Za zamachami stoją nigeryjscy talibowie – Boko Haram. O narodzinach tej organizacji terrorystycznej, jej bazie społecznej oraz programie polityczno-religijnym pisaliśmy w „Kulturze Liberalnej” jeszcze w zeszłym roku. Sytuacja w Nigerii w przeciągu ostatnich miesięcy znacznie się jednak pogorszyła. Boko Haram, działając także na terenie Kamerunu, Czadu oraz Nigru, urasta do miana głównego zagrożenia stabilności politycznej całego regionu Afryki Zachodniej oraz najsilniejszej organizacji terrorystycznej kontynentu.

Kronika zamachów

Bomby w Nigerii wybuchają w tym roku z przerażającą wręcz regularnością. W listopadzie w zamachach zginęło ponad 250 osób. Między 3 a 10 listopada doszło do dwóch ataków bombowych w Potiskum, stolicy stanu Jobe. Najpierw zamachowiec-samobójca wysadził się w tłumie szyitów świętujących Aszurę. Zginęło 15 osób. Tydzień później wybuchła kolejna bomba w jednej ze szkół w trakcie apelu. Śmierć poniosło blisko 60 uczniów.

23 listopada na targowisku w Maiduguri – stolicy położonego w północno-wschodniej części Nigerii stanu Borno – doszło do wybuchu dwóch bomb. Zamach przeprowadziły dwie nastolatki. Bomby skryły pod hidżabami. Weszły na teren bazaru, wmieszały się w tłum. Najpierw ładunek zdetonowała pierwsza z nich. Gdy rannym próbowano udzielić pomocy, wybuchła druga bomba. W sumie śmierć poniosło od 30 do 50 osób. Dokładna liczba ofiar nie jest znana – zawyżają ją władze lokalne, a zaniżają federalne, co jasno dowodzi braku koordynacji nigeryjskiej polityki bezpieczeństwa.

28 listopada do Wielkiego Meczetu w Kano, stolicy stanu o tej samej nazwie, próbowała wjechać niewielka ciężarówka. W świątyni trwały piątkowe modły. Wybuchła bomba, zamachowcy oddali także kilka serii strzałów. Zdaniem części świadków chwilę później nastąpiły dwie kolejne eksplozje. Zginęło niemal 120 osób, a dwa razy tyle zostało rannych.

-
Żródło: Wikimedia Commons

Od stycznia w Nigerii doszło do ponad 30 zamachów. W sumie liczba zabitych przez Boko Haram w tym roku przekroczyła 2000. Większość ataków miała miejsce w stanach północno-wschodnich, gdzie władze federalne wprowadziły stan wyjątkowy.

De facto w Nigerii trwa wojna domowa. 5-10 tysięcy czarnych talibów zaszyło się w lesie Sambisa oraz jaskiniach w górach Gwoza, skąd regularnie wyprowadzają ataki na posterunki wojska i policji oraz na szkoły. Atakowane są całe wioski i miasteczka – zarówno te znajdujące się w głębokim interiorze, jak i leżące nieopodal większych ośrodków miejskich. Ich mieszkańcy – jeśli nie zgodzą się na współpracę z terrorystami – są wyrzynani w pień. Bomby wybuchają w autobusach, na targowiskach i dworcach, na trybunach podczas meczów piłkarskich. Uprowadzane są dzieci. Światową opinią publiczną poruszyło uprowadzenie licealistek z Chibok w kwietniu. W akcję #BringBackOurGirls zaangażowali się politycy i celebryci. Wojsko nigeryjskie wspierali specjaliści i doradcy z USA, Wielkiej Brytanii i Izraela. Bez skutku.

Tymczasem Boko Haram ogłosiło utworzenie kalifatu w miejscowości Gwoza. Oczywiście sierpniowa deklaracja nie miała jakiegokolwiek pokrycia w realiach geopolitycznych, ale sam manifest świadczył o dużym potencjale organizacji.

Przedwyborcza gorączka 

Wzrost aktywności fundamentalistów w ostatnich miesiącach roku wiązać należy z dwoma czynnikami. Ataki dokonywane na stolice stanów północno-wschodniej Nigerii – a zatem kolebki Boko Haram – świadczą o definitywnym końcu cichej kolaboracji między secesjonistami a częścią zislamizowanych elit politycznych tego rejonu. Do niejawnej współpracy dochodziło jeszcze kilka lat temu. Środowiska te łączyła nie tyle iluzja utworzenia nowego państwa, co sprzeciw wobec władzy prezydenta Goodlucka Jonathana i obrona zasady przemienności prezydentury w Nigerii (według zwyczaju politycznego, władzę po przedstawicielu chrześcijańskiego południa powinien przejąć lider z muzułmańskiej północy). Po ataku na Chibok i porwaniu ponad dwóch setek dziewcząt, a następnie powiadomieniu opinii publicznej, że uprowadzone zostały już sprzedane, Boko Haram utraciło poparcie emirów Hausalandu. Atakując Kano czy Maiduguri, terroryści w sposób symboliczny dokonują aktu zemsty za – w ich mniemaniu – zdradę ideałów politycznych.

Drugim czynnikiem tłumaczącym narastanie fali przemocy są zbliżające się za kwartał wybory powszechne, w których ponownie wystartuje Jonathan i które zapewne znowu wygra kierowana przez niego Ludowa Partia Demokratyczna. Boko Haram pokazuje Nigeryjczykom nieudolność działań władz federalnych. Opozycja już kilkakrotnie wzywała Jonathana do ustąpienia – procedura impeachmentu jest jednak zupełnie nie do przeprowadzenia przy obecnym rozkładzie sił w parlamencie.

***

Prawdopodobnie w przeciągu najbliższych trzech miesięcy Boko Haram dokona kolejnych zamachów. Sytuacja ta staje się w pewien sposób wygodna zarówno dla prezydenta, jak i dla opozycji. Oponenci Jonathana mogą go krytykować za nieumiejętność prowadzenia akcji antyterrorystycznej. Z kolei sam Jonathan będzie uzasadniać swój – gwałcący zasadę przemienności – start ekstraordynaryjną sytuacją w kraju. Jego sukces wyborczy może jedynie pogłębić podział równoleżnikowy kraju i elit politycznych. A frustracja grup zmarginalizowanych łatwo przeistoczyć się może w poparcie dla środowisk skrajnych i fundamentalistycznych – czyli dla Boko Haram.