Najlepszy uczeń w klasie Partnerstwa Wschodniego – tak zwykło się mówić w ostatnim czasie o Mołdawii, która pod koniec czerwca podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską. To z pewnością znaczące wydarzenie – zarówno dla Mołdawii, jak i dla Unii Europejskiej. Może nawet bardziej dla Unii, która realizując program Partnerstwa Wschodniego nie osiągnęła spektakularnych sukcesów. Bo przecież chodziło przede wszystkim o Ukrainę, która co prawda – po dramatycznych miesiącach zimowo-wiosennych – podpisała umowę o stowarzyszeniu, ale płaci za to teraz straszliwą cenę wojny we wschodniej części kraju. Trudno tu mówić o bezprzykładnym sukcesie… Tak więc podpisanie umów z Mołdawią i dodajmy: także z Gruzją, uznane zostało w tej sytuacji za wielki sukces, a Mołdawia okrzyknięta najlepszym uczniem.
Nie jest moim zamiarem omawianie mołdawskich postępów na drodze ku Unii, zakresu implementacji europejskich regulacji przez Kiszyniów czy też zbliżaniu się Mołdawii do europejskich standardów w sferze przestrzegania rządów prawa i reguł demokracji. Moje mołdawskie penetracje skoncentrowane były raczej na próbie poznania nastrojów społecznych, próbie zrozumienia, w którą stronę patrzy mołdawskie społeczeństwo. A spojrzenia te raczej nie wskazują na to, iż będąc najlepszym uczniem w przedeuropejskiej klasie, mieszkańcy Mołdawii zdecydowali już o dominującym kierunku tych spojrzeń.
Zacznę od wyników pewnego sondażu, które – przyznam szczerze – były dla mnie zaskakujące. Otóż obywatele Mołdawii są w większości przekonani, iż w Unii Europejskiej panują wyższe standardy cywilizacyjne i gospodarcze, ludzie są zamożniejsi, stopień przestrzegania prawa jest wyższy, mniej jest łapownictwa, korupcja nie niszczy przedsiębiorczości, słowem w Unii żyje się zasadniczo lepiej. Takie przekonania nie są oczywiście niczym zaskakującym. Cóż zatem byłoby logicznym rozwinięciem takich przekonań? Z racjonalnego punktu widzenia rzecz jasna: dążenie do jak najszybszej integracji z Unią, nawet za cenę podjęcia sporego wysiłku indywidualnego oraz zbiorowego i koniecznych wyrzeczeń.
I otóż odpowiedź na drugą część sondażu – na pytanie jakiej integracji chcą Mołdawianie – wymyka się racjonalnej analizie. Większość pragnie bowiem nie integracji z Unią Europejską, ale z Unią Celną, czyli strukturą zbudowaną pod przewodnictwem Moskwy przez Federację Rosyjską, Białoruś i Kazachstan.
Kiedy pytałem o powody takiego wyboru mieszkańców Mołdawii, od szefa Instytutu Polityk Publicznych w Kiszyniowie Arcadie Barbarosie usłyszałem, iż z całą pewnością jest to odpowiedź zdominowana przez emocje i w sumie irracjonalna. Rozwijając tę myśl, Barbarosie wyjaśniał:
„To jest rodzaj schizofrenii. Ludzie zdają sobie sprawę, iż biorąc pod uwagę wiele czynników, Unia Europejska jest bardziej atrakcyjna aniżeli Unia Celna. Ale kiedy pytamy ich, czy Mołdawia mogłaby lepiej rozwiązać swoje problemy ekonomiczne i zapewnić krajowi wzrost gospodarczy dzięki integracji z Unią Europejską, czy też dzięki wejściu do Unii Celnej, to niespodziewanie odpowiadają, że dzięki wejściu do Unii Celnej. W mojej opinii jest to podejście mniej racjonalne, a w większym stopniu emocjonalne”.
Mołdawski socjolog podkreślał przy tym znaczenie języka, jako pomostu łączącego znaczną część społeczeństwa Mołdawii z resztą świata rosyjskojęzycznego, owego „ruskowo mira”, którego centrum znajduje się w Moskwie. To właśnie łączność językowa sprawia, że obywatele Mołdawii szukający na przykład pracy na terenie Federacji Rosyjskiej nie czują się tam obco. Liczbę tych, którzy pracują w Rosji szacuje się na 700 tysięcy obywateli Mołdawii. To potężna grupa ludzi, którzy sądzą, iż łączność z Moskwą jest dla Mołdawii – ale i przede wszystkim dla nich – korzystniejsza, aniżeli bliższe związki z Unią Europejską. To o nich Aracdie Barbarosie mówił mi w Kiszyniowie:
„Ludzie udający się na Wschód nie muszą się uczyć żadnego dodatkowego języka. Czują się mniej więcej tak, jakby znajdowali się nadal w tej samej rodzinie. Chociaż kultury rosyjska, rumuńska i mołdawska są odmienne, to jednak Mołdawianie mówią po rosyjsku i nie muszą podejmować żadnego wysiłku, by się integrować ze Wschodem. Kulturowo rozpoznają dobrze tamte społeczeństwa”.
Te wyjaśnienia to słowa badacza materii społecznej, analiza będąca wynikiem studiowania danych przynoszonych przez sondaże i badania opinii publicznej. Chciałem jednak usłyszeć także wyjaśnienia płynące z ust tak zwanego zwykłego mieszkańca Mołdawii. Trafiłem na takiego w południowej części kraju, a ściślej w Autonomii Gagauskiej. Igor Kriwoj, pedagog, a jednocześnie dyrektor liceum sportowego w stolicy Gagauzji, sennym nieco miasteczku Komrat, mówił mi:
„Trzeba pamiętać, że jeszcze niedawno wszyscy byliśmy cząstką ogromnego państwa, uważaliśmy się za cząsteczkę czegoś niezwykłego i potężnego. Obecnie straciliśmy to poczucie. Byłem zadowolony z bycia obywatelem ogromnego, silnego kraju. Teraz jestem obywatelem malutkiego państewka, które nie jest światowym graczem, jakim wydawał się Związek Sowiecki”. A zatem nostalgia za minioną wielkością… Jednocześnie Kriwoj natychmiast dodaje: „Co prawda większość ludzi wspomina z nostalgią przeszłość, ale myśląc realistycznie, zdaje sobie sprawę, że nasza przyszłość związana jest z Unią Europejską”.
Ale wydaje się, że w chęci wiązania się z rosyjską Unią Celną – mimo przekonania, że w Unii Europejskiej żyje się lepiej – jest jeszcze coś więcej aniżeli tylko nostalgia. Jednym z czynników jest z pewnością owa przywołana już wcześniej wspólnota językowa oraz poczucie bliskości kulturowo-cywilizacyjnej. I tutaj trzeba wspomnieć o podziałach terytorialnych będących udziałem Mołdawii. Nieprzypadkowo mój rozmówca opowiadający o nostalgii za Związkiem Sowieckim pochodził z południowej Mołdawii, a rozmowa toczyła się w Gagauzji. To rejon przede wszystkim rosyjskojęzyczny, a sami Gagauzi to etnos związany z prawosławną tradycją chrześcijańską.
Odnosząc się do stanowiska zajmowanego przez Gagauzów, cytowany już Arcadie Barbarosie podkreślał:
„W Mołdawii żyje niewielka grupa etniczna stanowiąca około 3 proc. całego społeczeństwa, nazywana «Gagauzami». Ta grupa etniczna mówi językiem tureckim, ale należy do wspólnoty chrześcijańskiej, a jej przynależność konfesyjna to prawosławie”.
Warto przypomnieć, że w roku 1994 gagauska grupa etniczna, otrzymała status specjalnej autonomii w granicach Mołdawii. Celem przyznania tego statusu była chęć pomocy Gagauzom w rozwijaniu ich kultury, języka, edukacji w rodzimym języku. Władzom w Kiszyniowie chodziło o odrodzenie i zachowanie tradycji i kultury gagauskiej. W okresie sowieckim zostali oni bowiem silnie zrusyfikowani. W lokalnych szkołach uczyli się na przykład wyłącznie w języku rosyjskim.
Niestety – zdaniem ekspertów – miejscowe elity gagauskie nie wykorzystały statusu autonomii, by dążyć do rzeczywistego odrodzenia języka, kultury, literatury. Przeciwnie – kontynuowano nauczanie w języku rosyjskim, co spowodowało, że dystans pomiędzy tą społecznością i rumuńskojęzyczną większością się zwiększył. Oceniając tę sytuację, Arcadie Barbarosie ze smutkiem przyznawał:
„To była i jest ogromna porażka władz centralnych Mołdawii, ponieważ nie umiały one doprowadzić do sytuacji, w której Gagauzi uczyliby się rumuńskiego, czyli oficjalnego języka Mołdawii. Doszło raczej do samoizolacji Gagauzów. To oczywiście wielka szkoda. Co gorsze, rząd centralny zostawił ten region rosyjskiej propagandzie. I ona to wykorzystuje, a rosyjski ambasador jest tam częstym gościem. To wszystko sprawia, że Gagauzi nadal spoglądają w stronę Rosji”.
Nie przypadkowo część analityków wyraża obawy, że Gagauzja może pójść drogą Naddniestrza i stać się kolejnym obszarem konfliktu w krajach byłego Związku Sowieckiego.
Nie lepiej wygląda sytuacja w północnej części Mołdawii. Zamieszkują tam liczne grupy ludności nawet nie rosyjskojęzycznej, ale wręcz rosyjskiej oraz zrusyfikowani Ukraińcy. Mołdawscy eksperci nie mają złudzeń, iż część tych ludzi chętniej powitałaby ściślejsze związki Mołdawii z Unią Celną, aniżeli z Unią Europejską. To właśnie na tamtych ziemiach miały miejsce w lipcu i sierpniu protesty rolników. Detonatorem tych wystąpień były ograniczenia w eksporcie płodów rolnych do Rosji, ograniczenia nałożone przez Moskwę w odwecie za podpisanie przez Mołdawię umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Protestujący nie występowali jednak przeciw Moskwie, która narzuciła Mołdawii embargo, tylko przeciw władzom w Kiszyniowie, oskarżając je o psucie relacji z Federacją Rosyjską i działanie wbrew interesom mołdawskich rolników.
W kontekście obecnej polityki Kremla, który już od kilku lat wyraźnie zapowiadał, iż będzie dążył do zbliżenia wszystkich terytoriów byłego Związku Sowieckiego sytuacja Mołdawii nie jest łatwa. Szczególnie, gdy z Moskwy płyną zapewnienia, że Rosja jest gotowa występować w interesach ludności rosyjskojęzycznej bez względu na to, gdzie ludność ta mieszka. W Mołdawii, byłej republice sowieckiej, ludności takiej nie brakuje i to ona może być pretekstem dla kolejnych awantur wywoływanych przez Moskwę w imię wyimaginowanej obrony praw Rosjan.