Wbrew pierwszemu wrażeniu „15 stron świata” nie opowiada o ufoludkach, a przybliża sylwetkę i twórczość Eugeniusza Rudnika, technika, inżyniera, realizatora dźwięku, wreszcie świetnego kompozytora muzyki elektronicznej i elektroakustycznej, autora między innymi takich dzieł jak: „Lekcja” (1965), „Dixi” (1968), „Homo ludens” (1973), „Mobile” (1972) i „Annus miraculi” (1990).

Polski program kosmiczny

Za tę pierwszą impresję odpowiadają otwierające dokument sceny z „Milczącej gwiazdy”, polsko-enerdowskiej koprodukcji science fiction z 1959 r. Nieubłaganie pojawia się pytanie: czy muzyka elektroniczna nieodmiennie musi się kojarzyć właśnie z kosmosem? Czy po latach nadawania w polskim radiu audycji Marka Zwyrzkowskiego poświęconych m.in. muzyce elektronicznej wciąż trzeba wracać do tego imaginarium? A może wręcz przeciwnie, muzyka elektroniczna tak dalece się usamodzielniła od swojej funkcji ilustracyjnej, że to obrazowanie jest doskonale zaskakujące i odświeżające (albo przynajmniej zabawne)? Może istnieją gdzieś tacy widzowie, którzy obejrzą enerdowsko-polski film i posłuchają towarzyszących mu efektów elektronicznych z emocjami, które porównać można do pierwszego obejrzenia „Odysei kosmicznej” z muzyką Richarda Straussa?

eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (5)
eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (5)

To ostatnie jest raczej mało prawdopodobne, ale cytat filmowy z „Milczącej gwiazdy” okazuje się uzasadniony. Efekty dźwiękowe do tego filmu, cieszącego się zresztą w czasach sprzed „Star Treka” pewnym zainteresowaniem Amerykanów, współtworzył właśnie Eugeniusz Rudnik, wówczas czynny jako inżynier dźwięku pracownik słynnego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia.

Widzom, którzy nie zetknęli się ze zjawiskiem tego ośrodka, należy się w tym miejscu – i zanim oddadzą się kolejnym luźnym skojarzeniom z eksploracją kosmosu – wyjaśnienie. Także dlatego potrzebne, że film nie zajmuje się bliżej ani środowiskiem artystycznym, w którym Rudnik działał, ani miejscem, w którym jego muzyka powstała. Reżyserka pozostawia to osobistym dociekaniom widza, warto więc przypomnieć, że pod koniec lat 50. powstał w Polskim Radiu, prężnie rozwijający się pod kierownictwem Józefa Patkowskiego, nowoczesny ośrodek, którego pierwszym celem było zapewnienie kompozytorom z wykształceniem stricte muzycznym asysty technicznej ułatwiającej przeprowadzanie modnych wówczas i uchodzących za awangardowe eksperymentów muzycznych. Studio było pierwszym takim ośrodkiem w krajach realnego socjalizmu i czwartym po Paryżu, Kolonii i Mediolanie na świecie. Eugeniusz Rudnik, inżynier bez formalnego wykształcenia muzycznego, był w tym zespole początkowo pracownikiem technicznym, ale zetknąwszy się z twórcami współczesnej muzyki poważnej i ich utworami, objawił się on następnie również jako twórca.

eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (3)
eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (3)

Bryła dźwięku

Jak u francuskiego klasyka muzyki elektroakustycznej i elektronicznej Pierre’a Schaeffera, twórcy pierwszego na świecie studia eksperymentalnego, tak w przypadku Rudnika przejście między dźwiękowcem, inżynierem a kompozytorem okazuje się bardzo płynne. Pojawiająca się w tym kontekście potrzeba tropienia fascynującego momentu rozwoju technika-kompozytora musi napotkać na oczywiste trudności w zakreśleniu jasnych granic pomiędzy tymi rolami. Reżyserka przedstawia więc Rudnika w różnych odsłonach. Są tu zarówno utrwalone współcześnie rozmowy z kompozytorem, jak i wywiady przeprowadzone z nim w przeszłości, a także cytowane przez reżyserkę fragmenty z jego pamiętnika prowadzonego od lat 60., w którym – jak się zdaje – utrwalone zostały najwcześniejsze rozważania o własnej twórczości. Dzięki tym zapiskom dowiadujemy się, że owemu momentowi budzącej się świadomości twórczej towarzyszą charakterystyczne dla epoki wątpliwości co do statusu muzyki elektronicznej i tego, czy propozycje Studia Eksperymentalnego były w ogóle muzyką.

Dźwięk zaiste jest u Rudnika bryłą – i nie jest to pusta przenośnia. | Maciej Komornik

Kompozytor musiał sobie najpewniej odpowiadać wielokrotnie na to pytanie i wcale nie mam pewności, czy zawsze udzielał sobie odpowiedzi jednoznacznie twierdzącej. Jego rozważania wahają się pomiędzy postawą uległą wobec materii dźwiękowej (pada nawet godne „Traktatu o manekinach” Brunona Schulza stwierdzenie o „potrzebie podporządkowania się rozbujałej materii”) a podejściem rzemieślnika, który dźwięk traktuje fizycznie i namacalnie, co z resztą nadaje wypowiedziom kompozytora obrazowości. Kiedy opisuje efekty swojej pracy bryłami, postrzega je jako rozszerzenie obserwowanej przestrzeni (tytułowe „15 stron świata”). Niech jednak za najlepszy przykład posłuży przedstawiona przez kompozytora prosta i niepozbawiona przesunięcia kategorialnego, ale niezmiernie operatywna definicja dźwięku, który określony zostaje tu po prostu jako „fragment taśmy”. Po przełożeniu na współczesny język można byłoby pewnie powiedzieć, że dźwięk to także plik lub nawet czarna płyta. Rzuca się tutaj w oczy różnica techniczna w operowaniu materią dźwiękową: pliku nie da się przetworzyć ostatecznie, fizycznie go nie niszcząc.

Przedstawiona w filmie praca kompozytora to rzeczywiście rzemieślnicze operowanie materią, cięcie żyletką, sklejanie, nakładanie, przewijanie taśmy. Najpewniej wszystkie te operacje można sprowadzić do szeregu operatorów logicznych i uczynić częścią programu komputerowego, który umożliwi osiąganie podobnych efektów. Rzecz jednak właśnie w tym, że muzyka elektroniczna współcześnie schowała się za niezliczoną liczbą interfejsów. Tymczasem w przypadku pracy z taśmą dźwięk wciąż styka się z palcami i jest w dosłowny sposób zależny od równie realnych materialnych narzędzi. Dźwięk zaiste jest u Rudnika bryłą – i nie jest to pusta przenośnia.

Ciche echo awangardy

Studia Eksperymentalnego już nie ma. Eugeniusz Rudnik jest już starszym człowiekiem. W filmie widzimy go, jak wciąż siedzi przy stole montażowym, taśmach i potencjometrach, ale w miejscu zwanym dziś Studiem Analogowym Polskiego Radia. Eksperyment został zdegradowany. Kompozytor pozostał z psującym się, przestarzałym sprzętem, w otoczeniu o pokolenia młodszych techników, którzy prostackimi odzywkami reagują na rozgoryczenie. Rudnik próbuje walczyć z zacinającą się taśmą, ale w ostatniej scenie poddaje się nie tyle rozbujałej, co awaryjnej materii. Sic transit gloria mundi.

eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (6)
eugeniusz rudnik, fot. Ula Klimek (6)

Motyw ten mógłby też stanowić oś filmu i uzupełniać tę opowieść o potrzebie humanizacji przypadkowych utrwalonych na taśmie strzępów dźwiękowych poprzez ujmowanie ich w ład kompozycji. W zasadzie jednak na wizualny pierwszy plan wysuwają się ilustrujące materiał dźwiękowy ujęcia ludzi i przedmiotów, dodajmy – często znakomicie skadrowane i zmontowane, nieodmiennie minimalistyczne, choć stylistycznie niejednorodne. Dla widzów przywykłych do słuchania muzyki elektronicznej w radiu lub salach koncertowych ilustracja taka może stanowić zbędne obciążenie. Obraz rozprasza bowiem uwagę skierowaną na odbiór utworów Rudnika, precyzyjnie skonstruowanych i abstrakcyjnych, oderwanych od kanonów muzyki i uruchamiających wyobraźnię poza polem zastanych skojarzeń. Jednak pomysł taki jest cenną propozycją otwierająca bezpośredni dostęp do polskiej klasyki muzyki elektronicznej – i to muzyki najwyższej próby.

 

Film:

„15 stron świata”, reż. Zuzanna Solakiewicz, Polska, Niemcy 2014.

 

Zdjęcia: materiały prasowe / fot. Ula Klimek

Trailer:

[yt]R2yVU92lvVs[/yt]