Gudźaracie, a jednoczośnie doskonały mówca, przekonujący, potrafiący porwać tłumy. To polityk odwołujący się do haseł narodowych, patriotyzmu, a także wartości religijnych hinduizmu. Ten ostatni element jego retoryki porywa wyznawców hinduzmu stanowiących religijną większość w Indiach, ale jednocześnie budzi niepokój wśród religijnych mniejszości – muzułmanów, chrześcijan, wyznawców religii plemiennych.

Narendra Modi to polityk odwołujący się do haseł narodowych, patriotyzmu, a także wartości religijnych hinduizmu, co budzi niepokój wśród religijnych mniejszości – muzułmanów, chrześcijan, wyznawców religii plemiennych.| Krzysztof  Renik

Ale w tych wyborach pojawił się na scenie także zupełnie nowy gracz. Z powodu korupcji politycznej panującej w Indiach w latach rządów Kongresu narodził się nad Gangesem obywatelski ruch sprzeciwu nie tylko wobec skorumpowania elity politycznej, lecz także przeciw najzwyklejszej korupcji na niższych szczeblach społecznej drabiny Indii. Ruch ten – którego liderem stał się Anna Hazare, działacz społeczny odwołujący się do testamentu politycznego Mahatmy Gandhiego – zmobilizował miliony zwolenników. Akcje protestu organizowane pod hasłami walki ze skorumpowanym systemem politycznym gromadziły miliony mieszkańców Indii żądających oczyszczenia sceny publicznej z ludzi skorumpowanych oraz wprowadzenia skutecznych regulacji prawnych zapobiegajacych szerzeniu się tego zjawiska. Z ruchu Anny Hazare – mimo jego sprzeciwu, chciał on bowiem tworzyć ruch wyłącznie obywatelski bez wchodzenia w politykę w ścisłym tego słowa znaczeniu – narodziło się ugrupowanie o nazwie Partia Zwykłego Człowieka. Lider tego ugrupowania Arvind Kejriwal wygrał wybory municypalne w Delhi i został szefem rządu w indyjskiej stolicy, bez trudu pokonawszy przedstawicielkę Kongresu, która rządziła w mieście stołecznym od lat.

Zachęcona sukcesem w Delhi Partia Zwykłego Człowieka postanowiła wystartować także w wyborach powszechnych i wystawiła swych kandydatów w całym kraju. Trudno w tej chwili przewidzieć, czy zagrozi pozycji BJP lub Kongresu, ale z całą pewnością może wpłynąć na przemiany zakonserwowanej od lat indyjskiej sceny politycznej.

Wybory w Indiach to proces, a nie jednorazowe głosowanie. W tym roku odbywają one w dziewięciu etapach w poszczególnych regionach kraju. Ostatni z tych etapów zaplanowany jest na 12 maja. Wyniki zostaną ogłoszone 16 maja. Do głosowania uprawnionych jest ponad 800 milionów ludzi. W poprzednich wyborach frekwencja była bardzo wysoka, w niektórych obwodach wyborczych sięgała 90%. Ale komentatorzy indyjscy nie mają złudzeń – często był to efekt opłacania ubogich mieszkańców Indii, którzy za pieniądze głosowali na wskazane przez sponsorów partie. Indie są bowiem najludniejszą demokracją świata, ale czy są największą demokracją – to już pytanie, na które odpowiedź nie jest jednoznaczna.