Notka streszczająca fabułę „Dystansu” musi zabrzmieć kuriozalnie. Szalony artysta, od lat uwięziony w zrujnowanej elektrowni gdzieś w samym środku poradzieckiego Niczego, wynajmuje trzech karłów-telepatów, by w ciągu kilku dni wykradli stamtąd tytułowy – tak! – przedmiot. W całej intrydze pewną rolę odgrywać będzie także mizantropijny strażnik-mutant skaczący przez czasoprzestrzeń oraz dymiąca beczka recytująca haiku, trawiona miłością do pobliskiego piecyka. Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z absurdalnym wygłupem – i tak też odebrali to niektórzy recenzenci. Gdyby jednak spróbować w 2–3 zdaniach opisać, o czym jest na przykład „Diuna” Franka Herberta, również trudno byłoby wyjść poza konstatację, że to opowieść o jeżdżeniu na gigantycznych piaskowych dżdżownicach, które wydalają narkotyki. To oczywiście prawda, a jednocześnie – całkowite przekłamanie. Podobnie jest ze wszystkimi interpretacjami najnowszego obrazu Sergio Caballero, które uznają, iż pod nonsensownym sztafażem nie ma w nim nic interesującego.

dystans1

Skarlałe imperium

„Dystans” promowany jest za pomocą odwołania do „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego – jako pastisz tejże adaptacji „Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich. Oczywiste są podobieństwa do tego dzieła, które zyskało już status kultowego nie tylko z uwagi na swoją filozoficzną doniosłość, lecz także dzięki swej postapokaliptycznej estetyce, inspirującej również twórców gier komputerowych. Zarówno tytułowy artefakt u Caballero, jak i Komnata u rosyjskich klasyków są obiektem opętańczego pożądania. Oba byty znajdują się w miejscu, które ma niewiele wspólnego z „normalną” logiką. Osobliwość, która miała spełniać ludzkie życzenia w „Stalkerze”, leżała ponadto w Strefie, gdzie wszystkie odstępstwa od reguł rządzących światem były efektem krótkiej i niewyjaśnionej wizyty enigmatycznych Obcych. Oczywiście, ani pierwowzór Strugackich, ani filmowa adaptacja nie były prostymi opowiastkami science-fiction. Szczególnie literacką wersję tej historii można z powodzeniem odczytywać jako refleksję nad paradoksami modernizacji i istotą odległości dzielących nie ludzi od przybyszów z gwiazd, lecz ludzi między sobą.

Nieprzyjazność świata – ludzkiego świata – jest jeszcze lepiej widoczna w „Dystansie”. Tutaj nie mówi się o Strefie wprost, nikt takiego określenia nie używa, lecz właśnie analogia do filmu Andrieja Tarkowskiego wydaje mi się właściwa do opisania przestrzeni, w której przyszło żyć bohaterom Caballero. Tyle że tutaj Strefa zdaje się nie mieć granic, rozciąga się zarówno tam, skąd karły przyjechały, jak i tam, gdzie przybyły – do niszczejącego, postindustrialnego kompleksu elektrowni, wybudowanego pośród nędznej i odpychającej pustaci, pełnego gruzu oraz zardzewiałego żelastwa. Bohaterowie „Dystansu” są równie brzydcy i zdegenerowani, jak otaczający ich krajobraz. W tym świecie nikt nie próbuje zrozumieć innego, każdy myśli o własnym interesie, a zbrodnie popełniane są bez zmrużenia oka i bez racjonalizacji. Do jego stworzenia nie było potrzeba żadnej, nawet metaforycznej interwencji Obcych. Nadszedł po prostu kres imperium, które w czasach świetności tworzyło wielkie dzieła, niezależnie od tego, czy miały one sens, czy nie. Reżyser dyskretnie sugeruje, że postapokaliptyczna wizja to tak naprawdę umowny kostium nałożony na rzeczywistość dzisiejszej Rosji i jej historyczne przyległości.

Reżyser dyskretnie sugeruje, że postapokaliptyczna wizja to tak naprawdę umowny kostium zarzucony na rzeczywistość dzisiejszej Rosji. | Łukasz Bertram

Poza oczywistą konstatacją, że wszyscy w „Dystansie” mówią lub myślą po rosyjsku, można długo wyliczać nawiązania do poradzieckiej rzeczywistości: niszczejące, materialne świadectwo dawnej potęgi; przywoływana przez narratora postać oligarchy, który podczas pieriestrojki i w traumatycznych latach 90. dorobił się tyle, by zamienić elektrownię we własne latyfundium; strażnik, jeden z tych, których każda władza traktować będzie jak przedmiot; gadająca beczka – jedyna, która ma pojęcie o jakiejkolwiek kulturze, ale sama nie potrafi przemieścić się nawet o krok. Mam oczywiście świadomość ryzyka nadinterpretacji i nie będę twierdził z całkowitą pewnością, że ostatni z tych bytów to metafora rosyjskiego inteligenta. Jednak spójność wizji Caballero każe sądzić, iż nie jest ona tylko i wyłącznie sekwencją absurdalnych gagów. Nagromadzenie kuriozów wypełniających poradziecką Strefę, zbudowaną oraz zrujnowaną przez własnych mieszkańców, naprowadza na kluczowe w „Dystansie” pytanie – czyimi oczami na nią patrzymy?

dystans2

Niezrozumiały Inny

W działaniu bohaterów najbardziej uderza coś, co najprościej można określić mianem „dziwaczności”. Dlaczego karły nie mogą po prostu zabić strażnika – a wiemy, bo nam to pokazano wprost, że są do takich czynów zdolne – albo wejść do elektrowni w nocy, gdy mutant śpi? Dlaczego do pomieszczenia z Dystansem mogą dojść tylko jedną, konkretną ścieżką; dlaczego do wyburzenia ściany potrzebne jest im absurdalne urządzenie sklecone naprędce ze złomu? Dlaczego ich zleceniodawca nie może sam przejść tych kilkudziesięciu metrów, które dzielą go od obiektu jego pragnień? Co wreszcie sprowadziło na tego szalonego artystę obłęd, w którym od lat się pogrążą?

Dla obserwatora z zewnątrz – a w taką rolę wchodzi Caballero – wszystkie działania karłów oraz innych postaci, podobnie jak one same i kontekst, który je otacza, uzasadnione są jedynie poetyką surrealizmu. Dziwaczne są kanciaste auta ich głównych protagonistów i przyczepy mieszkalne pamiętające czasy beztroskich kampingów epoki Andropowa i Czernienki. Fakt, że jeden z bohaterów najwyraźniej nie może żyć bez tła w postaci przemówień Lenina wydobywających się nieustannie z samochodowego radia, zakrawa na maniakalne skrzywienie. Jednak dla ich samych, wszystkie te wątpliwości i pytania, nie są nawet naiwne, bo pewnie wcale nie dostrzegają ich istnienia. Tak jak szósty zmysł umożliwia karłom komunikowanie się bez słów, tak kolejny pozwala na wyczucie właściwego sposobu postępowania w otaczającej ich rzeczywistości – niebezpiecznej, nietolerującej błędów, z jednej strony zastałej i zamrożonej, z drugiej – wymagającej nieustannej czujności. Bohaterowie porozumiewają się kodem, który jest całkowicie niezrozumiały dla kogoś spoza ich świata, ale na ich potrzeby jest idealny. Wiedzą też po prostu, że do strażnika nie mogą się zbliżyć. A jeśli do nawiązania bezpośredniej łączności ze światem pozamaterialnym należy najpierw wetrzeć sobie w dłonie zapach własnych genitaliów – widocznie tak musi być w tym surrealistycznym świecie.

Nawet w krajobrazie, przez które suną wysłużone łady karłów, nie da się zaczepić oka na jakimkolwiek weselszym szczególe czy odcieniu. Otoczenie elektrowni to nie tundra – to tundra podniesiona do kwadratu, nadnaturalnie odrażająca, sprawiająca wrażenie, że za jednym jałowym pagórem będzie kolejny jałowy pagór, zwielokrotniony w nieskończoność. Jedyny dźwięk, które zaburza ciszę, to ryk syreny alarmowej – z upiorną regularnością włączaną przez niewidzialną rękę, a może przez automat zaprogramowany tak do końca świata – gdyby taki był możliwy w przygniatającym bezczasie. Elektrownia i jej okolice – malowane długimi, statycznymi ujęciami – nie zarastają chwastami tylko dlatego, że na skamieniałej glebie, równie wyziębionej, jak oko kamery, nic prawie wyrosnąć nie może. Każdy kadr filmu Caballero przenika dojmujące zimno.

Mnożąc dziwności, potęgując obcość, Caballero przedstawia świat, którego nie da się zrozumieć, gdy nie jest się częścią Strefy. Reżyser nie odpowiada na pytanie, kiedy – historycznie rzecz biorąc – nastąpiło to pęknięcie. Efekt jest jednak taki, że punkt widzenia narratora może pozostawać tylko w sferze jego własnej racjonalności. Tąpniecie, które nastąpiło w świecie karłów, strażnika i beczki, spowodowało natomiast, że egzystują oni w Strefie, w rzeczywistości niezrozumiałej dla obserwatora z zewnątrz. Ich zachowania, theatrum dziwolągów, nabierają dla niego cech całkowitej obcości. Nie ma tu żadnego miejsca na identyfikację emocjonalną, poczucie uniwersalnej wspólnoty ludzkiego losu. Ci, od których dzieli nas Dystans, to inny ląd, inny czas, inna logika.

dystans3

* * *

Choć tacy dziwni, tak przyzwyczajeni do swojej przygnębiającej – z naszego punktu widzenia – codzienności i do tego, by w jej ramach realizować swój interes, bohaterowie ostatecznie odkrywają, czym jest Dystans. Caballero nie zafundował tu żadnego idiotycznego mrugnięcia okiem, żadnego wymuszonego fabularnego twista, żadnej mętniackiej symboliki. Dystans jest w jakimś sensie przyziemny, prozaiczny, nie ma w nim ani śladów Absolutu, ani Lenina.

Hiszpański reżyser zasugerował natomiast, że ta zmrożona na kość, przerdzewiała, oszalała od wódki, przemocy i pustki poradziecka Strefa cały czas tęskni do czegoś innego; i po to wyciąga swoje – wciąż za krótkie, karle – ręce. W takim ujęciu kryje się obietnica, że zdobycie Dystansu umożliwia jednocześnie jego przezwyciężenie, rozmrożenie strumienia i skierowanie go w stronę modernizacyjnego nurtu. A może, z drugiej strony, to wcale nie jest takie proste – może to tylko my, komfortowo oddaleni od karłów-morderców, gadającej beczki, zmutowanych czerwonoarmistów i dojmującej, rozpaczliwej pustki – łudzimy się, że ta rosyjska tęsknota musi wyglądać właśnie tak, jakbyśmy chcieli?

 

Film:

„Dystans”, reż. Sergio Caballero, Hiszpania, 2014.

 

[yt]07rptRt5v2Y[/yt]