Otóż ogłoszono światu, że wiele czarnoskórych kobiet jest szczęśliwymi posiadaczkami specjalnego genu, dzięki któremu ich skóra starzeje się wolniej i wygląda o 10 lat młodziej niż kobiet rasy białej. Wiadomość, która w Europie czy Polsce raczej nie wzbudziła większego zainteresowania, w Chinach okazała się gorącym i powszechnie komentowanym newsem. Stoi bowiem w sprzeczności z przyjętym poglądem, że jasna cera to największy atut i skarb kobiety.

W Chinach, i zresztą w całej Azji, piękno jest kojarzone z jak najjaśniejszym odcieniem skóry. Słynne piękności z dawnych czasów wśród wielu przymiotów musiały mieć „skórę białą jak śnieg”. Do dziś funkcjonuje powiedzenie „biała skóra zakrywa sto defektów”, a Chinki zrobią wiele i wydadzą jeszcze więcej, aby się wybielić. Gdy pierwszy raz zetknęłam się z chińskimi kosmetykami, zwłaszcza tymi do pielęgnacji twarzy, zdumiała mnie liczba specyfików z wyeksponowanym znakiem „biel”. Jedynym, czy to krajowym, czy zagranicznym, w którego składzie nie znajdował się np. woreczek żółciowy węża czy sproszkowane perły, czyli składniki mające wybielać cerę chińskich klientek, był krem Nivea w niebieskim, metalowym pudełku. Podobne trudności, może tylko w mniejszej skali, pojawiają się przy kremach do rąk, żelach pod prysznic, podkładach czy pudrach. Opakowania kuszą obietnicami „odzyskania bieli”, „świetlanej cery” i „perłowej skóry”, bowiem producenci kosmetyków wiedzą, jak wysoko w rankingach urody znajduje się biała buzia. Zresztą nie tylko buzia – w wyjątkowy stupor wprawiły mnie zauważone na sklepowej półce wybielające… podpaski i płyny do higieny intymnej.

Za porcelanowy kolor skóry odpowiada również jedzenie. Jesteś tym, co jesz – nieprawdaż? Dlatego w chińskiej prasie kobiecej można często przeczytać listy składników korzystnie i niekorzystnie wpływających na odcień cery. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że należy jeść produkty koloru białego, a unikać ciemnych. Pij mleko – będziesz biały! Sos sojowy przyciemnia! W sukurs przychodzi także tradycyjna medycyna chińska zalecająca stosowanie wewnętrzne i zewnętrzne różnych naparów, wywarów, odwarów i maceratów, podobnie koncentrując się na składnikach koloru białego, jak np. bulwy lilii.

Chinki wiedzą, że „jeden dzień wystarczy, żeby się opalić, roku mało na wybielenie”, dlatego, poza kosmetykami i jedzeniem, sięgają po różnorakie sposoby mające na celu ochronienie każdego skrawka ciała przed złowrogimi promieniami słońca. Nie warto nawet wspominać o różnorakich czapkach, kapeluszach, kaskach i innych nakryciach głowy, w które celują zwłaszcza cyklistki i panie mknące na elektrycznych skuterach. Równie powszechne są parasolki z filtrem UV, zarękawki o różnych krojach (niekiedy połączone z bolerkiem, czasem w minimalistycznej wersji do łokci) i rękawiczki.

Wymienione środki ochronne doskonale sprawują się w mieście, ale warunki plażowo-wodne podnoszą poprzeczkę znacznie wyżej. Chińska kreatywność jednak i tu nie zawiodła. Od kilku lat świat obiegają zdjęcia, na których panie, jak złoczyńcy napadający na bank, noszą elastyczne kominiarki z otworami na oczy, nos i usta. Facekini, jak nazwano to specyficzne nakrycie głowy i twarzy, rzeczywiście doskonale zabezpiecza przed opalenizną, ale i tak większość Chinek, czy młodych, czy starszych, z zasady omija plaże – ryzyko opalenia jest wciąż za duże.

Wszystkie te zabiegi mogą wydawać się nam przesadne i bezsensowne (co z witaminą D?!), a awersja do słońca – co najmniej śmieszna. Jednak chińska predylekcja do białej skóry ma swoje uzasadnienie. Co więcej, jest to, ostatnio znów modne, uzasadnienie klasowe. Otóż białą skórą w Chinach od dawien dawna cieszyły się osoby, które nie musiały pracować fizycznie na świeżym powietrzu. Opaleniznę nosili głównie chłopi i żołnierze, szlachetnie bladzi arystokraci, bogacze i intelektualiści spędzali większość życia wewnątrz pomieszczeń, poruszali się w lektykach czy w zakrytych powozach. Jasna cera wskazywała więc na przynależność do wyższej klasy społecznej, świadczyła o zamożności i lekkim życiu.

W czasach współczesnych na dawne poglądy nałożyły się nowe bodźce popychające nie tylko Chinki, ale większość Azjatek do nieustannego wybielania każdej części ciała. Dominacja Zachodu w gospodarce, polityce i w kulturze masowej sprzyjała skojarzeniu sukcesu z białą twarzą. Ponieważ na kompleksach można świetnie zarobić, międzynarodowe koncerny kosmetyczne zalewają rynek reklamami wmawiającymi kobietom, że ich ciemniejsza skóra jest brzydka, równocześnie zapełniając sklepowe półki wybielającymi produktami. W innych częściach świata te same koncerny reklamują produkty do opalania i obrzydzają bladość, dbając o to, żeby kobiety, broń Boże!, nie czuły się dobrze ze swoim naturalnym wyglądem.