Amerykański groch z kapustą
Zacznijmy od konstrukcji, bo ta – mimo że, jak twierdzi autor, jest celowa i przemyślana – po prostu się nie broni. „Ameryka po kaWałku” to zbiór kilkudziesięciu krótkich (3–5 stron) historii na temat wszelkiej maści przedmiotów, ludzi, wydarzeń czy zachowań, które autorowi w czasie owych 13 lat zapadły w pamięć i które mu się ze Stanami przyjemnie kojarzą. I kiedy piszę, że książka opowiada o „wszelkiej maści” obiektach, dokładnie to mam na myśli. Są tu bowiem rozdziały o parkometrach, prenumeracie gazet, pralniach na monety, „New York Timesie”, obchodach Dnia Niepodległości, automatycznych skrzyniach biegów czy fontannach wody pitnej.
Jeśli po tej krótkiej wyliczance już pojawia się u kogoś wrażenie chaosu, to całkowicie słusznie, tym bardziej, że rozdziały o skrajnie zróżnicowanej tematyce znajdują się tuż obok siebie. I tak fragment poświęcony Barackowi Obamie poprzedzają historie o muzyce country i waszyngtońskich muzeach, zaś po lekturze kilku stron na temat obecnego prezydenta przechodzimy do opowieści o… harleyach.
Poszczególne rozdziały są co prawda pogrupowane w większe całości (tytułowe kaWałki), ale logika stojąca za tym podziałem jest, mówiąc eufemistycznie, nieco enigmatyczna. Cóż bowiem mają ze sobą wspólnego niedrogie gry w golfa, długie godziny otwarcia sklepów, gospodarz popularnego talk show David Letterman i radio internetowe Pandora? Ano nic, poza tym, że wszystkie wylądowały w jednej części książki Marka Wałkuskiego pt. „Przyjemne stany”. Autor tłumaczy na wstępie, że jego celem „jest przybliżenie różnych elementów amerykańskiej rzeczywistości oraz wytłumaczenie, dlaczego Amerykanie sięgają po takie a nie inne rozwiązania” [s. 8]. Ale wybrana przezeń forma opisu – nie tylko luźna, ale i skrajnie egalitarna: „New York Timesowi” poświęcono tyle samo miejsca, co parkometrom, biegom na szpilkach czy świątecznym dekoracjom – nie tylko dezorientuje czytelnika. Co gorsza, prowadzi do uproszczeń i pomijania ważnych wątków, a jednocześnie podawania informacji pozbawionych większego znaczenia.
Na przykład w rozdziale o Baracku Obamie nie przeczytamy, dlaczego najważniejsza reforma jego prezydentury, która zapewniła dostęp do opieki zdrowotnej milionom nieubezpieczonych Amerykanów, napotyka tak znaczący opór dużej części społeczeństwa. Ale za to z opowieści na temat fontann wody pitnej dowiemy się, że urządzenie to „składa się z małej misy oraz zaworu ustawionego pionowo lub pod kątem czterdziestu pięciu stopni”, zaś do produkcji tych urządzeń „wykorzystywane są stal, polimery oraz marmur” [s. 53]. W rozdziale o „New York Timesie” poświęcono dosłownie po jednym zdaniu największym sukcesom dziennika (jak np. publikacja „Pentagon Papers”) oraz jego porażkom (jak cała seria błędnych artykułów na temat wojny w Iraku). Za to przez kilka stron ciągnie się lista różnego rodzaju dziwacznych instalacji stojących wzdłuż amerykańskich dróg, takich jak pomniki warzyw i owoców, stalowe szkielety dinozaurów, gigantyczne papierosy czy figura chłopca z głową kurczaka.
Oczywiście można by życzliwie uznać, że to subiektywny wybór autora i recenzentom nic do tego. Rzecz jednak w tym, że daleko idące skróty prowadzą niekiedy do mylącego przedstawiania opisywanych zjawisk.
Shiny, happy people laughing
Gdyby to była książka poświęcona na przykład Rosji, jej publikacji w Polsce z pewnością towarzyszyłby niemały skandal. Z bardzo prostej przyczyny – nie znajdziemy w niej właściwie żadnych negatywnych informacji na temat opisywanego kraju. U Wałkuskiego wszystko jest wspaniałe. I znów autor wyjaśnia nam we wstępie, że do książki wybrał te rzeczy, które polubił, a opisywanie wad USA pozostawia „licznym krytykom tego kraju” [s. 8]. Niestety, niektóre bardzo przyjemne zjawiska mają bardzo nieprzyjemne przyczyny, o czym autor doskonale wie, ale co całkowicie pomija lub zbywa jednozdaniowymi wyjaśnieniami.
Opisując restauracje z kuchnią etniczną, Wałkuski podaje przykład taniej wietnamskiej knajpki, gdzie za kilka dolarów można się najeść do syta, a następnie wyjaśnia, dlaczego tego rodzaju przybytków nie brakuje nawet w najdroższych miastach Ameryki. Jednym z powodów tego stanu jest duża liczba nielegalnych imigrantów gotowych pracować na czarno za naprawdę niewielkie pieniądze. To dzięki nim „właściciele mogą znacznie ograniczyć koszty, co przy ostrej konkurencji jest jedyną szansą na przetrwanie” [s. 231]. Na tym koniec. Nie ma słowa o tym, że w Stanach od lat toczy się niezwykle zażarta debata na temat tego, jak radzić sobie z takimi osobami; nie ma słowa o dramatycznej sytuacji na pograniczu amerykańsko-meksykańskim (której poświęcona jest chociażby nagrodzona nagrodą im. Kapuścińskiego „Ameksyka” Eda Vulliamy’ego); nie ma też słowa o tym, że kwestia legalizacji pobytu kilkunastu milionów nielegalnych imigrantów stała się jednym z priorytetów prezydentury Obamy, którego – nawiasem mówiąc – Wałkuski również opisuje w samych superlatywach.
Inny przykład nieuzasadnionych uproszczeń znajdziemy w rozdziale o parkach narodowych. Dowiemy się z niego, że amerykańskie parki narodowe mają łącznie powierzchnię większą od Polski (co stanowi niewiele ponad 3 proc. powierzchni USA), a mimo to są znakomicie utrzymane i przygotowane do przyjęcia turystów. To wszystko prawda – sam odwiedziłem kilka z parków wymienianych przez Wałkuskiego – ale na tej podstawie nie można wyciągać wniosku, że Stany Zjednoczone to ziemia obiecana ekologów, a gospodarka tego kraju nie wywiera negatywnego wpływu na środowisko naturalne. Tymczasem autor pisze: „Niektórzy nazywają Stany Zjednoczone największym zagrożeniem dla środowiska naturalnego na świecie. Ja poznałem ten kraj od innej strony” [s. 173]. Słowem nie wspomina o danych pokazujących, że pod względem emisji dwutlenku węgla Amerykanie ustępują jedynie Chinom, a przy przeliczeniu emisji na głowę mieszkańca zostawiają Chińczyków daleko w tyle. Duża liczba parków nic pod tym względem nie zmienia.
Zabawne jest również to, że w rozdziale poświęconym Obamie Wałkuski chwali prezydenta za dążenie do narzucenia ograniczeń zużycia paliwa w samochodach osobowych do 4,3 litra na 100 kilometrów [s. 87]. A zatem pośrednio przyznaje, że zanieczyszczenie powietrza jest jednak problemem. Dodatkowo w innej części chwali sobie duże amerykańskie samochody o ogromnych, jak na standardy europejskie, silnikach [s. 65-69] – nie dostrzegając między tymi wszystkimi opisami żadnej sprzeczności.
Komu, komu?
Rozumiem, że autor chciał się skupić na opisie pozytywnych stron kraju, w którym mieszka od lat. Po lekturze wstępu nie oczekiwałem więc zmasowanego krytycyzmu – takich tekstów faktycznie dziś nie brakuje – ale spodziewałem się bardziej szczegółowego przedstawienia opisywanych zjawisk. Sam Wałkuski pisze, że Stany są krajem niezwykle zróżnicowanym. Jedną z konsekwencji tego zróżnicowania są właśnie niezwykle ostre spory ideowe dotyczące imigracji, wydatków socjalnych, praw reprodukcyjnych, ochrony środowiska, polityki wobec mniejszości etnicznych i wielu, wielu innych kwestii. Autor doskonale o tym wie, bo w swojej poprzedniej – zdecydowanie lepszej – książce „Wałkowanie Ameryki” rzetelnie opisywał argumenty różnych stron, chociażby w sporze o prawo do posiadania broni. W „Ameryce po kaWałku” takich niuansów nie znajdziemy.
Kim zatem jest czytelnik, do którego ta książka jest kierowana? Mimo szczerych chęci, nie potrafię odpowiedzieć. Czy jest kimś, kto właśnie wybiera się za Ocean jako turysta? W takim razie lepiej zrobi, jeśli kupi dobry przewodnik. Kimś, kto o Stanach już trochę wie? Taka osoba znajdzie tu w skrótowej formie informacje z poprzedniej książki autora (rozdział o autostradowych pasach szybkiego ruchu czy o muzyce country) oraz kilka ciekawostek („ponad połowa światowych gejzerów leży w parku Yellowstone” [s. 171]; więcej Amerykanów gra w golfa niż w koszykówkę czy baseball” [s. 185]). Ale nowej wiedzy o Stanach nie wyniesie.
A zatem może to książka dla kogoś, kto o USA nic jeszcze nie wie, ale chciałby to zmienić? Taki czytelnik powinien raczej sięgnąć po poprzednią książkę Wałkuskiego. Po tej zostanie mu w głowie co najwyżej kilka niepowiązanych ze sobą obrazków uchwyconych z bardzo subiektywnej perspektywy. Wiem, wiem, taki był cel autora – otwarcie o tym pisze. Ja jednak – w odróżnieniu od tysięcy nabywców książki – za tego rodzaju książkowym fast foodem nie przepadam.
Książka:
Marek Wałkuski, „Ameryka po kaWałku”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.