Twórczy duet Hřebejk-Jarchovský to w czeskiej kinematografii sprawdzona marka. Swoją pierwszą wspólną produkcją – muzyczną komedią „Bigbeatowe lato” – wywalczyli w 1993 roku Czeskiego Lwa i gdyby nie fakt, że znali się już od czasów szkoły średniej, można by śmiało rzec, że był to początek pięknej przyjaźni. Przez kolejnych dwadzieścia lat twórczo zasłużyli się dla gatunku czeskiej komedii, która w ich wydaniu prawie zawsze oznaczała inteligentną rozrywkę dla świadomego widza. W końcu jednak przyszedł czas na powagę. W 2009 roku filmem „Czeski błąd” rozpoczęli serię obrazów, w których komizm ludzkich perypetii ustąpić musiał pod ciężarem osobistych tragedii. Oscylujący na granicy rodzinnego dramatu i psychologicznego thrillera w wersji light „Po ślubie” zamyka ten cykl, pozostawiając jednocześnie widza z otwartymi wciąż pytaniami o możliwość poznania drugiego człowieka i granice przebaczenia.
Nikt nic nie wie?
Piękne katastrofy są zawsze w cenie. A „Po ślubie” zaczyna się naprawdę zjawiskowo. Orszak elegancko przystrojonych samochodów podąża za białym kabrioletem z młodą parą. Ksiądz uroczyście odczytuje „Hymn o miłości”, a młodzi ślubują sobie wierność na dobre i na złe, wierząc wszak, że to drugie nie będzie ich dotyczyć. Przyjęcie weselne odbywa się w ogrodzie wspaniałej posiadłości, urządzonej z wielkim smakiem i jeszcze większym nakładem finansowym. Subtelna kamera Martina Štrby uchwyciła tę sielankę w sposób bezbłędny. I byłby ten nieprzyzwoicie urokliwy obrazek aż do mdłości nudny, gdyby Hřebejk nie zadbał o rysy, które powoli znaczą fasadę wzniesioną na potrzeby tego jednego, obowiązkowo idealnego dnia. Przebiegający przez podwórko czarny kot czy kury, które dziobią porozrzucane złowieszczo kości, to potęgujące niepokój zwiastuny licha, którego nie da się uśpić nawet na jeden wieczór.
Wśród weselników pojawia się bowiem tajemniczy gość (Jiří Černý), o którym – jak przystało na czeski film – nikt nic nie wie: kim jest, skąd się wziął i jakie ma zamiary. A przynajmniej nikt się do takiej wiedzy nie przyznaje. Z czasem okazuje się, że co nieco mógłby nam wyjawić pan młody (w rolę Radima wcielił się Stanislav Majer). Problem jednak w tym, że sam broni się on przed świadomością tego, jakie fakty z przeszłości odkryć może mężczyzna podający się za jego dawnego znajomego.
„A gdy się zejdą, raz i drugi…”
Tymczasem im uważniej wsłuchujemy się w głosy biesiadników, których nie udaje się zagłuszyć melodią weselnych przyśpiewek, tym jaśniejsze staje się, jak długa i kręta była droga, która doprowadziła ich do tego miejsca. Główni bohaterowie to wcale nie najmłodsza już para, którą Agnieszka Osiecka określiłaby mianem kobiety po przejściach i mężczyzny z przeszłością. Wiele mają za sobą, nie do wszystkiego chcą się przyznawać. Tym mocniej jednak pragną, by tym razem się udało. „Nie jestem pierwsza, ale będę ostatnia” – stwierdza Tereza (Anna Geislerová), dając wyraz swojej wierze w przewidywalną przyszłość.
Intruz zagraża temu planowi, zadaje kłam ich intencjom, kwestionuje instytucję, w której Tereza i Radim pokładają nadzieję. Nie tylko nie pasuje do ich świata, ale też to swoje niedopasowanie podkreśla, chełpiąc się bezwstydną innością. Jan Benda, tak bowiem nieznajomy się przedstawia, wyciąga na wierzch pytania zamiecione przez młodych pod ślubny kobierzec. Ich świat, uporządkowany według schematu oddzielającego to, co bliskie i to, co dalekie, dokładnie określa krąg osób, które mają prawo uczestniczyć w tym rodzinnym wydarzeniu. Benda siłą wdziera się do tej enklawy, a wyrzucony powraca, zostawiając w jej wątłej strukturze dziury przepuszczające niepożądane pytania. Intruz – choć przybywa z zewnątrz – jest głosem, który przebija się z samego sedna naszych wątpliwości, a który tłumimy w sobie, gdy chcemy wierzyć, że będzie dobrze. Wbrew temu, co wmawia nam święty Paweł w odbębnianym na każdym ślubie „Liście do Koryntian”, miłość nie jest w stanie przetrzymać wszystkiego. Być może miłość wszystkiemu wierzy, ale wiarą tą niezmiernie łatwo zachwiać.
Niepokoić i karać, czyli władza jako zarządzanie niepewnością
Bendzie udaje się przejąć kontrolę nad Terezą i Radimem, ponieważ posiada wiedzę, której im brakuje. Francuski socjolog Michel Crozier wskazywał na ścisły związek pomiędzy władzą a możliwością manipulowania skalą niepewności. Ten, kto jest w stanie tak zagmatwać sytuację, by dla innych stała się ona źródłem niepokoju, przejmuje kontrolę i zyskuje możliwość dominacji. Ponieważ tylko on może stanowić źródło ewentualnych nieoczekiwanych zmian, sam staje się na ów element zaskoczenia niepodatny.
Na podobnym schemacie – jak wskazuje Zygmunt Bauman [1] – opiera się Foucaultowska koncepcja wiążąca władzę z nadzorem i wiedzą. Przewaga nadzorców nad kontrolowanymi zasadza się na nieświadomości tych ostatnich, kiedy i w jakich sytuacjach są faktycznie obserwowani, co w rezultacie oznacza możliwość permanentnej kontroli.
Z tego właśnie powodu Benda nieśpiesznie dawkuje młodemu małżeństwu prawdę o powodach swoich odwiedzin. Zagaduje rodzinę, co jakiś czas rzucając niewinne uwagi na temat przeszłości Radima. Z podobną powściągliwością postępuje wobec widza Hřebejk. Informacje, które uzyskujemy na temat przybysza, to zaledwie skrawki będące pożywką naszych rozgorączkowanych domysłów. Reżyser bawi się symbolami, buduje nastrój za pomocą wizualnych opozycji (wszechobecna weselna biel i pogrzebowa czerń stroju Bendy), z wielką starannością jednak dba o to, by nasz podskórny niepokój jak najdłużej karmił się niedopowiedzeniami.
W jednej ze scen Benda przy weselnym stole zabawia gromadkę zachwyconych dzieci. Kamera oscyluje pomiędzy ich rozradowanymi twarzami i zaniepokojonym obliczem Radima, by w końcu skupić się na źródle owych skrajnych reakcji: otoczonym dziećmi przybyszu, który z niby udawaną, a jednak niepokojąco autentyczną furią wbija widelce w szmacianą lalkę.
Radim zna prawdziwą tożsamość gościa, nie wie jednak, jakie są jego zamiary. Ma mętną świadomość istnienia swojej winy, ale nie zna skali, jaką należy ją oceniać. Nie wiadomo, jak wiele chce ujawnić obcy. Niejasne też pozostają jego oczekiwania. Dlatego, gdy snuje się złowieszczo po weselnie przystrojonej posiadłości, niepokój biesiadników narasta, powoli zmieniając się w zwyczajny lęk.
Na tym kończy się jednak znakomicie zrealizowana psychodrama. Kiedy bowiem Hřebejk dopuści przybysza do głosu, ten nie przestanie mówić przez całe dziesięć minut. Napięcie opadnie, pozostawiając widza z niejasnym poczuciem, że może jednak lepiej byłoby nie odkrywać wszystkich kart, które twórcy dotychczas zachowywali zakryte. Na to jednak jest już za późno, a garść, w której trzymali naszą niepodzielną uwagę, nieuchronnie się rozluźnia.
Czeski twórca flirtuje nieśmiało z umiłowanym przez Polańskiego gatunkiem psychologicznego thrillera, wyraźnie rozsmakowuje się w grze toczonej z widzem i swymi postaciami.| Katarzyna Pochmara-Balcer
Weselna „rzeź”
Nieproszony gość, w którego postaci materializują się obawy Terezy i wyrzuty sumienia Radima, zamienia miodową słodycz weselnej uczty w raczej gorzkie gody. Z twórczością Romana Polańskiego – którego nazwisko zostaje zresztą w toku akcji wymienione – łączy Hřebejka dużo więcej niż tylko zabawa słowami. „Po ślubie” jest jak połączenie „Rzezi” i „Śmierci i dziewczyny”, w którym zestawienie gorzkiego humoru małżeńskiego z dramatyzmem, jaki niosą ze sobą traumy przeszłości, komponują się całkiem zgrabnie. U obu reżyserów dystans – wpisany zresztą do katalogu czeskich przypadłości narodowych – okazuje się składnikiem kluczowym. Motyw zamiany ról pomiędzy katem i ofiarą, na którym opiera się drugi ze wspomnianych obrazów polskiego reżysera, stanowi silną inspirację także dla Hřebejka. Czeski twórca flirtuje nieśmiało z umiłowanym przez Polańskiego gatunkiem psychologicznego thrillera, wyraźnie rozsmakowuje się w grze toczonej z widzem i swymi postaciami. A ponieważ to on rozdaje karty, ma też wiele okazji do zastawiania pułapek, które obnażają klisze kierujące sposobem myślenia odbiorców filmu. Dlatego kiedy w jednej z kluczowych scen nieproszony gość – odpychający i antypatyczny homoseksualista, który wyraźnie zbyt dobrze dogaduje się z dziećmi – zostaje sam na sam z ufnym nastolatkiem, ciśnienie widza zwiedzionego uprzedzeniami może podnieść się do niebezpiecznego poziomu. Pytanie tylko, czy przywołane w ten sposób stereotypy są faktycznie nasze, i czy sami wpadlibyśmy w ich koleiny bez naprowadzenia za strony reżysera? W ostatecznym rozrachunku reżyser okazuje się takim samym manipulatorem, jak jego bohater.
Obrazem „Po ślubie” Hřebejk zamyka tworzoną wraz ze scenarzystą Petrem Jarchovským, swobodną (bo jako taką nieplanowaną) trylogię o winie i odpowiedzialności, do której zaliczają się także „Czeski błąd” i niedystrybuowana w Polsce „Niewinność”. Motyw, który wybija się w niej na pierwszy plan to dawne, zapomniane nieraz już przewinienia, które nagle wychodzą na światło dzienne, zmuszając bohaterów do przedefiniowania swojego życia i wyznawanych wartości. I choć – jak w przypadku „Czeskiego błędu” – twórcy ocierają się o tematykę rozliczeniową, jednocześnie bardzo pilnują, by nie popaść w łatwe moralizatorstwo. Czeski dystans w tym wypadku pozwala na odejście od społecznej satyry – w kierunku psychologicznego thrillera.
Być może jednak właściwym spoiwem łączącym te trzy filmy – mocniej niż po prostu zagadnienie tajemnic przeszłości – jest wyraźna niechęć twórców do sytuacji dramaturgicznie oczywistych. W trylogii Hřebejka rzeczy rzadko okazują się takimi, jakimi się od początku wydawały. Wodzony za nos widz nieustannie zmuszany jest do konfrontowania swoich wyobrażeń z nieprzystającą do nich, płynną rzeczywistością ekranową. Bohaterowie „Po ślubie” marzą o uporządkowanym świecie, w którym ich role zostałyby jasno zdefiniowane i ostatecznie obsadzone. Jest to jednak luksus, o którym mogą zapomnieć. Położenie widza, wciąż angażowanego w zwroty akcji i poddawanego narracyjnym manipulacjom, wydaje się równie niekomfortowe. Z punktu widzenia odbiorcy problemem jest chociażby jednoznaczne określenie gatunku filmu. Pytanie tylko, czy takie szufladkowanie jest dla nas faktycznie czymś niezbędnym. Podobnie jak dla Terezy i Radima ostatecznie liczy się tylko to, czy będą w stanie udźwignąć konsekwencje ujawnionej przez przybysza tajemnicy, tak dla nas istotne okazuje się to, w jaki sposób poradzimy sobie bez klisz, za pomocą których oglądaliśmy rzeczywistość, a które udało się Hřebejkowi rozbić.
Przypisy:
[1] Z. Bauman, „O ładzie, który niszczy, i chaosie, który tworzy, czyli o polityce przestrzeni miejskiej”; w: J.S. Wojciechowski, A. Zeidler-Janiszewska (red.), „Formy estetyzacji przestrzeni publicznej”, Warszawa 1998, s.12.
Film:
„Po ślubie”, reż. Jan Hřebejk, Czechy, Słowacja 2013.
[yt]VHVPfINUtFU[/yt]