Central, pełna drogich sklepów finansowa dzielnica na wyspie Hongkong, od wielu dni przypomina obozowisko pacyfistycznych koczowników. Dziesiątki tysięcy młodych ludzi od końca września bojkotują szkoły i uczelnie, i zamiast na wykłady i lekcje chodzą pod rządowe budynki, gdzie domagają się zmiany prawa wyborczego. To młodzież poczuła się najbardziej dotknięta woltą Pekinu i dołączyła do działań ruchu Okupuj Central z Miłością i w Pokoju, który od wielu miesięcy inicjuje akcje obywatelskiego (ale niezmiennie pokojowego) nieposłuszeństwa.

Najbliższe wybory na szefa administracji (najwyższego rangą urzędnika państwowego w mieście) przewidziane na 2017 r. miały być powszechne. Miało to być zerwanie z tradycją pośrednich wyborów przez radę elektorów, również nie wskazywanych przez wszystkich obywateli Hongkongu, ale jedynie przez grupę 200 tys. wybrańców. Jednak 31 sierpnia władze w Pekinie obwieściły, że wybory owszem – będą powszechne, ale trzej kandydaci w nich startujący muszą charakteryzować się „patriotyzmem”, „kochać Chiny” i najpierw zostać zaakceptowani przez władze centralne. Niezadowolenie mieszkańców, tlące się od wielu miesięcy (a pól konfliktu pomiędzy Pachnącym Portem a kontynentem jest wiele), wybuchło poważnie dopiero w niedzielę, po próbie rozproszenia demonstrantów przez siły porządkowe. Użycie przez policję gazu łzawiącego sprawiło, że tłum zamiast się zmniejszyć, zwiększył się, gdy wiele oburzonych traktowaniem spokojnych protestów dołączyło do ruchu. Parasole, za którymi młodzi ludzie chronili się przed gazem szybko stały się symbolem „parasolowej rewolucji”, podobnie jak żółte wstążeczki wiązane na przegubach, okularach czy ubraniach protestujących. Liczba demonstrantów cały czas rośnie, tym bardziej, że w Hongkongu właśnie trwa święto rocznicy ustanowienia ChRL i pracownicy mają dwa dni wolnego (rzadka rzecz w zapracowanym mieście). Na zwołanej 1 października konferencji przedstawiciele ruchu ogłosili swoje żądanie: Leung Chun-ying, obecny prochiński szef administracji, ma ustąpić. Jeśli nie nastąpi to do dziś (czyli do 2 października), nastąpi zajęcie budynków rządowych i ich okupacja – aż do skutku. Władze Hongkongu jak na razie postanowiły nie reagować, szef administracji odpowiedział, że nie zrezygnuje, a protesty szkodzą miastu i jego mieszkańcom. Nie wiadomo kiedy i w jaki sposób zakończy się konflikt pomiędzy mieszkańcami a władzami specjalnego regionu administracyjnego.

Obecny spór dotyczący prawa wyborczego przelał czarę goryczy. Hongkończycy od 1997 r. znajdują się pod zarządem Pekinu. Odkrywają, że sąsiad coraz bardziej wpływa na ich autonomię. | Katarzyna Sarek

Obecny spór dotyczący prawa wyborczego jest kroplą, która przelała czarę goryczy. Hongkończycy, od 1997 r. znajdujący się pod zarządem Pekinu, odkrywają, że na ich autonomię, prawa obywatelskie i styl życia coraz większy wpływ wywiera potężny sąsiad. I nawet jeśli finansowo Hongkong na tym korzysta (dziesiątki milionów chińskich turystów regularnie robi tam zakupy, chińskie firmy inwestują i tworzą miejsca pracy), to równocześnie czyni życie nieznośnym, miasto tłocznym i brudnym, a gospodarkę coraz bardziej uzależnioną od kontynentu. Na powrocie do Chin zyskały głównie miejscowe elity. Już nieprzyzwoicie bogate, dostały okazję do zbicia jeszcze większych fortun, podczas gdy zwykli ludzie muszą stawić czoła najazdom hord chińskich turystów (40 mln w 2013 r. w 7 mln mieście), koszmarnym cenom mieszkań (Chińczycy z kontynentu chętnie inwestują w nieruchomości zagranicą), czy patrzeć, jak krok po kroku zmniejszają się ich swobody obywatelskie.

Wielkim pechem Hongkończyków jest moment, na który przypadło ich polityczne przebudzenie, ponieważ nastąpiło ono w chwili najpoważniejszego od lat „usztywnienia” chińskich władz. Xi Jinping et consortes zachowują się coraz brutalniej i bardziej asertywnie – czy to wobec świata, własnych obywateli, szemrzących mniejszości narodowych czy specjalnych regionów autonomicznych. Czy fala rewolt, zamieszek i rewolucji dotykająca świat arabski, czy aktualna sytuacja na Ukrainie sprawiły, że władze, uprzedzając kłopoty na własnym podwórku, postawiły obrać twardy kurs. I właśnie w takim momencie banda rozwydrzonych młokosów ośmiela się kwestionować decyzje Pekinu… Automatycznie nasuwa się skojarzenie z wydarzeniami z 1989 r., kiedy zachodnie idee zaszumiały na pekińskich ulicach.

Powtórka z 1989 r. jest wątpliwa – strata wizerunkowa dla Chin byłaby zbyt duża. Teraźniejszość Hongkongu to przyszłość Tajwanu. Wszyscy bacznie obserwują rozwój wydarzeń. | Katarzyna Sarek

Czy nastąpi powtórka? Wątpliwe – strata wizerunkowa byłaby zbyt duża. Zwłaszcza, że Tajwańczycy, zdający sobie sprawę, że teraźniejszość Hongkongu to przyszłość Tajwanu, bacznie obserwują rozwój wydarzeń. Brutalne stłumienie pokojowych demonstracji z pewnością nie zachęciłyby mieszkańców wyspy do powrotu do macierzy. Bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz „na przeczekanie”, w którym lokalne władze ani nie ustąpią (zresztą decyzje i tak podejmuje Pekin), ani nie podejmą zdecydowanych kroków wobec demonstrantów, licząc na samoistne wygaśnięcie ruchu. Ale nawet wtedy jest wyłącznie kwestią czasu, kiedy rozbudzone społeczeństwo po raz kolejny wyjdzie na ulice demonstrując swoje niezadowolenie z coraz niżej opuszczonego nad miastem parasola „opieki” Chin.