Niemal trzy tygodnie temu zginęło kilkanaście osób, a terroryzm po raz kolejny trafił na pierwsze strony gazet oraz czołówki internetowych portali. Nie ma wątpliwości, że – przynajmniej w sferze mentalnej – atak na redakcję „Charlie Hebdo” stał się dla naszego regionu tym, czym dla Amerykanów jest 11 września: miliony Europejczyków 8 stycznia obudziły się w świecie, który wydaje się zdecydowanie mniej przyjazny niż dwadzieścia cztery godziny wcześniej.

Jednak nie oszukujmy się – śmierć francuskich rysowników nie spowoduje w najbliższym czasie rewolucji. Znacznie poważniejsze mogą być te konsekwencje, których nikt w tej chwili nie potrafi przewidzieć. Być może zamach terrorystyczny na redakcję „Charlie Hebdo” jest tylko iskrą, a prawdziwy pożar wybuchnie za pięć, dziesięć albo dwadzieścia lat.

W tym czasie tą iskrą zaopiekują się odpowiednie podmuchy wiatru. Za naszą zachodnią granicą coraz bardziej ochoczo maszeruje pegida, a polski internet roi się od antyislamskich komentarzy. Najpopularniejszy fanpage „Nie dla islamizacji Europy” lubi niemal 200 tys. osób (!). Wystarczy porównać strony Bronisława Komorowskiego (120 tys.) czy Platformy Obywatelskiej (60 tys.), żeby odetchnąć z ulgą – do tej pory głosowaliśmy przy urnach, a nie poprzez portale społecznościowe.

Być może zamach terrorystyczny na redakcję „Charlie Hebdo” jest tylko iskrą, a prawdziwy pożar wybuchnie za pięć, dziesięć albo dwadzieścia lat. | Jan Radomski

Kim są „przeciwnicy islamizacji Europy”? Żeby do nich dołączyć, nie trzeba nawet najmniejszego wysiłku intelektualnego. Wystarczy wszystkich muzułmanów – od Dakaru po Dżakartę – wrzucić do jednego worka z napisem „terroryzm”, a następnie bezmyślnie „polubić” i udostępniać kolejne informacje. Negatywnym bohaterem może być nawet Niemiec, którego z islamem łączy tylko fakt, że jego pradziadek urodził się w Turcji. Nieważne! Jeżeli popełni drobne, zupełnie niezwiązane z religią przestępstwo – przeciwnicy islamizacji zawyją z oburzenia i z chęcią wyrzucą go z Europy. To tak, jakby za masakrę w Srebrnicy obwiniać wszystkich chrześcijan – i zlaicyzowanych holenderskich protestantów, i żarliwych katolików z południa Włoch. Absurd? Terroryści pod banderą Państwa Islamskiego mają jeszcze mniej wspólnego z liberalnymi alawitami, którzy popijają alkohol w centrum Stambułu.

Słowa, zwłaszcza te radykalne, mają to do siebie, że błyskawicznie zamieniają się w ciało. W zeszły weekend poznański meczet oklejono antyislamskimi naklejkami. Nie powinniśmy się łudzić, że na tym koniec, każde z 200 tys. polubień profilu „Nie dla islamizacji Europy” legitymizuje i napędza działania tego typu. Absurdalne łączenie terroryzmu z religią stało się tak powszechne, że zyskało społeczną akceptację. Żarty z muzułmanów śmieszą nas do rozpuku, a tych, którzy się nie śmieją – przestały szokować.

Nie boję się, że debatę publiczną zdominują radykalni przeciwnicy islamu – ludzie, którzy zwierzęco nienawidzą wszystkiego, co nie jest zgodne z ich wizją świata. To głośny margines, który nigdy nie będzie odgrywał decydującej roli. Bardzo boję się natomiast, że uda im się uwieść masę krytyczną społeczeństwa – otwartych na świat ludzi, którzy na moment uwierzą, że muzułmanie naprawdę są naszymi wrogami. Jeżeli tak się stanie, czeka nas bardzo bolesna powtórka z historii.

Nie powinniśmy wyrzucać wyznawców islamu z Europy, powinniśmy na każdym kroku przekonywać ich, że wolność i demokracja to wartości lepsze niż dżihad i kalifat. | Jan Radomski

Internetowe „Nie dla islamizacji Europy” (najprawdopodobniej) nie przerodzi się w ludobójstwo na arabskiej mniejszości. Ale to wcale nie oznacza, że nie będzie miało tragicznych konsekwencji. Wystarczy wyobrazić sobie, że miliony muzułmanów skorzystają z rad naszych rodaków i zniechęcą się do Unii Europejskiej. Za rogiem czeka na nich konkurencyjny projekt polityczny, który przyjmie ich z otwartymi rękoma – Państwo Islamskie. Nie powinniśmy wyrzucać wyznawców islamu z Europy, powinniśmy na każdym kroku przekonywać ich, że wolność i demokracja to wartości lepsze niż dżihad i kalifat.

Terroryzm to najważniejsze wyzwanie pierwszych dekad tego stulecia. Stawianie infantylnej diagnozy nawet na krok nie przybliży nas do rozwiązania problemu. Nie zrozumiemy wówczas, dlaczego najwięcej ofiar terrorystów to wyznawcy islamu. Nie zobaczymy, że z terrorystami możemy wygrać tylko wtedy, gdy będziemy stać w jednym szeregu z resztą arabskiego świata. Europa jest mądrzejsza o 100 lat bolesnych doświadczeń – możemy się tym doświadczeniem podzielić albo o nim zapomnieć i wrócić na drogę prowadzącą do wyniszczającej wojny kulturowo-religijnej.

W dyskusji o naszym stosunku wobec islamu nie chodzi o naiwne hołubienie tolerancji, a o racjonalną odpowiedzialność. Cofanie się o 70 lat i sięganie po wielkie słowa nie zawsze jest skuteczne, a w internecie – o czym wie każdy, kto zna prawo Godwina [http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina] – bywa śmieszne. Nie rozdrapujmy zatem historii, tylko spójrzmy w przyszłość i zastanówmy się, czy nawet w jej najgorszym scenariuszu będziemy mieli czyste sumienie. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem klikniemy „lubię to”.