Wiktor Siergiejewicz Służkin, poszukuje pracy. Kiedyś miał zrobić karierę uniwersytecką, jednakże jego przypadłość w późniejszym stadium określana mianem białej gorączki bądź delirium tremens spowodowała dyscyplinarne zamknięcie przewodu doktorskiego na uralskim uniwersytecie. Przyparty do muru zostaje nauczycielem geografii w prowincjonalnym liceum nad skutą lodem Kamą. I nic mu w życiu nie wychodzi. Pożycie małżeńskie nie istnieje, bo Służkin, zdaniem żony Nadii, to dinozaur w każdym aspekcie żywota. Jest świadkiem ciągłych kłótni rodziców, uczniowie mają go w głębokim poważaniu, a i on nimi szczerze gardzi. Przez krtań Wiktora Siergiejewicza przepływa morze alkoholu przepalane sumiennie papierosami. Najbliższy przyjaciel, Budkin, asystent posła i krętacz, romansuje z jego żoną, a on w dość nieudolny sposób próbuje uwieść nauczycielkę niemieckiego. Wszystko sprzymierza się przeciwko Służkinowi, a on – choć pogrążony w niemocy – ze stoickim spokojem próbuje rozgryźć, czemu właściwie nic się nie da zrobić i co jest w życiu ważne.
„Człowiek nie powinien być samotny – takie jest moje zdanie” [1]
Wydaje się zatem, że w filmie Veledinsky’ego, zdobywcy Nagrody Grand Prix ostatniego festiwalu „Sputnik nad Polską”, wszystko jest zgodne z kanonem współczesnego artystycznego kina ze Wschodu. Znajdziemy tu zatem wyrazistego bohatera – wykształconego i do pewnego stopnia ambitnego, z duszą artysty. Krótko mówiąc, człowiek życiowo przegrany, jeśli przyjąć potoczne pojęcie sukcesu. Wokół roztacza się surowy krajobraz, na ekranie przelewa się bezustannie alkohol (z okazji i bez okazji). Społeczeństwo, które niespodziewanie pozbawione niewolenia totalitaryzmu, w tyranii dzikiego kapitalizmu odrzuca niedostosowane jednostki na margines (świetnie nakreślony, trwający przez cały film pojedynek światów wartości Służkina i Budkina). Pozornie Służkin stanowi spadkobiercę najbardziej archetypowych bohaterów wschodniego mitu. Można go uznać za emanację życiowej impotencji, nie zależnej od woli, ale będącej wynikiem tkwienia w społeczeństwie, które w całości jest nieskłonne do jakiejkolwiek aktywności. Impotencji, która przychodzi po okresie naiwnym. Bez wgłębiania się w osobowość Służkina można go uznać za posowieckiego spadkobiercę księcia Myszkina, ufnego i prostodusznego filozofa z ludu, któremu tenże lud co i rusz serwuje głębokie rozczarowania, by finalnie doprowadzić do zguby. To jednak tylko pozór i jeśli już konieczne jest poszukiwanie porównań, to Służkinowi znacznie bliżej do zalanego w trupa Wieni Jerofiejewa z „Moskwy-Pietuszek”.
Zamknięty w swoich alkoholowych wizjach geograf wciąż ma ochotę na żarty i błaznowanie, bo nie stracił dwóch podstaw egzystencji – miłości i wolności.| Bartłomiej Krzysztan
Służkin: wolność jest w nas
Veledinsky mimo że wrzuca swoich bohaterów w mocno wyeksploatowany entourage, daje im narzędzie do przetrwania, którego nie sposób znaleźć w filmach choćby Andrieja Zwiagincewa czy Aleksieja Bałabanowa. Służkin wraz z kręgiem mieszkańców prowincjonalnego miasta, jak Wienia w pociągu do Pietuszek, ma jeszcze poczucie humoru. Fakt, że jest to humor czarny i nieco fatalistyczny, często nieprzystający do uwarunkowań zewnętrznych, stanowi już w zasadzie kwestię poboczną. Reżyser zresztą nie rości sobie prawa do stworzenia opowieści uniwersalnej, do ujęcia Rosji jako całości. Siłą obrazu jest fakt, że przedstawia jedynie wycinek rzeczywistości, świat prowincjonalny, który nijak nie może być interpretowany jako pełne odzwierciedlenie rosyjskiej duszy. Zamknięty w swoich alkoholowych wizjach i stoickim poszukiwaniu szczęścia, geograf wciąż ma ochotę na żarty i błaznowanie, bo nie stracił dwóch podstaw egzystencji – miłości i wolności. W zasadzie nie ma się z czego śmiać, ale skoro beznadzieja osiąga już skrajną postać, to tylko śmiech pozostaje. Zdradzająca żona, nieuczciwy przyjaciel, tłamsząca praca? Cóż z tego? Skoro nie mogę dać szczęścia sobie, spróbuję pozostawić tyle wolnej przestrzeni, aby chociaż otoczenie mogło czuć się szczęśliwe.
Służkin tylko momentami wydaje się szukać odpowiedzi na pytanie, co musi uczynić, aby uciec z zaklętego kręgu. Jak każdemu przydarzają mu się momenty, gdy socjalizacja i kultura (prowincjonalność otoczenia, wszechobecny alkohol i dezynwoltura) jako źródło cierpień każą głęboko zastanowić się nad sobą. Ale Służkin zbyt wiele ma w sobie wolności, za bardzo przyzwyczaił się do tego, że wszystko, co robi, robi, bo chce, a nie dlatego, że musi. Odrzucając odwieczny motyw „picia z konieczności”, Służkin pije, bo chce, bo akurat ma na to ochotę. Dlaczego niby miałby rezygnować z ulotnych chwil przyjemności? Tworząc postać Służkina, Veledinsky i odtwórca głównej roli Konstantin Khabenskiy bawią się starożytną filozofią. Jest w prowincjonalnym nauczycielu trochę ze stoika, bo geograf to ludowy mędrzec i jego życie jest ukształtowane według praw natury. A że rosyjska natura peryferyjna nie może funkcjonować inaczej niż z wódką, to sprawa osobna. Szczęście nie opuszcza Służkina i największe dramaty nie mogą tego szczęścia zburzyć. Jest też Służkin odrobinę wyznawcą Platona, bo widząc niedolę innych, przeistacza się w demiurga knującego intrygę, która wszystkim ma dać miłość i wolność. Jest sofistą-relatywistą, bo prawda dla niego nie ma bezwzględnego charakteru. Odejście żony do Budkina, które powinno wzbudzić zazdrość bądź smutek, dla Służkina jest oczywistością, której nie staje na przeszkodzie, bo chce jedynie, by Nadia była szczęśliwa. Jest hedonistą, bo nigdy nie odmawia sobie zgubnych przyjemności i nie próbuje zmian, bo status quo jest mu znane, a jego naruszenie może przynieść zgoła odmienne skutki od zamierzonych. A co za tym idzie – spowodować ból i cierpienie. Jest też cynikiem, bo odrzuca narzucone mu normy i stara się żyć dobrze, kierując się regułami stworzonymi przez samego siebie. Jest też epikurejczykiem, bo cnoty i szczęścia doszukuje się tylko w tym, co sensualne, przede wszystkim w sobie samym, twierdząc, że wszystko, co poza empirią, pogłębia jedynie cierpienie. Tak jak Wienia jedzie do Pietuszek, bo jedyne, czego potrzebuje, to miłość, nawet zakłamana i zdradliwa, tak Służkin prze ku wolności, bo tylko gdy nic nie musi, a wszystko może, zachowuje spokój ducha.
Cierpienia wliczone w koszta
I choć wszystko to okraszone zostało potężną dawką groteski i surrealizmu, to Służkin w całej swej pogodzie ducha jest postacią melancholijną i tragiczną. Nie traci jednak instynktu. Gdy wie, że sobie nie jest w stanie pomóc, bo na wskroś przesiąkł posowiecką beznadzieją, stara się zrobić wszystko, by ocalić przed nią swoich uczniów – jeszcze nie do końca skażonych i skazanych na pożarcie przez społeczeństwo. Zmienia się nie do poznania, kiedy styka się ze swoją córką. Dezynwolturę i wisielczy humor zastępuje ojcowska odpowiedzialność. Chociaż Służkin wie, że jest skazany na porażkę, nawet wbrew swemu pragnieniu próbuje ją ocalić od różnych form uciemiężenia. Przede wszystkim od tego, które wydaje się mu najtragiczniejsze: od samotności. Taką twarz bohatera zobaczyć możemy epizodycznie, ale przez to w takich chwilach wierzymy w jego wizję świata jeszcze mocniej.
Siła obrazu Veledinsky’ego tkwi nie tylko w skromności, ale przede wszystkich w braku nachalności. „Geograf przepił globus” nie stara się na siłę oddać ducha współczesnej Rosji, zrozumieć go i wyjaśnić. Nie ma miejsca na mesjanistyczne dywagacje rodem z Sołżenicyna czy Andrieja Tarkowskiego. „Geograf…” jest dokładnie taki jak jego główny bohater: bezpretensjonalny i uczciwy. Veledinsky zdaje się powtarzać każdym ujęciem i sceną, że nic tu właściwie być nie musi, wszystko jest, bo może. Szczęście nie jest za górami, ale gdzieś w środku człowieka, nawet jeśli nic na to nie wskazuje. Dlatego gdy córka pyta Służkina o to, co jest w życiu ważne, ten odpowiada, że w tym momencie zapalenie papierosa. I ma rację. Szkoda tylko, że papierosów nie ma.
Przypis:
[1] Wieniedikt Jerofiejew, „Moskwa – Pietuszki”, tłum. A, Drawicz, Warszawa, Kraków 2014, s. 164.
Film:
„Geograf przepił globus”, reż. Aleksandr Veledinsky, Rosja 2013.
[yt]elRk_7ttGF4[/yt]