Fabuła najnowszego obrazu Neilla Blomkampa jest prosta. Południowoafrykański Johannesburg to w jego wizji kraina postapokaliptyczna, gdzie króluje przemoc, a zniesienie apartheidu – zamiast wprowadzenia społeczeństwa w czas spokoju i dobrobytu – doprowadziło do eksplozji konfliktów, wyzysku i rozprzestrzenienia się anomii. Lekarstwem na zorganizowaną przemoc staje się nowy typ robotów – czy też raczej androidów – które dzielnie wspierają oddziały policji, zasłaniając ludzi własną piersią przed pociskami dowolnego kalibru. Ich twórcą jest wystylizowany na hipsterskiego informatyka młody hinduski naukowiec Deon Wilson (grany przez Deva Patela, odtwórcę głównej roli w „Slumdogu. Milionerze z ulicy”), którego celem jest tak naprawdę stworzenie sztucznej inteligencji (AI). W końcu w zaciszu domowym udaje mu się to (nic dziwnego, że po takich filmach niektórzy sądzą, że polska nauka może się rozwijać bez znaczących nakładów na infrastrukturę).
Od tego momentu zaczynają się problemy. Szefowa nie chce wspierać projektu wrażliwych, tworzących poezję AI, współpracownik – podejrzliwy wobec wszystkiego, czego w pełni nie kontroluje człowiek – zaczyna spiskować, a gangsterzy postanawiają schwytać robota, by go wykorzystać w skoku na furgonetkę z pieniędzmi. Deon – również porwany przez gangsterów – zostaje zmuszony do wgrania programu sztucznej inteligencji w ciało zezłomowanego policyjnego androida. Ten po uruchomieniu zachowuje się jak dziecko (acz wyjątkowo inteligentne), które dopiero trzeba wychować. Jak się można domyślić, rodzice gangsterzy to niezbyt przyjazne ognisko domowe. Obok „mamy” i „taty” (Anri du Toit oraz Watkin Tudor Jones – muzycy zespołu Die Antwoord, niezbyt przekonujący jako aktorzy) Chappie (bo takie imię nadają oni sztucznej inteligencji) ma jeszcze do czynienia ze swym stwórcą. Efektem jest „wojna domowa”, potem są zaś pościgi, wymiany ciosów i pocisków oraz robotyczna apokalipsa.
Wychowując robota
Choć w filmie można odnaleźć sporo toposów kina akcji, to na plan pierwszy wysuwa się „dorastanie” i mierzenie się głównego bohatera (w którego aktorskiego ducha, oprócz twórców efektów specjalnych, tchnął Sharlto Copley) z rzeczywistością. Mamy więc poznawanie świata przez budzącego sympatię – niczym szczeniaczek – robota („mimikę” gwarantują ruchy uszu-anten oraz „brwi” – czegoś metalowego nad „oczami”, co się rusza nie wiadomo właściwie po co), który maluje obrazy i czyta książkę dla dzieci. Mamy konflikty z „ojcem”, który chce z „syna” zrobić mordercę, a ten boi się strzelać i woli bawić się lalką. Mamy przyswajanie ludzkich imperatywów moralnych (oczywiście stwórca – czyli Deon – potajemnie zakazuje mu zabijać) i deprawowanie niewinnego robociego dziecka.
Głębi postaci Chappie’ego dodaje to, że grozi jej śmierć. Skoro sztuczną inteligencję uruchomiono w zezłomowanym robocie, to powłoka ta musi mieć jakiś defekt. Okazuje się, że uszkodzona bateria, która szybko się wyczerpuje, nie daje się wymienić. Przerażony perspektywą swego końca i rzucający oskarżenia stwórcy Chappie postanawia działać…
Wiele scen w tym filmie to pastisze lub cytaty z mniej lub bardziej klasycznych filmów SF. Połączone przez Blomkampa nie składają się jednak w inspirującą syntezę. To raczej gra fabularnymi resztkami na postapokaliptycznym śmieciowisku. Inni zrobili to dużo lepiej. Walka o przetrwanie i strach AI przed śmiercią są głębiej przepracowane w „Łowcy androidów” Ridley’a Scotta. Chappie pobity przez dzieci ulicy (niejako na życzenie „ojca”) nie jest tak przekonujący w swym egzystencjalnym cierpieniu jak Johnny 5 (też model bojowy) z „Krótkiego spięcia” Johna Badhama. Dylematy życia rodzinnego o niebo lepiej ukazał Steven Spielberg w „A.I. Sztuczna inteligencja” (no dobrze, przyznaję, Haley Joel Osment to inna emocjonalna waga; Chappie nie ma w niej szans, nawet gdy głaszcze psa). Apokalipsa robotów jest ciekawiej przedstawiona w „Ja, robot” Alexa Proyasa. Przemyślenia WALL.E w filmie Andrew Stantona są głębsze. Tu zatem recenzja mogłaby się właściwie zakończyć, gdyby nie możliwość spojrzenia na „Chappiego” jako na głos w modnej debacie o posthumanizmie.
Czekając na osobliwość
Sztuczne inteligencje, androidy i roboty od dawna goszczą w kinie SF, skąd przypuściły szturm na inne gatunki, w których stawiano coraz głębsze pytania o następstwa ich pojawienia się i funkcjonowania w ludzkim świecie. W gruncie rzeczy pytania te sprowadzają się do tego, czy wynalezienie AI zafunduje ludzkości wspaniałą przyszłość, gdzie na wpół boska maszyna będzie wspierała cywilizację w jej zmaganiach ze światem, czy też doprowadzi do detronizacji człowieka, narodzin dystopii, a może nawet eksterminacji ludzkości. Niektórzy rozpatrują te kwestie całkowicie poważnie. Zastanawiają się, kiedy postęp nauki i techniki doprowadzi do takiego stanu, że człowiek nie będzie już w stanie panować nad technologiami i będą się one rozwijały poza jego kontrolą, wedle odmiennych praw (warto tu polecić prace amerykańskiego wynalazcy Raymonda Kurzweila, zwłaszcza „The Singularity is Near” oraz „The Age of Spiritual Machines”). Tę dziejową cezurę określa się jako „Osobliwość” (Singularity). Najczęściej uznaje się, że takim przełomem będzie wynalezienie sztucznej inteligencji nie tylko od człowieka wielokrotnie inteligentniejszej, lecz także zdolnej do wynajdywania nowych technologii i coraz mądrzejszych maszyn.
Nie ma się co dziwić, że ludzie – byty niższe – okazywali się niegodni nie tylko interakcji, lecz także współegzystencji ze sztuczną inteligencją.| Lech Nijakowski
Szczególny wpływ, także na twórców kultury popularnej, mają prace Vernora Vinge’a, emerytowanego profesora matematyki i nauk informatycznych, a także pisarza SF (autora m.in. „Ognia nad otchłanią”). Nakreślił on cztery scenariusze związane z tzw. Technologiczną Osobliwością. Pierwszy, utopijny, zakłada, że doskonałe sztuczne inteligencje będą służyły człowiekowi niczym „życzliwi bogowie”, dzięki czemu cywilizacja będzie mogła rozkwitnąć. Vinge jest wobec tego scenariusza bardzo sceptyczny. Wedle drugiego dojdzie do jakiejś formy symbiozy ludzi i maszyn, która doprowadzi do powstania nowego człowieczeństwa. Zgodnie z trzecim ludzie okażą się zbędni i mogą zostać celowo eksterminowani lub po prostu wyeliminowani na drodze ostrej konkurencji. Czwarty scenariusz zakłada, że osobliwość nigdy się nie pojawi.
Kultura popularna bardzo chętnie testowała te scenariusze w swoich światach wyobrażonych. Przy czym scenarzyści skłonni byli dostrzegać raczej apokaliptyczne zagrożenia i groźbę oraz że nowy posthumanistyczny świat okaże się szkaradną dystopią. I, jak się wydaje, nie wynikało to jedynie z dramaturgicznej atrakcyjności takiej wizji, ale również z bardziej uniwersalnego pesymizmu. Wystarczy się chwilę zastanowić, ile cierpliwości wymaga interakcja z ludźmi o znacząco niższej inteligencji (do czego, oczywiście, nie wypada się przyznawać), czy też przypomnieć sobie rozważania Stanisława Lema z „Wielkości urojonej” czy „Golema XIV”, w których AI szybko się ludźmi nudzi, a potem znika w tajemniczych okolicznościach. Stąd nie ma się co dziwić, że ludzie – którzy jako byty niższe okazywali się niegodni nie tylko interakcji, lecz także egzystencji – ginęli czy to przez HAL-a 9000 w „2001: Odysei kosmicznej” (acz HAL wyjątkowo długo był grzecznym służącym), czy to przez Skynet w serii „Terminator”, czy to w świecie Matrixa, w którym jednak ludzie się na coś przydają (jako biologiczne akumulatory).
W filmach wynalezienie AI bywało już analizowane o wiele dokładniej niż w „Chappie’m”. Jest to zwykle wysiłek wieloosobowych zespołów, w których największy geniusz nie poradzi sobie bez wielomilionowych grantów i wsparcia wojskowych (jak choćby w „Terminatorze 2: Dniu sądu” Jamesa Camerona). To zwykle skomplikowane systemy, które wymagają potężnej infrastruktury i legionu inżynierów („Konspiracja Echelon” Grega Marcksa). Motywy AI, nawet gdy prowadzą do zbrodniczych planów, są złożone, a ludzie – nie bez winy („Eagle Eye” D.J. Caruso). AI musi dojrzewać i się uczyć, w czym pomocny może być psycholog dziecięcy i terapeuta oraz mechaniczne ciało, zapewniające nowe bodźce (sezon drugi serialu „Terminator: Kroniki Sary Connor”). Z tej perspektywy „Chappie” jest wyjątkowym uproszczeniem wielu zagadnień, głębiej przedstawianych nawet w obrazach powszechnie uznanych za kiepskie. AI powstaje tu dzięki naukowemu „samotnemu strzelcowi”, genialne odkrycia mnożą się jak pościgi samochodowe, zreperować bojowego androida może byle gangster, a ofertą firmy wojskowej, nie wiadomo dlaczego, nie interesują się wojskowi. „Chappie” broni się co najwyżej jako bajeczka z poczuciem humoru (nie najwyższych wprawdzie lotów). Ale czy jest to bajka całkowicie niewinna?
Co ukrywa Chappie?
Chappie nie jest pozbawiony grzechu pierworodnego. Jego sztuczna inteligencja rozwija się bowiem w bojowym androidzie, co jest pogwałceniem czterech podstawowych praw robotyki sformułowanych przez klasyka SF Isaaca Asimova. W skrócie zakładają one, że robot nie może w żadnym przypadku skrzywdzić człowieka oraz musi być posłuszny jego rozkazom. Tylko pod tym warunkiem może chronić sam siebie. Tymczasem policyjne androidy Blomkampa bez wahania zabijają ludzi (mimo iż „tylko” gangsterów), choć wydawałoby się, że powinny być gotowe podjąć większe ryzyko, aby obezwładnić przestępcę i schwytać go żywego. To oczywiście wina ich twórców, dla których jest to niezwykle opłacalny biznes. Jedyny problem bezpieczeństwa, jaki został w filmie wprost przedstawiony, to obawa przed zhakowaniem robotów (dlatego aktualizacja oprogramowania wymaga zastosowania specjalnego klucza).
Wprowadzenie do służby androidów zapewnia spokój. Pytanie tylko: komu? Blomkamp pokazuje w swoich dziełach dzielnice nędzy i społeczną beznadzieję ich mieszkańców (choć w tym akurat filmie wątki te są jedynie naszkicowane i stanowią tło dla głównej akcji). Przeciwnik androidów domagający się wykorzystania maszyn w pełni kontrolowanych przez ludzi (Vincent Moore) jest agresywnym militarystą, który – gdy w końcu ma szansę – steruje swoją bojową maszyną (której nie powstydziłby się początkujący Iron Man) z radością gimnazjalisty grającego w nową „strzelankę”. Chappie wprawdzie wzdraga się przed krzywdzeniem ludzi (acz oszukany przez „ojca” i tak to robi), lecz gdy przyjdzie do walki o „rodzinę”, nie powstrzyma się przed agresją. Rodzi się pytanie: co dalej zrobią ludzie i sztuczna inteligencja w ciele bojowych androidów? Bo raczej trudno oczekiwać, że zostaną kolejnymi członkami Avengers i będą zbawiać świat.
Ludzie w tym filmie są często źli i z premedytacją krzywdzą innych, by osiągnąć swe cele. Dobre intencje bohaterów też nie chronią ich przed niezamierzonymi negatywnymi skutkami ich działań. Chappie na pierwszy rzut oka jest ich niewinną ofiarą, która ma szansę odmienić bieg spraw. Ale tak naprawdę ochoczo wpisuje się w pełen agresji ludzki świat, a finałowa symbioza nie zapowiada zbawienia ani Johannesburga, ani ludzkości. Jeśli uznać „Chappiego” za bajkę, to nie jest ona ani cudowna, ani pożyteczna (nawiązując do klasycznego dzieła Bruno Bettelheima). Nie jest także interesująca jako głos w posthumanistycznej dyskusji. Można się wprawdzie bawić poszukiwaniem filmowych i literackich źródeł poszczególnych toposów i scen, ale lepiej ten czas przeznaczyć na obejrzenie innego filmu poświęconego AI. W końcu Technologiczna Osobliwość jest blisko.
Film:
„Chappie”, reż. Neill Blomkamp, Meksyk, USA 2015.
[yt]lyy7y0QOK-0[/yt]