Generał Franco nie chciał tronu Hiszpanii dla siebie. Miał zresztą tylko córkę, a nikomu wtedy nie mieściło się w głowie, że może ona odziedziczyć po nim tron. Stanęło więc na regencji. Podzielona Hiszpania potrzebowała regenta, ale kandydatów do tronu było wielu. Dynastia Burbonów skonfliktowała się wewnętrznie jeszcze w wieku dziewiętnastym. Stanęło na wnukach Alfonsa XII – ostatniego króla Hiszpanii sprzed wojny domowej. Ich ojciec – Jan był podejrzewany o liberalne ciągoty. Ostatecznie nie objął tronu, a do rezygnacji przekonał go dopiero syn. Jan umiera jako hrabia Barcelony w momencie, gdy miasto to kończy olimpijskie igrzyska.

Jan Karol przyjeżdża wraz z bratem do Hiszpanii. Po pewnym czasie młodszy z Burbonów ginie w dziwnym wypadku z bronią, a Jan Karol staje się lojalnym sługą generalissimusa. Ten ostatni jednak zwleka z wyborem. Ani ślub z córką króla Grecji Zofią, ani narodziny małego infanta nie przekonują starzejącego się Franco. Sytuacja zmienia się na początku lat siedemdziesiątych, gdy potencjalnego następcę dyktatora – admirała Blanco – dopadają baskijscy terroryści. Gdy rozstrzeliwuje się przeciwników politycznych władzy, Jan Karol milczy, dzięki czemu jest w swoim następstwie niezagrożony.

Kilka lat temu nakręcono w Hiszpanii film o umieraniu dyktatora. Kto jest w nim postacią negatywną? Franco? Nie! Jest nią cyniczny książę czekający jak sęp na swoją sukcesję. Gdzieś w tle umiera kat republikanów (lub zbawca Hiszpanii – niepotrzebne skreślić w zależności od poglądów), rozstrzeliwuje się tu i ówdzie – a Jan Karol nie robi nic, tylko czeka… Tak naprawdę sytuacja była nieco bardziej skomplikowana, niż jest to pokazane w filmie – Jan Karol buntował się przeciwko decyzjom Franco, ale też w sposób naturalny go zastępował. To z nim woleli rozmawiać w Madrycie: Nixon, Ford czy Kissinger.

Po długich i ciężkich cierpieniach Franco umarł. Pochowano go z pompą w największym kościele świata wykutym w skale. Leży tam do dziś. Król żałobie przewodniczył i wdowy z królewskiego pałacu nie usunął. Na dekadę stał się autentyczną głową państwa. To on rozmontował frankizm i dopuścił do odnowienia demokracji. To on ją ochronił. Zamiast Franco na salonach pojawia się „La Pasionaria”, czyli Dolores Ibárruri. Dopiero gdy premierem zostaje lider socjalistów – Felipe González – król zaczyna naśladować innych monarchów europejskich i przybiera pozę raczej „ojca narodu” niż prawdziwego przywódcy.

Jeśli nie liczyć filmów – widmo frankizmu nigdy go jednak nie ścigało. Nawet teraz, gdy wypalony i zmęczony król myśli o emeryturze, wypomina mu się raczej drobne wpadki, podejrzane powiązania i aktualne problemy. Frankizm jest tak zamierzchłą przeszłością, że zdaje się już nie interesować nikogo poza hiszpańskimi lustratorami.

Koniec Jana Karola jako monarchy nie zaskakuje. O tym, że powinien być zastąpiony przez syna, poważni analitycy myśleli od dawna. Hiszpania jest w kryzysie, ale jej ustroju nie trzeba budować od nowa. Co najwyżej potrzebuje ona symbolicznego zjednoczenia. Paradoksalnie to, że monarcha z rodu Burbonów ma szansę taką jednoczącą rolę odegrać, jest zasługą Jana Karola.