Pojęcie medycyny niekonwencjonalnej (alternatywnej, naturalnej) jest bardzo szerokie. Mamy tu i ziołolecznictwo, i homeopatię, leczenie dźwiękiem, kolorem i zapachem, akupunkturę i akupresurę, masaże, kręgarstwo, ortopatię, czyli samoregenerację organizmu, leczniczą moc drzew, kryształów czy gorczycy, bioenergoterapię czy zabiegi szeptuch. Metody terapeutyczne, profilaktyczne (przed wszelkimi chorobami ustrzeże jedzenie czosnku lub modlitwa przed odpowiednią ikoną) i diagnostyczne (prowadzone na podstawie próbki włosów bądź wyglądu tęczówki).
Część tych praktyk jest uznawana przez oficjalną medycynę jako wspomagająca, część łączy się z magią i zabobonem, część ma złą sławę hochsztaplerskich prób wyłudzania pieniędzy. Do tych ostatnich zalicza się na przykład cudowne wkładki, których noszenie w butach ma zwalczać liczne dolegliwości, czy przedmioty takie jak materace, poduszki, siedziska, opaski zawierające kamienie półszlachetne i ziarna gorczycy. Przy tym każda z niekonwencjonalnych terapii i każdy z leczniczych artefaktów mają swoich zagorzałych zwolenników i przeciwników.
Konwencjonalna medycyna bywa utożsamiana z postępującą technicyzacją życia, odejściem od natury, a wreszcie z chorobami cywilizacyjnymi dręczącymi ciało i duszę. | Zuzanna Grębecka
Medycyna alternatywna, jak wskazuje na to jej nazwa, staje się dla wielu chorych dodatkową możliwością, kuszącą i dającą nadzieję zwłaszcza wtedy, gdy tradycyjne terapie zawodzą. Jej popularność nie wynika jednak jedynie z faktu, że części pacjentów wydaje się ostatnią deską ratunku. Przyjrzyjmy się jednej z niekonwencjonalnych metod leczniczych. Sylwoterapia opiera się na leczniczym działaniu przebywania wśród drzew i krzewów. Kontakt z nimi pobudza regenerację organizmu, jak wierzą zwolennicy tej metody. Aby uzyskać lepszy efekt, należy dotykać odkrytym ciałem – dłońmi, stopami, policzkami – pni odpowiednich gatunków. Tę technikę terapeutyczną można skojarzyć ze znanym w wielu kulturach kultem drzew. One same bądź przebywające w nich duchy miały mieć ochronną moc, składano im ofiary, a święte gaje czy dąbrowy były miejscem odprawiania rytuałów. Zwolennicy sylwoterapii dostrzegą w jej korelacji z dawnymi wierzeniami dowód na intuicję ich wyznawców, z kolei przeciwnicy wskażą na utrzymujący się od dawien dawna zabobon i przesąd. Na przełomie XIX i XX w. znany etnolog, James George Frazer, nazwał magię „bękarcią siostrą nauki” – dziś dla wielu zwolenników lecznictwa alternatywnego oficjalna medycyna (nauka) staje się bękarcią siostrą mądrości tradycyjnej (magii).
Konwencjonalna medycyna bywa utożsamiana z rosnącą technicyzacją życia, odejściem od natury, a wreszcie z chorobami cywilizacyjnymi dręczącymi ciało i duszę. To oczywiście daleko idące uproszczenie rzeczywistości. Rosnąca powszechność takich schorzeń jak alergie czy nowotwory wiąże się przede wszystkim z zanieczyszczeniem środowiska, konserwantami i niezdrową żywnością, a nie z rozwojem medycyny, pozwalającej na leczenie śmiertelnych dotąd chorób i zwiększenie długości życia. A jednak dla części ludzi głównym zagrożeniem zdrowia staje się sama cywilizacja, której jedną z reprezentantek jest konwencjonalna medycyna.
Na drugim biegunie ustawione zostaje to, co naturalne: tradycyjne, ludowe, pierwotne w pozytywnym znaczeniu. Wiedza pochodząca z dawnych czasów – magia piramid, medycyna druidów, prasłowiańskie znachorstwo – i z odległych miejsc – tajski masaż, tybetańska terapia dźwiękiem mis, mongolscy uzdrawiacze – postrzegana jest jako zagubione w procesie rozwoju cywilizacyjnego dziedzictwo, które trzeba odzyskać. Medycyna alternatywna ma stanowić panaceum na złą kondycję współczesnego świata. Nie tylko na problemy stricte zdrowotne, ale też osamotnienie, wyobcowanie, atomizację życia. Stąd tak dużą popularnością cieszą się towarzyszące zabiegom leczniczym filozoficzne rozważania o jedności, harmonii, podejściu holistycznym. Widzimy tu połączenie pojęć „tradycja”, „mądrość”, „natura” i „zdrowie”.
Konwencjonalne farmaceutyki, dyskredytowane jako „chemia”, często kojarzą się ze skutkami ubocznymi, o których standardowo ostrzegają dołączone do nich ulotki. I tak jeden z popularniejszych antybiotyków może powodować gorączkę, ból stawów, omdlenia, obrzęk powodujący trudności w oddychaniu, wysypkę skórną i zapalenie naczyń krwionośnych, a w dodatku może też pogorszyć przebieg niektórych chorób lub spowodować ciężkie działania niepożądane, w tym reakcje alergiczne, drgawki i zapalenie jelita grubego. Ale co tam antybiotyki – jeden z typowych leków przeciwprzeziębieniowych i przeciwgorączkowych powoduje czasem (rzadko) nudności, biegunkę, wymioty, niewielkie krwawienia z przewodu pokarmowego, rozwój wrzodów trawiennych z krwawieniem i perforacją, a jego przedawkowanie objawia się między innymi przyśpieszeniem oddechu, zaburzeniami widzenia i słuchu (szum w uszach), bólami i zawrotami głowy, delirium (majaczenie), drżeniami, dusznością, wysoką gorączką, czy wreszcie śpiączką. Oczywiście wystąpienie skutków ubocznych jest jedynie możliwe, a nie powszechne, a wszystkie te objawy określane są jako „rzadkie”, występujące „w pojedynczych przypadkach”. Jednak przekaz jest dla wielu osób jasny: konwencjonalne leki, „chemia”, są szkodliwe, wręcz groźne dla zdrowia. Tymczasem ziołolecznictwo, aromaterapia lub czerpanie dobroczynnej energii z drzew nie powoduje skutków ubocznych. W najgorszym przypadku nie zadziała.
Medycyna alternatywna ma stanowić panaceum na złą kondycję współczesnego świata. Nie tylko na problemy stricte zdrowotne, ale też osamotnienie, wyobcowanie, atomizację życia. | Zuzanna Grębecka
Dwa klasyczne zarzuty wobec medycyny alternatywnej, obok jej nieskuteczności, to niekiedy wysokie koszta terapii, przez sceptyków uznawane za wyłudzanie pieniędzy od ludzi naiwnych lub zdesperowanych, oraz dawanie złudnej nadziei, przy jednoczesnym odciąganiu od uznanych metod medycznych. Co do pierwszego z tych argumentów, warto zauważyć, że ceny konwencjonalnych medykamentów również nie należą do niskich, a w przypadku niektórych specjalistycznych terapii są wręcz horrendalne. Nie chodzi mi tu o wykazanie tym samym wyższości medycyny niekonwencjonalnej, a jedynie zwrócenie uwagi, że argument finansowy można równie dobrze wykorzystać też przeciw klasycznemu lecznictwu. Drugi zarzut unaocznia poważniejsze dylematy.
Zwolennicy medycyny alternatywnej powołują się często na prawo każdego pacjenta do wolnego wyboru oraz decydowania o swoim ciele i zdrowiu. Lekarzom zarzucają z kolei bezduszne i przemocowe traktowanie pacjentów, ubezwłasnowolnianie i wręcz przymuszanie ich – choćby poprzez straszenie – do poddania się proponowanym terapiom, rzadkie przedstawianie rozwiązań alternatywnych. To oczywiście stereotyp, krzywdzący wobec wielu medyków, jednak rozpowszechniony i miewający swe uzasadnienie. Nawet w przekazie popkulturowym – wszak kultowy serialowy lekarz, doktor House, niejednokrotnie obraża, szantażuje, oszukuje i terroryzuje swych pacjentów i ich rodziny, by ci zgodzili się poddać proponowanej terapii bądź wyrazili na nią zgodę w stosunku do najbliższych. Choć są odcinki, w których House’owi zdarza się uszanować wolę chorych, stanowią one mniejszość.
Innym problemem jest odnoszenie zasady primo non nocere (po pierwsze nie szkodzić) znacznie częściej do kondycji fizycznej niż psychicznej chorych. Nie tylko doktor House dręczy psychicznie swych pacjentów – większość znanych nam osób miała kiedyś kontakt z nieprzyjemnym, niegrzecznym, brutalnym czy wręcz okrutnym lekarzem. Wiadomo, że on też jest człowiekiem, że jego zawód jest trudny i obciążający psychicznie – jednak pacjent zazwyczaj jest zdenerwowany, niepewny, pełen obaw, a zatem ma mniejszą odporność na szorstkie traktowanie. Buduje to kolejny stereotyp – lekarza-brutala lub mającego uczucia pacjentów za nic.
Z kolei osoby praktykujące medycynę alternatywną mają często więcej cierpliwości i wyrozumiałości, a przede wszystkim czasu. Starając się przekonać do swoich zabiegów, siłą rzeczy poświęcają więcej uwagi potencjalnym klientom, rozmawiają z nimi, wyjaśniają filozofię swoich metod terapeutycznych. Można to uznać za chwyt marketingowy, nie zmieni to jednak faktu, że wielu niekonwencjonalnych medyków jest postrzeganych po części jako swoiści psychoterapeuci. W opozycji wobec stereotypu lekarza-brutala tworzy się więc stereotyp paralekarza-humanisty, zaglądającego w duszę pacjenta.
Spór o medycynę alternatywną przeradza się zatem niekiedy w spór o możliwość samostanowienia, zaś lecznictwo proponowane przez służbę zdrowia bywa utożsamiane z państwowym (rządowym, systemowym, w szerokim sensie politycznym) aparatem nacisku, który narzuca nam sposób życia i odbiera jedno z najbardziej podstawowych praw – prawo do decydowania o własnym ciele. To ważne, bo dla wielu osób wybór takiej czy innej terapii łączy się z preferowanym stylem życia i jest wręcz wyrazem przekonań światopoglądowych.