Według badań opinii publicznej z kwietnia 2014 r. 59 proc. Polaków uważa, że sytuacja w naszym kraju zmierza w złym kierunku*. A jednak przewaga osób wierzących, że sytuacja Polski zmierza w dobrym kierunku, nad pesymistami występowała właściwie jedynie w 1990, 1997 oraz 2007 r., a zatem przy okazji zmiany ustroju, końca rządów postkomunistycznej lewicy oraz końca rządów PiS. Czy zatem partie, w których pokładali swoje nadzieje Polacy, zmarnowały dany im kapitał zaufania? Być może. Ale mimo trwającego ćwierć wieku pesymizmu transformacyjnego, rzeczywistość stopniowo, choć nielinearnie, zmieniała się na lepsze. I Polacy, wbrew generalnemu nastawieniu, także zdają się to dostrzegać. Jak pokazują badania, jesteśmy coraz bardziej zadowoleni z życia. Coraz mniej z nas uważa też, że źle powodzi im się materialnie.
Bunt dla przyszłości
A jednak tonacja opowieści o wolnej Polsce się zmienia. Widzimy niesprawiedliwość i nie chcemy się z nią pogodzić. Nie przemawia już do nas, że każdy powinien po prostu zadbać o własny interes, a odpowiednim wysiłkiem można osiągnąć wszystko. Widzimy mieszkania koleżanek i kolegów kupione im przez rodziców. Walcząc o pracę, grzęźniemy w sieciach znajomości, układów, bez których nie sposób wyobrazić sobie zdobycia stanowiska i przetrwania na nim. Nie tylko w sektorze publicznym. Pracę w dodatku często i tak słabo płatną. A nieraz i bezpłatną. Nie chodzi o zazdrość – ale o równe dla wszystkich zasady gry. I nagle stajemy się wściekli.
Ale gniew, jak trafnie mówił „Kulturze Liberalnej” Paweł Śpiewak, nie wystarczy. Zostaną po nim jedynie zgliszcza i gorzki posmak niespełnionego marzenia. Dlatego słuszny gniew powinien zostać przetworzony na konstruktywny bunt. Jedynie bunt wobec rzeczywistości jest w stanie motywować do zmiany, jedynie niezgoda na teraźniejszość może budzić nadzieję na lepsze jutro.
Nie powinien to być jednak bunt totalny. Negacja całości procesu transformacji jest nonsensem. Co uzyskamy przez radykalne potępienie przeszłości oprócz palmy pierwszeństwa na zawodach w moralnym samobiczowaniu? Tylko reprodukowanie martyrologicznego schematu, w którym przegrywamy kolejne powstanie, choć u jego początków, w karnawale Solidarności, wszystko zapowiadało się tak pięknie.
Jeżeli nie będziemy dziś mówić o wolności ani o sprawiedliwości, ponieważ nie wszyscy są wolni i nie wszystko jest sprawiedliwe, jeżeli nie będziemy mówić o godności rozszerzającej się na kolejne kręgi ludzi, to nie będziemy o nich mówić nigdy. Twory idealne mają to do siebie, że występują jedynie w matematyce czy filozofii. Nasz bunt powinien kierować się rozsądkiem oraz respektem wobec rzeczywistości.
Negacja całości procesu transformacji jest nonsensem. Co uzyskamy przez radykalne potępienie przeszłości oprócz palmy pierwszeństwa na zawodach w moralnym samobiczowaniu? | Tomasz Sawczuk
Potrzebujemy nadania polityce nowego sensu. Jarosław Kuisz w tekście „Jakiego obrazu sukcesów III RP Polacy potrzebują” pisał o rewolucji godności, która dokonała się u progu zmiany ustrojowej. O ludziach, którzy przez wzięcie spraw w swoje ręce, uzyskali poczucie podmiotowości. Dzisiaj potrzebujemy drugiej rewolucji godności, odpowiadającej wyzwaniom naszych czasów. Na czym ma ona polegać?
Od 1989 r. Polska polityka kierowała się jasno określonymi celami rozwojowymi. Ustabilizowaliśmy sytuację wewnętrzną, wstąpiliśmy do NATO, a następnie do Unii Europejskiej. Kolejnych 10 lat upłynęło na oswajaniu się z napływem i wykorzystywaniem środków unijnych. Dopiero gdy cele te zostały osiągnięte i przyzwyczailiśmy się do płynących z nich korzyści, mogliśmy przystanąć, rozejrzeć się i zapytać: po co to wszystko? Po co pędziliśmy właśnie tam, mniej lub bardziej sprawnie? Gdzie właściwie tkwimy i co dalej? Odpowiedź, jakiej udzielimy na te pytania, ma kluczowe znaczenie. Odpowiedź brzmi zaś: pędziliśmy na oślep, ale pędziliśmy dla wolnych ludzi w sprawiedliwym społeczeństwie. Druga rewolucja godności to przyznanie tego głośno i uczynienie z tej konstatacji motoru dla dalszych zmian.
W dzisiejszych warunkach sensem naszej polityki powinna być budowa nowoczesnego społeczeństwa liberalnej demokracji. Demokratyczny bunt wobec tego, co jest, to przede wszystkim świadomy i systematyczny nacisk zarówno na powiększanie sfery wolności, jak i podniesienie jakości życia wszystkich obywateli.
Nie ma wolności bez solidarności
Nie jest bowiem tak, że zadbaliśmy o wolność, a zapomnieliśmy o solidarności. Polska nie jest, wbrew histerycznym krytykom, bezdusznym państwem neoliberalnym. Jak pisała Karolina Wigura, jest państwem, w którym rozwiązania sklecane były w odpowiedzi na aktualnie pojawiające się potrzeby. Jest projektem nie do końca przemyślanym, tworzonym ad hoc.
Teraz staje przed nami zadanie ukształtowania demokratycznych instytucji w taki sposób, by maksymalizowały wolność ludzi w obszarach, gdzie powinni być traktowani z godnością przynależną obywatelom nowoczesnego i przyjaznego państwa. A także, by maksymalizowały solidarność tam, gdzie brak regulacji petryfikuje niesprawiedliwość i nieuzasadnione przywileje. To zadanie na dzisiaj, a nie na 1989 r., gdy warunki były zupełnie inne i dokąd nie możemy już wrócić.
Jeżeli nie będziemy dziś mówić o wolności ani o sprawiedliwości, jeżeli nie będziemy mówić o godności rozszerzającej się na kolejne kręgi ludzi, to nie będziemy o nich mówić nigdy. | Tomasz Sawczuk
Nasze dzisiejsze potrzeby zbiegają się ze światowymi tendencjami. Po kryzysie finansowym z 2008 r. na całym świecie zaczęto podważać paradygmat nieograniczonego wzrostu gospodarczego. Zaczęto bardziej zdecydowanie zadawać pytania o to, po co się rozwijać i w jaki sposób to czynić. Dzięki temu na światło dzienne wydobyto tematy, które bywały wcześniej często wstydliwie przemilczane. Czy sprawiedliwie jest kupować tanie koszulki produkowane przez ludzi, którzy zarabiają jednego dolara dziennie, harując po 12 godzin na dobę? Czy działalność biznesowa powinna w większym stopniu spełniać wymogi moralności lub ekologii? Te pytania jeszcze nie do końca do nas docierają, ale dotyczą one Polaków w równym stopniu, jak sprawy czysto wewnętrzne. W istocie są to bowiem te same sprawy.
Można by podnieść wątpliwość: jeżeli narasta w nas gniew na rzeczywistość, to dlaczego ludzie nie protestują? Według jednej z interpretacji Polacy nie wierzą w możliwość zmiany. Obecnie 70 proc. osób twierdzi, że nie ma wpływu na sprawy krajowe. W 1992 r. było to jednak 91 proc., a aktualny wynik jest najlepszy w historii III RP. W dodatku, aż 51 proc. Polaków – w porównaniu z 16 proc. w 1992 r. – uważa, że ma realny wpływ na lokalną demokrację, na sprawy miasta i gminy. A przecież w czasach, gdy owe wskaźniki były bardziej pesymistyczne, mieliśmy do czynienia z licznymi protestami.
Według innej interpretacji jako nadmierni indywidualiści nie potrafimy się skutecznie organizować. Nie wyjaśnia to znów jednak występowania protestów w przeszłości, a rozwój organizacji trzeciego sektora wskazywałby wręcz, że potrafimy organizować się coraz lepiej.
A młodzi trapieni umowami śmieciowymi i bezrobociem? Paradoksalnie, są drugą najlepiej oceniającą swoją sytuację materialną grupą wiekową po osobach w wieku 25‒34 lat. Zbyt łatwo byłoby uznać, że naiwni i stłamszeni żyją fałszywą świadomością. Przecież częściej mówi się, że młodzi są aż nadmiernie roszczeniowi i mają niebotyczne wymagania.
Na brak protestów wpływ może mieć kilka pozostających w napięciu czynników. Po pierwsze, przez lata przyzwyczajono nas, że protest jest czymś wstydliwym, niechcianą oznaką słabości – jednocześnie kumulując w nas gniew. Po drugie, przestaliśmy uważać polityków za magików naprawiających świat dotknięciem różdżki. Po trzecie, sami politycy porzucili fetysz bolesnych reform na rzecz otwartej akceptacji dyktatu sondaży. Po czwarte zaś, transformacja odniosła pewien odczuwalny sukces. Ale sukces niepełny.
Chociaż większość z nas uważa gospodarkę rynkową za najlepszy system dla Polski (50 proc. wobec 37 proc. o przeciwnej opinii), to aż 79 proc. (wobec 69 proc. w 2009 r.) zauważa pogłębianie się przepaści między osobami bardzo bogatymi a przeciętnie zamożnymi i biednymi. Mimo to Polacy raczej przychylnie patrzą na przedsiębiorców i mają lepsze zdanie o osobach, które zakładają biznes dziś, niż o tych, którzy zaczynali 25 lat temu. To prowadzi do istotnych wniosków.
Najlepszy z możliwych krajów
Ogólna opinia Polaków o politykach pozostaje niezmiennie bardzo krytyczna. Ale to nie tylko narzekanie. Nie oczekujemy od nich niemożliwego. Nie wystarczy nam już jednak życie w zwykłym kraju, „tym kraju”. Chcemy żyć w kraju najlepszym. Zamiast dumy z przegranych powstań, chcemy dumy z wygranej przyszłości. Dlatego nie powinna pociągać nas ponura wizja, że przeszłość wolnej Polski była całkowicie przegrana. Powinniśmy ją raczej postrzegać jako preludium do dalszych zwycięstw.
Musimy uważać, by nie wpaść w kolejną pułapkę jednostronności. By mówiąc o solidarności, mówić zawsze także o wolności. By nie karać za sukces, a zarazem pamiętać, że nasz sukces zależy od pomocy innych. | Tomasz Sawczuk
I widząc z bliska Zachód, ale także widząc choćby odnowione ulice i place zabaw, zachłystujemy się potrzebą zwyciężania. Chcemy zwyciężać nie tylko samodzielnie, lecz także w grupie. Stąd coraz poważniej traktowane są przykładowo kwestie budowy żłobków i przedszkoli czy przyjazne kształtowanie przestrzeni miejskiej. I także z tego powodu nie wszystko, co modne na Zachodzie i stamtąd importowane, przyjmujemy już bezkrytycznie.
Dlatego doprowadza nas do szewskiej pasji, gdy w oficjalnym spocie zachęcającym zagranicznych przedsiębiorców do zainwestowania pieniędzy w Polsce przechwalamy się, że płace rosną u nas wolniej niż wydajność pracy, a ludzie znają po dwa języki obce, o czym mówi się na tle tancerzy w zestawach słuchawkowych. Tak jakby Polska była stworzona do budowy call center, a Polacy podskakiwali z radości na myśl o pracy za półdarmo. To przykład polityki głupiej i nieaktualnej.
Politycy zaczynają to zauważać. Mniejsza o to, czy w imię moralności, czy stabilności systemu. Nie ma już powrotu do projektu podatku liniowego i gardzenia słabymi jako „nierobami”. Nie wszyscy mogą cieszyć się szczerze z wolnej Polski. Tak wytwarza się nowy sens polityki, podobnie jak niegdyś powstawało marzenie o IV RP. Ówczesny antykorupcyjny gniew nie przerodził się w rozumny bunt i zgasł szybciej, niż można się było spodziewać. Także i teraz musimy uważać, by nie wpaść w kolejną pułapkę jednostronności. By mówiąc o solidarności, mówić zawsze także o wolności. By nie karać za sukces, a zarazem pamiętać, że nasz sukces zależy od pomocy innych.
Nie wiadomo jednak, na ile politycy będą potrafili tę nową wrażliwość społeczną jedynie dostrzec, a na ile wesprzeć ją, stając z nami w pochodzie nowej rewolucji godności, odpowiadając na nadzieje swoich czasów. Z pewnością powinniśmy wyzbyć się przekonania, że otrzymamy coś od nich na tacy. Jak pokazuje historia rządów III RP, wychodzenie przed szereg nie leży w ich interesie.
*Odnośniki do badań:
„Nastroje społeczne w kwietniu”, kwiecień 2014
„Jak nam się żyje? Materialny wymiar życia rodzin”, kwiecień 2014
„Opinie o demokracji”, kwiecień 2014
„Polacy o gospodarce wolnorynkowej”, marzec 2013