Politycy na temat stosunków z Azerbejdżanem milczą do tej pory. Specjalnie nie pisują też o tym państwie ani krytycy panującego tam ustroju, ani jego zwolennicy. Gdzieniegdzie pojawia się czasem jakaś narracja o którymś z rodu Allijewów, aresztowaniu opozycjonisty czy nierozwiązanym konflikcie w Górskim Karabachu.

Azerbejdżan w ostatnim czasie dwukrotnie trafił do światowych mediów – dwa lata temu, przy okazji odbywającego się tam festiwalu Eurowizji, i obecnie, z racji rozgrywanych w Baku I Igrzysk Europejskich.

Wielu działaczy sportowych oraz obrońców praw człowieka protestowało przeciwko przyznaniu Azerbejdżanowi prawa do organizacji tej imprezy, przyrównując ją – trochę na wyrost – do olimpiady w Pekinie czy zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi. W obu tych przypadkach wielka impreza sportowa miała pokazać, że kraj jest nowoczesny, ocieplić wizerunek władz łamiących prawa człowieka i nieprzestrzegających reguł demokracji.

Czy tak samo jest w przypadku Azerbejdżanu? Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć w dzisiejszej „Putinadzie”. Ciąg dalszy dyskusji – za tydzień.

Łukasz Jasina

 

Beata Siemieniako: Ilham Aliyev, obecny prezydent Azerbejdżanu, jest nazywany naczelnym korupcjonistą Europy, królem dyplomacji kawiorowej. Mimo tych zarzutów najprawdopodobniej będzie rządził krajem co najmniej przez przez kolejną dekadę. Jak to możliwe w państwie – przynajmniej teoretycznie – europejskim?

Vugar Gojayev: Kiedy Ilham Aliyev doszedł do władzy w 2003 r., Azerbejdżan zmienił się z państwa półautorytarnego na w pełni autorytarne. Aliyev oficjalnie został wybrany w wyborach, ale władzę tak naprawdę odziedziczył po ojcu. W dodatku w 2009 r. zmienił konstytucję, znosząc limit kadencji prezydenckich, co oznacza, że będzie rządził prawdopodobnie aż do śmierci. Wybory oczywiście są fałszowane, przeprowadzane przy użyciu przemocy policyjnej, a opozycja jest skutecznie eliminowana. Ani sądownictwo, ani parlament, ani władza wykonawcza nie zapewniają ochrony najbardziej podstawowych praw człowieka i obywatela.

A wszelka krytyka tego stanu rzeczy wiąże się z groźbą aresztowania…

Wszyscy, którzy walczą o wolność słowa, wolność zgromadzeń i inne podstawowe prawa, stoją przed następującym wyborem: przestać to robić albo słono za to zapłacić. Czyli na przykład podzielić los 90 więźniów politycznych – dziennikarzy, aktywistów, aktywistek skazanych za zmyślone przestępstwa. Jedyne działające w kraju organizacje pozarządowe to te, które sprzyjają władzy. Reszta jest delegalizowana. W takich represyjnych warunkach trudno prowadzić jakąkolwiek krytyczną wobec rządu działalność. Tak więc wielu z niej rezygnuje.

Rok 2014 przyniósł eskalację represji. Czy to przygotowania władz do właśnie trwających Europejskich Igrzysk Olimpijskich w Baku?

To jest gigantyczne wydarzenie, które ma zmyć z Azerbejdżanu czarny PR, pokazać całej Unii Europejskiej oraz Waszyngtonowi pozytywne oblicze kraju, ukryć, co niewygodne, przykryć, co nieuczciwe. Podobnie wykorzystano Konkurs Piosenki Eurowizji w 2012. Aktywiści zrobili wokół tamtego wydarzenia akcję „Sing For Democracy”, czyli „Śpiewaj dla demokracji”, żeby zwrócić uwagę opinii międzynarodowej na to, co kryje się za fasadą. To się oczywiście nie spodobało, wyciągnięto wnioski i tym razem postanowiono zawczasu oczyścić pole z wszelkiej krytyki reżimu. Aresztowano i skazano rekordową liczbę dziennikarzy, aktywistek, obrońców praw człowieka. Część zdołała uciec z kraju. Organizacjom pozarządowym zamrożono konta bankowe, odmówiono finansowania z zagranicznych źródeł. Zamknięto Radio Wolna Europa z siedzibą w Baku i skonfiskowano im sprzęt.

Obecnie w więzieniu przebywa Leyla Yunus, dyrektor Instytutu na Rzecz Pokoju i Demokracji, jej mąż Arif, Rasul Jafarov, dyrektor Klubu Praw Człowieka, Intigam Aliyev, szef Towarzystwa Edukacji Prawnej. Niemalże wszyscy skazani za malwersacje podatkowe, nielegalną działalność gospodarczą, nadużywanie zaufania publicznego. Jafarov i Aliyev współpracowali zresztą z polską Helsińską Fundacją Praw Człowieka. W grudniu skazano także Khadiję Ismayilova, jedną z najbardziej znanych dziennikarek, krytykującą nadużycia władzy. Wszyscy oni przebywają w areszcie bez wyroku sądowego. Wielu politycznych więźniów jest w bardzo złym stanie zdrowia.

I dokładnie w tym samym czasie Azerbejdżan przewodniczy Komitetowi Ministrów w Radzie Europy, czyli instytucji promującej demokrację i prawa człowieka…

Tylko w teorii państwa, które chcą dołączyć do Rady Europy, muszą być demokratyczne i dbać o prawa człowieka. Doskonałym tego przykładem jest nie tylko Azerbejdżan, ale także Rosja czy Armenia.

Kiedy Azerbejdżan przewodził Radzie od maja do listopada 2014 r. represje wcale się nie zmniejszyły, wręcz przeciwnie. Władze, żeby zamieść pod dywan wszelkie rażące naruszenia podstawowych praw człowieka, tylko podczas tych 6 miesięcy aresztowały 13 aktywistów i aktywistek, a co najmniej 10 osobom zaangażowanym w opozycję przedstawiły zarzuty i postawiły je przed kontrolowanym przez siebie sądem.

Wypadałoby zapytać: po co komu taka instytucja jak Rada Europy?

Sam się nad tym zastanawiam. Rząd Azerbejdżanu traktuje członkostwo w Radzie instrumentalnie – chce jak najpełniejszej legitymizacji swojej władzy. A dramat osób walczących o prawa człowieka rozgrywa się przecież na oczach całej Rady, która odwraca wzrok, nie nakłada na Azerbejdżan żadnych zobowiązań i nie wyciąga żadnych politycznych konsekwencji.

A Azerbejdżan ma to szczęście lub nieszczęście, że posiada złoża ropy i gazu. I to w głównej mierze determinuje kształt jego relacji z Europą.

Niestety, ale odmowa władz Azerbejdżanu odnośnie do uwolnienia więźniów politycznych i zakończenia polityki represji nie ma żadnego przełożenia na relacje kraju ze Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską. Mamy tu do czynienia z następującym cichym porozumieniem: „My wam dostarczamy ropę i gaz oraz będziemy udawać, że pracujemy nad demokracją, a wy macie w to wierzyć albo przynajmniej siedzieć cicho”. Jak na razie ten model działa doskonale.

Co w takim razie powinno się wydarzyć, żeby przestał działać?

Jeśli rząd Aliyeva nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za nadużycia, represje nie ustaną, to oczywiste. Społeczność międzynarodowa nie może odwracać oczu od gwałcenia praw człowieka w Azerbejdżanie i jednocześnie z Azerbejdżanem współpracować. Od czasu do czasu zdarza się, że któryś z międzynarodowych partnerów skrytykuje nasz rząd za coraz dotkliwsze represje, ale na tym się kończy. Tymczasem granice trzeba wytyczyć jasno. Trzeba powiedzieć wprost: „Nie akceptujemy takiego zachowania. Jeśli tego nie zmienicie, wyciągniemy poważne konsekwencje”. Ale jak dotąd nikt z graczy na międzynarodowej scenie politycznej takim zdecydowanym głosem nie mówi.

*Rubrykę redaguje Łukasz Jasina.