Dwóch kulturalnie wykształconych panów siedzi sobie w internetowej kawiarence literackiej i rozprawia, czy raczej nie lubimy Miłosza, czy bardziej lubię Miłosza. Rzecz jest ważna i najważniejsza na świecie, panowie nie mają z tego ani grosza, ale bez przesady, walczymy o wyższe cele.

„Polemika z klasą, to się ceni!” – napisała w komentarzu do tekstu jednego z panów pani Magda Mika.

Nie, to nie będzie tekst o patriarchalności dyskusji literackich (Irzykowski, Peiper, Kwiatkowski, Błoński, Podsiadło, Franaszek – wszyscy ci święci stoją za nami). To nie będzie też tekst o klasowych właściwościach poetyckiej szajki, wszak jesteśmy kulturalni i trochę nie wypada.

No to siup, do dzieła.

Krzysztof Sztafa w tekście „Poezja, głupcze! Raport dyletanta” zrobił kilka rzeczy fajnych i kilka niefajnych. Niefajne wypunktował Łukasz Żurek w tekście „Klęska doskonałego ojcobójstwa”. I tu pełna zgoda z autorem: wizja poezji rozproszonej, ze zluzowaniem i retardacją sensu (istota Derridiańskiej różNICy i różniCOŚci), który wyrzeka się esencjalności na rzecz działania w tekście, Vattimowska myśl słaba, Nietzcheańska koncepcja prawdy jako ruchomej armii metafor, metonimii i antropomorfizmów – to wszystko, cały ten poststrukturalistyczny szum, przerobiliśmy i to nie tak dawno. W historii polskiej poezji gdzieś w tych przestrzeniach sytuuje się młoda poezja Andrzeja Sosnowskiego, ta z lat 90., poezja w końcu konieczna, ale teraz – nie bez powoducałkiem już przecież odmienna. Wówczas to, w 1993 r., w tekście-manifeście „Apel poległych (o poezji naiwnej i sentymentalnej w Polsce)” Sosnowski zarysował rzeczywistą linię sporu o nowofalowe zaangażowanie (poezja naiwna) i bruLionową prywat(k)ę (poezja sentymentalna), czym sytuował się poza tą dychotomią i poza myśleniem dychotomiami w ogóle. Było, minęło, spór dawno za nami, a historia się powtarza – naiwny Sztafa i sentymentalny Żurek splatają się w polemicznym uścisku. Tak jakby po „Zaniku centrali” nie nadszedł brawurowy „Powrót centrali”, a po „Śmierci autora” – „Życie autora”. Tak jakby to wszystko w istocie nie żyło i nie działało.

Krzysztof Sztafa krytykuje niesławnego Andrzeja Franaszka za to, że ów spoczął przy przedsosnowskiej rewolucji. Tymczasem rewolucja młodego krytyka pod względem retoryki i gestu jest gdzieś w tym samym punkcie. Zmieniła się tylko teoria literatury (doszedł przedrostek post-), którą sobie do tego ukochał. Szkoda, że to miłość własna.

I tak Sztafa niestrudzenie i wbrew wszystkiemu, co się zdarzyło, buduje rozproszoną poetycką wspólnotę, która angażuje się przez bloomowskie odrzucenie silnego ojca (tu: Miłosz i Franaszek), a Łukasz Żurek pisze: ale ja lubię Miłosza, choć nie lubię jego recepcji. Ale recepcja to nie to samo, co poezja. Jeden roi politycznie dość jednak banalny gest – podparty nadto mocno już zużytą poetyką manifestu pokoleniowego – drugi trzyma się niepowtarzalności lektury i unika radykalnych, manifestacyjnych podziałów – wybiera „niekończący się dialog literatury”. Jest wyważony i zdroworozsądkowy, mówi od siebie i o sobie, nie czuje się częścią rysowanej przez Sztafę wspólnoty i woli interpretacje idiomatyczne.

Z tego też powodu Żurek może z teoretyczno nieżarliwym zacięciem zwierzać się ze swojego lubienia Miłosza i diagnozować recepcyjną porażkę Franaszka bez wspomnienia na przykład o „wierszu dla andrzeja franaszka” Maćka Taranka (i w ogóle żadnym innym wierszu). Z tego też powodu Krzysztof Sztafa mógł przywołać wiersz Taranka, nie przejmując się za bardzo tym, skąd wiersz wziął i dlaczego właśnie stamtąd.

Skąd Krzysztof Sztafa wziął wiersz Maćka Taranka?

„wiersz dla andrzeja franaszka” został opublikowany przez Maćka Taranka (nick: dj dresu dres) na portalu literackim Liternet. Portal literacki Liternet założył 19 kwietnia 2010 r., 10 lat po pierwszej sesji literaturoznawczej wokół zjawiska liternetu, Leszek Onak, poeta cybernetyczny, jeden z późniejszych założycieli Hubu Wydawniczego Rozdzielczość Chleba (razem z Łukaszem Podgórnim i Piotrem Puldzianem Płucienniczakiem, również poetami cybernetycznymi). W Rozdzielczości Chleba wyszedł poetycki debiut Taranka „repetytorium”, dostępny za darmo do pobrania w formatach cyfrowych i mobilnych (PDF, inne publikacje Hubu wychodzą także jako EPUB i MOBI) oraz online na ISSUU.

Hub to jedyne wydawnictwo poetyckie na rynku, które udostępnia książki w formatach elektronicznych za darmo i na licencji Creative Commons. I wszystko pięknie i nowocześnie. Ale by Taranek mógł zostać nominowany do Silesiusa (został), tom musiał wyjść także w wersji papierowej (wyszedł), mimo iż w swoim manifeście poeci z Rozdzielczość Chleba wyraźnie zaznaczają, że papier to raczej przeżytek. Przed debiutem Maciek publikował swoje wiersze na Liternecie, podobnie jak tysiące innych młodych poetów, trochę z wyboru, bardziej z braku innej platformy wymiany literackiej (wcześniej były pehap, poezja-polska.pl, PoeWiki, nieszuflada, rynsztok.pl i kilka innych portali, które składają się na zjawisko liternetu). W komentarzach odbywały się dyskusje nad każdym słowem i każdym przecinkiem, frazy podmieniano na frazy, a miniinterpretacje wierszy wzbudzały prawdziwe emocje. Poeta dostawał recepcję wprost i bez nadmiernego napuszenia, bez niszczącej korekty „Gazety Wyborczej”, i (współ)pracował nad tekstami razem z innymi użytkownikami. Wszyscy się – z nicków i z wierszy – mniej więcej znali, niektórzy się nienawidzili, inni uwielbiali, powstawały relacje i związki całkiem realne, bo całkiem wirtualne, poeci-czytelnicy wyznawali sobie miłość i wyznawali podobne wartości poetyckie, wszak wychowali się razem na tekstach Konrada Góry i Tomasza Pułki, podczytywanych mimochodem na Liternecie, i to na tej zwłaszcza podstawie oceniali się i krytykowali. Trolle umilały mitrężony czas.

W tym czasie w „Gazecie Wyborczej” toczyła się batalia o młodą poezję z Franaszkiem w roli głównej. Użytkownicy Liternetu mieli z tego niezłą bekę, czego efektem jest choćby wiersz Maćka albo utwór wizualny Mirona „Łza”, a na Facebooku strona „Wiersze dla Andrzeja Franaszka” z zasobem łzogennego towaru najlepszej jakości. Dyskusja o młodej poezji wędziła się w wyznaczonych granicach uniwersyteckich sporów gdzieś poza samą młodą poezją i właściwie bez jej uwzględniania. I kiedy w uczelnianych murach proces zamknął się ostatecznie obroną własną oskarżonego, w młodych środowiskach krytyczno-poetyckich rzecz nie przebrzmiała tak szybko (dyskusja pokoleniowa?). Dowodem w sprawie są choćby świeże teksty Sztafy i Żurka. A dosłownie przed chwilą na Liternecie Kamil Brewiński wystosował list do Franaszka „Nie potrafię cię zrozumieć Andrzeju”.

Jeśli zatem rzeczywiście chcemy mówić o nowej poezji i nowej recepcji nowej poezji, pominięcie nowomedialnego kontekstu zdaje się dość jednak niewybaczalne, tym bardziej że to pominięcie obowiązujące i bardzo znamienne. Większość debiutów w ostatnich latach popełnili poeci bardziej bądź mniej związani z Liternetem, tacy jak Kamil Brewiński, Maciej Raś, Katarzyna Fetlińska, Grzegorz Jędrek, Szymon Domagała-Jakuć, Seweryn Górczak, Rafał Krause, Rafał Różewicz, Oliwia Betcher, Rafał Rutkowski, Alx z Poewiki (jak to się dzieje, że to prawie sami mężczyźni?); wśród wyławianych przez Biuro Literackie do Połowu aspirujących poetów większość także jest znana z sieci i zna się z Liternetu.

Dlatego gdy Krzysztof Sztafa wskazuje na dominację krytycznych dyskursów, w których wciąż hojnie rządzą stare paradygmaty i interpretacyjne zaszłości, to, zamiast wyjść stąd w nierozgrzebaną i twardą jednak do zgryzienia młodą krytykę w nowych mediach – filozoficznie wspartą na kolektywnych, egalitarnych i partycypacyjnych założeniach portali literackich – i tu poszukiwać poetycko-krytycznej wspólnoty, wraca w istocie do Sosnowskiego, poststrukturalistycznej retardacji referencji, myśli słabej i śmierci autora, które nie dają możliwości zbudowania żadnej – zwłaszcza po Bloomowsku efebicznej – wspólnoty, sytuując się zawsze gdzieś poza i obok. „My” Sztafy – rozproszone i nieskoordynowane – nie ma racji bytu, gdy wirtualne elementy pancyberprzestrzeni wirują sobie w płynnej nowoczesności, ponowoczesności, nie pozwalając się zagarnąć w żadną grupę ani wspólnotę; nawet grupkę, nawet wspólnotkę.

Myśl słaba rządzi, myśl słaba to najsilniejsze, co nam się zdarzyło i paskudnie wymknęło na świat cały jako przebiegły kapitalizm. I to się zwyczajnie opłaca, tylko dzięki temu wszystko może pozostawać bez zmian, gdy i tak nic – poza sobą – nie znaczy (co znaczy jeden głos?) i na nic – poza sobą – nie działa. I nic nie zdziała. Każdy zalążek „słabej” wspólnoty to przykrywka dla rozproszonego „ja”, wszelka miłość jest tu miłością własną, Narcyzy gapią się w wodę i wpadają we własne odbicia.

Liternet daje kolektywny konkret: mamy wspólnotę, mamy jej założenia (rzecz jest bezpłatna i z otwartym dostępem, partycypacyjna i cyfrowa, poetycka i krytyczna naraz) i mamy jej realizację (świetną i zaangażowaną ongiś, teraz raczej trashową). Nie mamy za to teoretycznych kategorii, całej tej terminologicznej układanki, którymi moglibyśmy ją ugryźć. Kultura (neoliberalna) – skrajnie indywidualistyczna i hierarchizująca – nie daje nam na to języka. Wiemy, jak mówić o sobie i swoich „trudnych sprawach”, wiemy, jak pokrzykiwać „dlaczego ja?”, ale nie wiemy, jak mówić o nas poza mesjanistyczno-nacjonalistycznym paradygmatem romantycznym. Innej wspólnoty niż ta wsparta na wykluczeniu (obcych, uchodźców, Miłosza) nie znamy, nie umiemy.

I tu buduje się „my”, o które mogłoby chodzić. „My”, czyli wspólnota otwarta i włączająca: liternetowa. Poststrukturalizm traci impet, cały ten bełkot – różNICa, różniCOŚć, rozproszenie, płynna (po)nowoczesność, myśl słaba, zanik i powrót centrali, zmierzch paradygmatu romantycznego (który wciąż przecież, na Boga, nie nadciągnął) – to nie to. Nie wiem, kim jestem, ale wiem, kiedy mnie zniekształcają – powtarzał Gombro w „Dzienniku”.

Nie wiemy, ale próbujemy – działamy. Rafał Różewicz, autor tomu „Product placement”, za który niedawno był nominowany do Silesiusa, mierzy się z kategorią pokolenia. Jego „2Miesięcznik. Pismo ludzi przełomowych” ma zrzeszać twórców urodzonych w czasach transformacji. Piotr Macierzyński jako honorowy gość pierwszego numeru to oczywiście ślepak, ale może i kategoria pokolenia też nie jest najlepsza. Rozdzielczość Chleba istotę nowej wspólnoty widzi w nowych mediach, w nadchodzącym właśnie numerze „Nośnika” rzecz traktuje z ekonomicznym zacięciem. „Przerzutnia”, z kolei w krytycznopoetyckich analizach wykorzystuje arsenał narzędzi badań nad codziennością. „Ha!art” szuka nowych poetyk i środków wyrazu; prawie rok temu na stronie Ha!artu młoda krytyczka w wieku panów polemistów i równie świeżo po egzaminie z teorii literatury widziała nową wspólnotę gdzieś w przesunięciu dychotomii niezrozumienia (awangardowa poezja niezrozumiała) i zrozumienia (klasycystyczna poezja zrozumiała) na rzecz porozumienia, które włącza obie kategorie przez zbiorowe zaangażowanie w to, co wspólne, na Liternecie odbyła się na ten temat ważna i ciekawa dyskusja. „Wakat” od wielu lat kombinuje z kategorią zaangażowania, przygotowywany obecnie przez redakcję numer będzie poświęcony poliamorii i wypełniony po brzegi młodą poezją, dla której filozoficzne założenia wielomiłości – etyka współodpowiedzialności, współpracy i troski – też mogą być jakimś tropem.

No i „Wakat”, dzięki hojności MKiDN, płaci za poezję – rzecz to w młodych środowiskach poetyckich rzadka niebywale  – i tak naprawdę pewnie to najpiekielniej dosadny gest polityczny w całym tym zamęcie. „Nośnik” nie płaci, bo nie ma z czego, „2Miesięcznik. Pismo ludzi przełomowych” na razie też (choć rzeczywista przełomowość ludzi składających wnioski może to zmienić).

Wszystkie te propozycje wiążą się z poszukiwaniem zaangażowanej wspólnoty, która działa i oddziałuje na rzeczywistość, nie tylko tę poetycką. W młodej poetycko-krytycznej przestrzeni jakoś się mniej więcej znamy, bywa kumplowsko dość i po znajomości, czytamy się wzajem i komentujemy. I piszemy: „Otóż podobno dzisiaj poeci i krytycy piszą tylko dla swoich znajomych. Klika. Taka historia”.

A skoro dzisiaj poeci i krytycy piszą tylko dla swoich znajomych, to nie piszą już tylko dla siebie – i jest to, z poziomu świadomości, jednak ważne. Oto bowiem z natchnionego geniusza-outsidera w powłokach zapłodnionego mózgu (paradygmat romantyczny!) wchodzimy w myślenie lokalne, zbiorowe: „ja” – Kartezjańskie, więc i kapitalistyczne – transsubstancjuje powoli w „my”; „my” konkretne i rozpoznane, które na nas wpływa i na które wpływamy. Stąd nowa etyka i nowa estetyka, dotychczasowe więzi, zagarnięte w konsumpcyjnym tyglu jako „personalizacja” i „indywidualizm”, ulegają przewartościowaniu na rzecz działania Razem. I tak nowy manifest – metamanifest – napisały chłopaki z Rozdzielczości Chleba wspólnie, w trybie równoległego pisania w odpowiednim programie. Na Liternecie bezinteresowna współpraca nad przesłanym tekstem to norma. Poeci pomagają sobie w ulepszaniu wierszy raczej bez obietnic kokosów w zamian, bo co to za kokosy na portalu literackim (odpowiedź: żadne). Wnioski o dofinansowanie czasopisma czy festiwalu poeci-redaktorzy-kuratorzy składają też razem. I może tu dzieje się najbardziej powszechnie wspólnotowa poezja. Niestety, bo też rzadko działa i wychodzi, jej performatywna moc się spala.

A młoda poezja chce – i musi – działać.

I to nie wypala, bo trochę nie wypada. Wypadamy z gry.

Skąd Łukasz Żurek prowadzi swój niekończący się dialog literatury?

Bez zanurzenia w tych wszystkich przestrzeniach i działaniach pisanie o nowej poezji będzie pisaniem o teoretycznych założeniach interpretacji, nadinterpretacji i niedointerpretacji, w odcięciu zarówno od samych wierszy, jak i warunków, w których te wiersze się uruchamiają. W tym rozumieniu właściwie nie ma znaczenia, czy mówimy o poezji, czy o „całej literaturze” – jak zaznaczał Żurek („Jeśli rozszerzyć obserwacje autora na literaturę polską w ogóle”) – bo liczy się lub nie liczy się tylko tekst, a właściwie jego interpretacja, a właściwie teoretyczne (czyt. poststrukturalistyczne, czyt. indywidualistyczne) założenia tejże: że rozproszenie, że Derrida i brak esencji, że myśl słaba, że śmierć autora, a ruchoma armia metafor, metonimii i antropomorfizmów kroczy donośnie, gdy się ją tak ładnie reprodukuje po egzaminie z teorii literatury.

W miłościwie nam panującym podręczniku do teorii literatury Anny Burzyńskiej i Michała Pawła Markowskiego („Teorie literatury XX wieku. Podręcznik”) metodologie są liczne i różnorodne: począwszy od psychoanalizy, przez fenomenologię, formalizm, hermeneutykę, strukturalizm, semiotykę, poststrukturalizm, dekonstrukcję, feminizm, gender i queer, pragmatyzm, historyzm, a skończywszy na badaniach kulturowych i postkolonializmie. Wszystko? Wszystko jasne: w miłościwie nam panującym podręczniku do teorii literatury nie ma socjologii literatury.

Dlatego może umykać, że poezja to jednak nie „cała literatura”. Wystarczy zobaczyć, jak wiele nowości jest w dziale „Poezja, dramat” (słownie: jedna – nowa książka Ewy Lipskiej), a jak wiele w dziale „Proza polska” (słownie: mnóstwo) w Wydawnictwie – bądź co bądź – Literackim. „Poezja, dramat” – to całkiem dobrze oddaje stan polskiej poezji współczesnej na rynku wydawniczym.

A w prozie nadal się jednak zarabia (patrz: Michał Witkowski i jego zacna półmilionowa zaliczka za książkę), proza ma swój rynek i swoje pieniądze; poezja to ledwie nieszkodliwe hobby dla entuzjastów, zabawa po pracy, zabawka taka. Jacek Dehnel prawdę ci powie: „Gdyby pani Malanowska była poetką albo tłumaczką poezji, to kwotę 6800 za 16 miesięcy ciężkiej pracy uznałaby za kokosy”. Taka jest norma, get used to it albo nie paraj się tak wykwintnym i elitarnym zajęciem; poza tym publiczne mówienie o pieniądzach jest w ogóle nie na poziomie i nieeleganckie. Pokarm duszy nie napełni ci brzucha, nie licz na to, choć Konrad Góra pokazuje, że właściwie czemu nie, gdy gotuje wegańskie żarcie na swoich spotkaniach poetyckich.

Ale Konrad Góra nie pojawia się co rusz w telewizji w zdobnym meloniku i z laseczką. A nawet i bez zdobnego melonika i bez laseczki. W ogóle się nie pojawia.

Kolejny jego tom wyjdzie w BL, więc wciąż jest jakaś nadzieja. Na razie na festiwalach literackich reklamuje się klipem wykonanym przez Leszka Onaka.

Rynek poezji to jakiś oksymoron: kochasz to, co robisz, i robisz to, co kochasz, więc zapierdalaj w prawdziwej robocie, bo za rozrywkę kasy nie wyciągniesz. Nie wierzysz? Zapukaj do Rafała Krausego, autora mocnego tomu sprzed dwóch lat „Pamiętnik z powstania”, na portal Korpoezja, poe-konomia, ekonom-ezja i sprawdź sam, jak to z tym hajsem z poezji wygląda. Albo zapytaj Piotra Mareckiego, dlaczego w Ha!arcie od kilku lat nie wyszedł żaden poetycki tom, a ostatnie ich osiągnięcia to Macierzyński Piotr. Albo spróbuj kupić tom poetycki w formacie cyfrowym, poza Rozdzielczością Chleba (tu nie musisz nawet kupować) i drobnymi wyjątkami z innych wydawnictw (tu musisz). Albo przeczytaj ostatnie debiuty Biura Literackiego (Fetlińska, Wyszyński, Buliżańska, Słomczyński, Nowicka) i porównaj je z debiutami Rozdzielczości Chleba (Taranek, Brewiński) – jedne muszą na siebie zarabiać (poznajesz Miłosza i Szymborską? jasne), drugie są darmowe (użycie niekomercyjne) i powszechnie dostępne (tylko nie w Empikach, wiadomo); nie bez powodu to Buliżańska dostała Silesiusa, a nie Taranek czy Brewiński. Albo zahacz Mariusza Grzebalskiego. Dlaczego świetne tomy WBPiCAK-u, z ciekawymi – w ostatnich latach nawet bardzo – debiutami (Pietrek, Witkowska, Sadulski, Ostrychacz, Kapelińska, Honek i zbliżające się wielkimi krokami Żabnicka oraz Nawrot) są niedostępne w Empikach (i dlaczego Empiki w ogóle warto omijać szerokim łukiem). Albo zobacz, kto pisuje do „Gazety Wyborczej” o poezji (także młodej) i zapytaj go, co to liternet albo Rozdzielczość Chleba.

Pewnie, że „chyba lepiej i przyjemniej jest się z klasykami nieustannie kłócić” niż ich odrzucać, tylko że młodzi nie mają dostępu do realnej platformy, z której ich krytyka czy niezadowolone poetyckie pomruki byłyby słyszalne, nie mówiąc o kłótni, bo kłótnia wymaga odpowiedzi, odkrzyku, a jak tu odkrzyknąć, kiedy młodzi bezczelnie zaczynają od witalistycznego „witam?”, zamiast ustawić wartość na wejściu „Drogim Panem” (Pan jest Drogi i zna swoją cenę). I jasne, że „dzisiejsi najmłodsi poeci częściej skupiają się wokół niszowych, internetowych portali niż wokół szacownych wydawnictw w stylu Biura Literackiego. To najczęściej w tej absolutnej literackiej niszy można spotykać się dziś z największym poetyckim fermentem”, ale władza (=kasa) i tak jest w konkretnych rękach. Więc wiedza (hierarchie literackie, interpretacje) i tak jest w konkretnych rękach. Znów Foucault, takie życie, panowie.

To tu tak naprawdę ustawiają się klasycy, czyli Klasycy. Gdzieś w luksusowych wnętrzach mercedesów klasy C, Pułki tu nie znajdziecie mimo supernowoczesnego wyposażenia. W mercedesach klasy C jeżdżą tylko Klasy-Cy.

A my możemy sobie tylko po nich jeździć na niszowych portalach literackich. Nikt nie usłyszy naszych silników, myśl słaba wciąż rządzi, a poezja to taka luksusowa zabawka, co stoi na półce z godnością. Zwyczajnie nas na nią nie stać. „Niekończący się dialog literatury”? Co to za dialog, gdy nie otrzymujemy odpowiedzi? Tyś, Klasyku, nie Bloomowskim ojcem, ale… carem!

Car jest klasy C i błyszczący, i oddala się od nas jak rakieta, gdy próbujemy złapać stopa. Możemy sobie ze sobą pogadać kulturalnie i liberalnie, jak to nieładnie, że mercedes nas nie wziął, jak to nieetycznie i niewspólnotowo, i łapać stopa dalej, sprzeczając się przyjaźnie, czy to już powód, by nie lubić Miłosza, czy może właśnie nie.

Bez całego tego kontekstualno-instytucjonalnego oprzyrządowania spór rzeczywiście wciąż może przebiegać na linii „nie lubimy Miłosza” – „lubię Miłosza” (czy to zresztą nie subkonsekwencja lajków z fejsa?), wszak każde pisanie o wspólnocie, każde egalitarne i partycypacyjne ustawianie młodej poezji to zwykły pic na wodę, gdy kolektywnie uruchomiona poezja krąży w hierarchicznym i opresyjnym systemie, jej działanie już od progu się stacza. W efekcie poezja rzeczywiście może stać się znamieniem „literatury polskiej w ogóle”, a aktualne spory i stanowiska nadal mogą odtwarzać w skali 1:1 te sprzed kilkunastu (przełom i bruLion, chwilę wcześniej Miłosz o niezrozumiałości), a i kilkudziesięciu lat. Nie bez powodu Żurek czuje się w tym wszystkim niczym powtórka z rozrywki, zupełnie jak ten pieniacz Irzykowski. Tylko czy ze świadomością istnienia Rozdzielczości Chleba, WBPiCAK-u, Liternetu, Empiku, monopolu konkretnych hierarchii i wartości poetyckich w dziennikach i wysokonakładowych czasopismach, procesu dofinansowywania z puli MKiDN, mercedesa klasy WC z głosem Szymborskiej Irzykowski rzeczywiście powtarzałby to samo, co w 1924 r.?:

a) nie – jesteś marksistą i awangardzistą (Krzysztof Sztafa, poezja naiwna);
b) tak – jesteś neoliberałem i klasykiem (Łukasz Żurek, poezja sentymentalna);
c) inaczej – jesteś kobietą.

Myślę, więc jestem.

Taka to nasza klasa.
Taka to nasza kasa.

A że nie mamy z tego ani grosza, więc znowu dajemy się złapać, drodzy koledzy. Ale bez przesady, walczymy o wyższe cele.

„Polemika z klasą, to się ceni!”. Cena może być wyższa niż przewidujemy.