„Turysta” Rubena Östlunda to film, który nie opowiada nam życia ani też nie zmyśla jakiejś fikcji. Nie uwodzi również atrakcyjną, porywającą, pełną efektów specjalnych, superszybką narracją. Pokazuje zwyczajne życie chłodnym, uważnym okiem obserwatora, bez żadnych ozdobników i ornamentów – nawet bez ścieżki muzycznej.
Tylko kilka razy absurdalnie głośno grany fragment „Czterech pór roku” towarzyszy scenom banalnym i rytualnym, nic nie wnoszącym do cichego dramatu. Wykorzystanie kompozycji Vivaldiego daje w rezultacie komiczny, prześmiewczy efekt. Twórca filmu słusznie sugeruje, że wnikliwych obserwacji i intensywnych przeżyć nie trzeba ilustrować patetyczną muzyką podpowiadającą widzowi emocje, które powinien w sobie wzbudzić.
Pod szczytami superego
W tym filmie fragment zwykłego ludzkiego życia zwykłych ludzi – a nie, jak to ostatnio w kinie społecznym najczęściej bywa, psychopatów, szaleńców, narcyzów, wyrzutków i ofiar patologii wszelkiej maści – okazuje się fascynującą opowieścią. Kamera patrzy oczami bezpośredniego świadka wydarzeń. Długie, pozbawione akcji ujęcia imitują sposób patrzenia zdystansowanego obserwatora. Praca operatora pozwala na zawieszenie wzroku na pozornie nieistotnych szczegółach, co daje czas i przestrzeń na refleksję albo na podświadomy proces skojarzeniowy. Z pomocą minimalistycznych środków scenograficznych i aktorskich widz zostaje zaangażowany w życie i psychologiczny dramat złożony z epizodów rozwijających się powoli w rzeczywistym czasie. Obserwujemy je z tak bliska, że chwilami odczuwamy wręcz zawstydzenie.
Zimowa sceneria pustawego, wysokogórskiego ośrodka narciarskiego wyostrza i uniwersalizuje wewnętrzne zmagania mężczyzny, kobiety i ich wspólnych dzieci. Chodzi o sprawy arcyważne, ale nie odległe ani abstrakcyjne, lecz o te, które dotyczą nas wszystkich: o prawdziwość i spójność postaw życiowych, tożsamości, uczuć i więzi z innymi ludźmi.
Głównymi bohaterami są dwaj współcześni mężczyźni. Typowi, bo pogubieni w męskim etosie i związanych z nim społecznych stereotypach. Istota i dramaturgia ich wewnętrznych zmagań nie jest ani nowa, ani zaskakująca. To odwieczny konflikt pomiędzy męskim nieświadomym, biologicznym i popędowym id a narzuconym przez kulturę – skleconym z heroicznych i w dużej mierze już anachronicznych wzorców i stereotypów – superego. W zachowaniu naszych bohaterów objawia się to niezdolnością dostrzeżenia oraz uznania popełnionego błędu, odstępstwa od swego wewnętrznego, iluzorycznego wzorca i zabrnięcia w hipokryzję.
Pozór odporny na katharsis
Film Rubena Östlunda pokazuje jednak, że dzisiaj szczególnie warto się temu konfliktowi bacznie przyglądać. Bo współczesna postmodernistyczna, kwestionująca stare wzorce i autorytety, permisywna kultura, dekonstruująca nadzorczą i ograniczającą rolę superego – czyni ten konflikt wyrazistym i nader groźnym dla męskiej tożsamości, a także integralności. Ten temat jest podejmowany w wielu współczesnych filmach, ostatnio na przykład w „Wilku z Wall Street” czy w produkcji „Wstyd”.
Bohater – choć rozpaczliwie próbuje iść w zaparte – zmuszony zostaje do konfrontacji z własnym cieniem, skonfliktowaną, pozorną tożsamością i niedojrzałością. | Wojciech Eichelberger
Brak uwewnętrznionych męskich wzorców staje się też groźny dla trwałości, a czasami nawet fizycznego przetrwania rodziny i potomstwa. Reżyser podejmuje trudne zadanie psychoanalitycznej wiwisekcji męskiego wzorca strażnika i obrońcy. Bohater filmu, kreujący się na silnego oraz wymagającego samca alfa, w krytycznej sytuacji nie jest w stanie sprostać swemu wizerunkowi. Najpierw naraża rodzinę na śmiertelne zagrożenie, szarżując i nie doceniając skali niebezpieczeństwa, po czym, zapominając o żonie i dzieciach, ratuje się sam. Cudem tylko nie dochodzi do tragedii. Jednak incydent ten bezlitośnie obnaża wszystkie ukryte słabości i cienie z pozoru szczęśliwej rodziny. Ojciec i mąż traci zaufanie żony oraz dzieci. Wszyscy mają powody, by zwątpić nawet w jego miłość. A nasz bohater – choć rozpaczliwie próbuje iść w zaparte i racjonalnie wyjaśnić swoje zachowanie – zmuszony zostaje do konfrontacji z własnym cieniem, z własną skonfliktowaną, pozorną tożsamością i z niedojrzałością.
Ale jego przejmujące katharsis, przyznanie się do winy, pokazanie słabości i skruchy budzą w jego najbliższych jedynie współczucie i zakłopotanie. Rozczarowana żona decyduje się więc na powrót do fikcyjnej konstrukcji, na jakiej oparte są jej małżeństwo i macierzyństwo. Inscenizuje sytuację, w której mąż bez żadnego ryzyka wykazać się może odwagą, zimną krwią oraz troską o dzieci i rodzinę. Powraca norma pozorów i wszyscy wydają się zadowoleni. W znakomitej końcowej scenie reżyser raz jeszcze pyta: czy mamy szanse uwolnić nasze zachowania i związki od kulturowych stereotypów płci? Odpowiedź twórcy filmu nie jest optymistyczna, ale nie jest też ostateczna. Obie płcie są w kryzysie, żadna nie jest bez winy. Więc tylko wspólne i solidarne brnięcie przez ten kryzys, na piechotę, rezygnacja z wzajemnej gry pozorów oraz wybaczanie sobie nawzajem pogubienia i słabości dają jakąś nadzieję.
Film:
„Turysta”, reż. Ruben Östlund, prod. Dania, Francja, Norwegia, Szwecja, 2014.
*