Leo Demidow długo nie miał powodów, by narzekać na swój los. Choć w dzieciństwie trafił do sierocińca, to w końcu znalazł kochającą rodzinę zastępczą. Dorósł i został zdolnym, docenianym przez przełożonych policjantem o ustabilizowanej sytuacji życiowej. Miał piękną żonę, grupę oddanych przyjaciół i obiecujące perspektywy awansu. Jednak gdy zakazano mu badać sprawę tajemniczego morderstwa dziecka, która szybko okazała się tylko jednym ogniwem w długim łańcuchu zbrodni, postanowił zaryzykować tym wszystkim w imię własnego poczucia przyzwoitości. Od tej pory ze ścigającego stał się ściganym. Czyli: kolejna historia o jedynym sprawiedliwym, jakich wiele wydarza się każdego roku w Hollywood i okolicach.

CH44_D10-2558.CR2

Portretowany przez Toma Hardy’ego Leo istotnie różni się jednakże od tego rodzaju popkulturowych bohaterów. Nie pracuje bowiem ani w FBI, ani w stanowej policji, lecz jest funkcjonariuszem radzieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a sprawa, która zmienia jego losy, przypada na sam koniec rządów Józefa Stalina. Do domu dziecka bohater trafił w latach 30., podczas Wielkiego Głodu na Ukrainie, a jego przybrany ojciec to enkawudzista, który zamiast nadać chłopcu nowe imię i stworzyć zastępczy dom, równie dobrze mógł  uciekiniera z sierocińca zastrzelić. Praca Demidowa nie polega na strzeżeniu bezpiecznego snu spokojnych obywateli, lecz na umacnianiu totalitarnego terroru, śledzeniu i likwidowaniu wszelkich przejawów nieprawomyślności. Natomiast powodem zamiecenia zbrodni pod dywan nie jest potrzeba chronienia interesów jakiejś patologicznej sitwy, a ideologia, zgodnie z którą w socjalistycznym raju po prostu nie mogą się zdarzać takie burżuazyjne przeżytki, jak morderstwa.

Najważniejsze pytanie wokół „Systemu” Daniela Espinosy, opartego na książce „Ofiara 44” Toma Roba Smitha, brzmi: czy miejsce i czas akcji stanowią tylko i wyłączenie egzotyczny kostium, czy też kryminalna intryga łączy się jakoś z refleksją na temat mechanizmów totalitaryzmu? Czy twórcom udało się wiarygodnie ukazać rzeczywistość Związku Radzieckiego u samego szczytu – a raczej na samym dnie – stalinizmu? Co więcej, wątpliwości te powracają z podwójną mocą w kontekście decyzji władz rosyjskich o zakazie dystrybucji filmu w tym kraju.

CH44_D21-4604.CR2

Czerwone i noir

Jako kryminał „System” broni się całkiem nieźle, aczkolwiek porusza się po dobrze wyrobionych koleinach i wykorzystuje utarte klisze: trawionego przez zazdrość i kompleksy antagonisty; nieoczekiwanego sojusznika; zdrajcy, którego obdarzyło się zaufaniem. Czyni to jednak zręcznie i ze smakiem, odpowiednio dozując napięcie. Zwraca też uwagę nastrojowa kolorystyka, konsekwentnie przyciemniona i zgaszona, wzmacniająca wrażenie poruszania się po świecie, którym rządzi brutalna przemoc. Są to wszakże cechy, które stanowią obowiązkowy zestaw dobrego kina gatunkowego, niezależnie od tego, w jakie mundury ubierze się bohaterów i jakimi plakatami ozdobi się ulice. A zatem zapytajmy jeszcze raz: czy mamy do czynienia z kryminałem zanurzonym w stalinizmie, czy tylko udekorowanym na jego podobieństwo?

Twórcy filmu ukazują, że w naturze tamtego systemu leżała zdolność do sprowadzenia każdego – poza Stalinem – z roli prześladowcy do roli prześladowanego. | Łukasz Bertram

Przyjrzyjmy się „Systemowi”, zakładając, że jego twórcom przynajmniej do pewnego stopnia przyświecała pierwsza z tych intencji. Zdaje się, że próbowali oni coś z tamtej rzeczywistości zrozumieć, choć można mieć wątpliwości co do powodzenia tych starań. Ukazano na przykład, że w naturze tamtego systemu leżała zdolność do sprowadzenia każdego – poza Stalinem – z roli prześladowcy do roli prześladowanego. Demidow, oprócz dylematu związanego ze śledztwem, postawiony zostaje w sytuacji konfliktu lojalności, gdy na jego własną żonę rzucono oskarżenie o szpiegostwo. Nie daje wiary podejrzeniom – co przychodzi mu zaskakująco łatwo jak na kogoś, kto od najmłodszych lat był formatowany przez totalitarny system, wzywający do nieustannej czujności wobec wroga. Nie twierdzę tu, rzecz jasna, że w stalinizmie anihilacji uległy wszystkie „osobiste” uczucia i każdy gotów był zdradzić każdego w imię Partii. Poczyniwszy jednak zarysowane wyżej założenie, w działaniach bohaterów można próbować dostrzegać symbole powszechniejszych tendencji. A tym w roku 1952 generalnie dużo bliżej było do konformizmu niż do bohaterstwa.

Demidowa spotyka jednakże kara zupełnie niewspółmierna do „winy”. Poza tym, w logice tamtego czasu mieściłoby się raczej przemielenie obojga Demidowów przez paranoiczne młyny szpiegomanii, nie zaś urządzanie tego rodzaju testów na lojalność. Stopień ówczesnego obłędu (albo konformistycznego dostosowania się) raczej uniemożliwiałby też załatwienie sprawy za pomocą degradacji i zesłania na prowincję, nawet tak postapokaliptyczną jak w wizji Espinosy. Hollywoodzka klisza „agent FBI odsunięty za niesubordynację do drogówki” najzwyczajniej nie przystaje do Kraju Rad 1952 roku.

Bohaterowie „Systemu” zdają sobie sprawę z tego, że nie powinni nikomu ufać – szczególnie po tym, jak osoba, której zawierzyli, okazuje się wytrawnym konfidentem. Nie czuć wszak ciężkiej atmosfery labiryntu pełnego przytłaczających podejrzeń i lęków, z którego nie da się wyjść. Takiego efektu nie zapewnia samo założenie filtru na kamerę.

 CHILD 44

Nieobecne widmo komunizmu

Odnaleźć można w filmie drobne, acz cieszące podniebienie historycznego krytykanta, smaczki, jak choćby figura kozła ofiarnego przy wymianie jednej bezpieczniackiej ekipy na drugą. Zakończenie „Systemu” zawiera też świadectwo hipokryzji i dwójmyślenia, którym – chcąc nie chcąc – ulec musiał nawet Leo, „oczyszczony” z błędów i wypaczeń stalinizmu. Jednakże bardziej rzucają się w oczy przypadki takie, jak postać lokalnego komisarza milicji, granego przez Gary’ego Oldmana, wyjętego zupełnie z innej narracji i przypominającego raczej połączenie mentalności samotnego, zgorzkniałego szeryfa z emploi prowincjonalnie wytwornego oficera CK monarchii. Bohaterom niezwykle łatwo przychodzi też poruszanie się po sporej części ZSRR; problematyczna jest również prezentacja bezpośredniego terroru, bardziej przypominająca hitlerowskie pacyfikacje niż czekistowskie „przesłuchiwanie aniołów”. Zdarzają się również momenty wybitnie sztucznego budowania fabularnego napięcia – pomysł, że MGB krępowałoby się wykończyć „zdrajcę” ze swoich szeregów i potrzebowało do tego nasłanych zbirów jest zupełnie niedorzeczny i stanowi odbicie motywu policji w kraju demokratycznym, która choć skorumpowana, to nie chce lub nie może ubrudzić sobie rąk.

Nie ma natomiast w „Systemie” właściwie żadnych – poza zasadą, że o zbrodniach się nie mówi – świadectw ówczesnej ideokracji. Można by zaryzykować stwierdzenie, że właściwie nieobecny jest komunizm, a Stalin pojawia się de facto jako ornament. Tymczasem trzeba pamiętać, że to właśnie początek lat 50. był tym momentem w dziejach bloku radzieckiego, w którym największy tryumf święciła opresja połączona z presją na wewnętrzne zaakceptowanie jej sensu przez wszystkich obywateli. Nie chcę oczywiście – ponownie – przekonywać, że ideologia i kontrola wówczas sięgały dokładnie każdego zakamarka ludzkiego życia. Nawet w szczytowym stalinizmie istniały pewne luki i enklawy swobody. Jednak czekista Demidow – jako trybik systemu represji – należał do świata, w którym było dla nich najmniej miejsca.

 CH44_D53-14887.CR2

Człowiek z terroru

Zresztą, jednym z najpoważniejszych mankamentów „Systemu” jest właśnie słabość konstrukcji jego głównego bohatera – na którym przecież cała narracja się opiera. Między jego ucieczką z domu dziecka podczas Hołodomoru a zawiązaniem śledztwa w sprawie morderstw pod koniec rządów Stalina zieje ogromna dziura, wypełniona jedynie krótkim epizodem frontowym, służącym umotywowaniu antagonizmu między Leo a Wasilijem, równie bezwzględnym, co ambitnym oficerem śledczym. Nie wiemy, w jaki sposób nastąpiło przedzierżgnięcie się ofiary systemu w jego janczara, jakim Leo był u szczytu swojej wiary w Stalina i Partię. Nie wiemy także, kiedy zaczął tę wiarę tracić. Cieszy, że twórcy przypomnieli, iż w tamtym porządku trauma spowodowana przez system wcale nie musiała prowadzić do jego odrzucenia – przykładem chociażby Antoni Skulbaszewski, jeden z głównych radzieckich realizatorów czystki w Wojsku Polskim, który stracił ojca w latach 30. bynajmniej nie z ręki „wrogów ludu”. Czy rzeczywiście wystarczył jeden impuls, by z oczu Leo spadły łuski? Na pewno nie można zaprzeczyć, że takie indywidualne przypadki mogły się zdarzać. Jeśli jednak dzieło ma mieć większe ambicje, by powiedzieć coś o – nomen omen – systemie, takie wyjaśnienie jest średnio satysfakcjonujące. Natomiast jeśli ich nie ma, to pamiętajmy, że dyskurs lubi odklejać się od intencji swych twórców.

Widać to wyraźnie w kontekście rosyjskiej reakcji na „System”. Ukazany w ten sposób Leo jest postacią zdecydowanie pozytywną. Nawet zanim zostaje postawiony przed dramatycznymi wyborami, jego zachowanie podczas wykonywania „obowiązków służbowych” odcina się na tle postępowania kolegów. Przy odpowiednich zabiegach ze strony aparatu propagandowego współczesnej Rosji mógłby (nawet wbrew intencjom twórców) nadawać się zatem na figurę „dobrego czekisty”, ocieplającego wizerunek NKWD i MGB w oczach współczesnych widzów. Ten aparat wolał jednak dystrybucję „Systemu” w Rosji zablokować, argumentując ogólnikowo, że zakłamuje on historię i pokazuje w złym świetle ludzi radzieckich. Jak się okazuje, do poirytowania współczesnych cenzorów, zasłuchanych w narodowo-bolszewickie kuranty na Kremlu, nie trzeba goryczy antysystemowego „Lewiatana” Andrieja Zwiagincewa. Espinosa stworzył film dużo gładszy, niewwiercający się tak głęboko w radziecką/rosyjską tożsamość i to, jak wpłynął na nią totalitaryzm. Nawet taka narracja nie mieści się jednak w dyskursie moskiewskiej polityki historycznej.

***

Sama opowieść o mordercy dzieci w „Ofierze 44” i „Systemie” oparta została na rzeczywistej historii Andrieja Czikatiły – „Rzeźnika z Rostowa”, który między 1978 a 1990 rokiem zamordował kilkadziesiąt dzieci i kobiet. Swoje ofiary zabijał w różnych rejonach ZSRR, wynajdował je w okolicach dworców kolejowych, a przez pewien czas pracował również w podobnym miejscu, co zbrodniarz książkowo-filmowy. Także jego działalność była tuszowana przez oficjalne czynniki z powodów propagandowych. Pozostaje otwartym pytanie, dlaczego fabuła na motywach tej krwawej odysei przeniesiona została z czasów rozpadającego się ZSRR lat 80. w epokę jego największej potęgi. Uchwycenie takiego stężenia strachu, terroru i (auto)kontroli przez autora z zewnątrz (o tego typu trudnościach pisałem zresztą niedawno przy okazji „Dystansu” Sergio Caballero) musiało być przecież znacznie trudniejszym wyzwaniem. A może chodziło tu tylko o odpowiednio złowrogi, gęsty anturaż?

Film Espinosy to zręcznie poprowadzona intryga kryminalna, którą ogląda się gładko i bez poczucia, że ktoś w ordynarny sposób depcze fabularną, pozahistoryczną, logikę. Jednakże oceniając zachodniego reżysera, który ubrał swoich bohaterów w mundury z niebieskimi otokami i kazał im mówić po angielsku z silnie rosyjskim akcentem, trzeba stosować inne kryteria. „System” w dość przekonujący sposób daje świadectwo, że w Związku Radzieckim lat 50. panowała brutalna i zakłamana dyktatura, traktująca zupełnie instrumentalnie ludzkie losy. Ukazując na koniec mordercę i oddając mu na chwilę głos, Espinosa przypomina, że za zło odpowiedzialna może być tyleż ludzka podłość, co polityczna opresja, a kategorie sprawcy i ofiary potrafią się zatrzeć. To wszystko prawda. Jednak dobry czekista Tom Hardy to za mało, by powiedzieć coś ważnego o radzieckim totalitaryzmie.

 

Film:

„System”, reż. Daniel Espinosa, Czechy, USA, Wielka Brytania, Rumunia, 2015.

 
[yt]2r-jL9ikuJQ[/yt]