Do Wandy Chotomskiej na targach książki zawsze ustawiają się gigantyczne kolejki. Powody są co najmniej dwa: po pierwsze, to autorka nie tylko bardzo ceniona i lubiana, ale też rozpoznawalna dla czytelnika jako postać; po drugie zaś, podejście do niej z prośbą o autograf zawsze kończy się długą pogawędką. Dzieciaki, początkowo zawstydzone, szybko rozkręcają się w opowieściach i przyjemnie jest patrzeć, jak obie strony czerpią przyjemność z rozmowy. Poetka potrafi słuchać dzieci i mimo swych 85 dostojnych lat wciąż jest niezwykle otwarta na doświadczenie młodego pokolenia, a sądząc po najnowszych utworach – niezmiennie czerpie z niego wielką inspirację.
Na pierwsze spotkanie z panią Chotomską przyniosłam podniszczony i w kilku miejscach sklejony taśmą tomik wierszy „Kołysanki dla Zuzanki”, od którego zaczynałyśmy z Zuzą przygodę z poezją w czasach, kiedy mała fikała jeszcze koziołki w moim brzuchu. Ten tomik to dla mnie absolutny kanon kołysankowo-wyciszający, bo stanowi świetny wybór w większości łagodnych, onirycznych, spokojnych „lulankowych” utworów. Książka, o której chcę tutaj napisać, stała się natomiast w moim domu jego zabawowo-żywiołowym dopełnieniem.
W „Tere-fere” sięgamy do samych początków twórczości Chotomskiej, bo to właśnie tym tomikiem poetka debiutowała w 1958 r. Wydawnictwo Muza we współpracy z Muzeum Książki Dziecięcej rozpoczęło w sierpniu 2013 r. wydawanie serii „Muzeum Książki Dziecięcej poleca”, w której wraca do utworów dla dzieci publikowanych w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Jako pierwsza ukazała się w niej „Panna Kreseczka”, potem „Pan Motorek”, a następnie właśnie „Tere-fere”. Wszystkie z ilustracjami Bohdana Butenki. Na „Tere-fere” składa się 35 wierszy, z których każdy tryska humorem i jest zaproszeniem do wspólnych zgadywanek, gier słownych i żartów. Spotkamy tu więc muchomora szukającego w łódzkich sklepach kapelusza, nieposłuszną łyżkę, która nieomal zagłodziła swego właściciela, kasztana z parku, który zgubił liście (i szukał ich w biurze rzeczy znalezionych), czy chłopca o imieniu Julek, którego próbowano (z zabawnymi rezultatami) nauczyć wymawiania „er”.
Niektóre utwory w przyjemny sposób trącą myszką – nie straciły nic z uroku swobodnego, melodyjnego wierszowania, a jednocześnie wiele zawartych w nich pojęć trzeba dziecku wyjaśnić, przybliżyć do współczesnych realiów. Przykładowo w wierszu „Słoń” czytamy:
Słoń był w biurze referentem.
Miał kałamarz z atramentem
pióro, suszkę, plik zeszytów,
sto dwadzieścia siedem kwitów
osiemdziesiąt trzy koperty
okólników całe sterty…
Ale na tym też polega urok owych wierszy, które trochę żartem, a trochę serio, wymagają od czytelnika zaangażowania szarych komórek. Wanda Chotomska pisze ze swadą i przekorą, co jest jej znakiem firmowym od wielu lat – być może nawet od czasów napisania pierwszego w życiu buńczucznego wierszyka:
Tata nie wraca wieczory i ranki
łowi na wędkę żaby i kijanki
żonę swoją z domu wywleka
żona na niego nad Wisłą czeka
a biedne dziatki ofiary tatki
są pozbawione opieki matki.
W „Tere-fere” taki humorystyczny, ironizujący przekaz zostaje dodatkowo wzmocniony przez graficzne cudeńka Bohdana Butenki. Od pierwszej po czwartą stronę okładki cieszymy oczy charakterystyczną kreską mistrza, podążając za historią, którą do tekstu dopowiadają jego ilustracje. Świat obrazów Butenki funkcjonuje równolegle do opowieści snutej poprzez wierszowany tekst, czasem porywając go w swój rysunkowy nurt. Wówczas litery nagle stają na głowie, zdania wplątują się w pięciolinię, stają się kartką w kalendarzu, hasłem reklamowym na afiszu, a nawet potokiem słów na długaśnym pętku… serdelków. Dziecko w tej żywiołowej wyprawie przez książkę nie jest wyłącznie słuchaczem i obserwatorem – zaprasza się je, by aktywnie włączyło się do zabawy, na przykład za podszeptem ilustratora wycinając cześć ilustracji, by sporządzić z niej zakładkę do książki. Bardzo praktycznie!
Obcowanie z tym tomikiem wierszy to zabawa pełna twórczej aktywności, a te bzdurki i nonsensy, które otwarcie sugeruje tytuł, oferują soczystą dawkę rozrywki dla całej rodziny na znakomitym poziomie.
Wspaniale, że tytuły z lat 50. i 60. wracają. Do niedawna, gdy chciałam zapoznać córkę z oryginalnym dorobkiem pisarskim i wspaniałymi osiągnięciami polskiej ilustracji książkowej, przekopywałam się przez biblioteczne zasoby magazynowe. Syn doczekał się nowych wydań – coraz częściej dostępnych na półkach księgarskich w nowych edytorsko dopracowanych odsłonach. Otarte z kurzu i zapomnienia wychodzą na spotkanie z kolejnym pokoleniem dzieci.
Książka:
Wanda Chotomska, „Tere-fere”, ilustr. Bohdan Butenko, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2014.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.