Na początku sierpnia Amnesty International przyjęła rezolucję, w której jako organizacja opowiedziała się za legalizacją prostytucji. AI uznała to rozwiązanie za najlepiej chroniące prawa człowieka osób zatrudnionych jako prostytutki, a raczej jako „pracownice seksualne”. Oświadczenie wywołało spory odzew i na nowo rozpaliło debatę, która od kilkunastu lat nieprzerwanie toczy się na świecie. Czy prostytucję należy zalegalizować, czy może ją „znieść” (abolish)?

Również w polskich mediach sprawa odbiła się niewielkim echem, aczkolwiek trudno było usłyszeć cokolwiek innego niż peany pochwalne na cześć AI i do znudzenia powtarzane przez polskie feministki postulaty legalizacji prostytucji.

Czy prostytucja to „wolny wybór”?

Okazuje się jednak, że najbardziej znana na świecie organizacja broniąca praw człowieka zajęła, mówiąc delikatnie, niezwykle polemiczne stanowisko w sporze nie do końca jasnym. Prawdopodobnie nic dzisiaj nie dzieli ruchu feministycznego w świecie zachodnim tak bardzo, jak właśnie stosunek do prostytucji. Wiele organizacji praw człowieka celowo nie zajmuje co do niej oficjalnego stanowiska, uznając ją za zbyt kontrowersyjną.

Nie bez kozery AI wydało oświadczenie właśnie teraz, tuż po tym, jak kolejny europejski kraj (Francja, a wcześniej w tym roku Irlandia) zdecydował się na przyjęcie zgoła odmiennego rozwiązania. Staje się więc coraz bardziej jasne, że sama Unia Europejska oraz poszczególne państwa Europy Zachodniej zmierzają w dokładnie odwrotnym kierunku, a tzw. model nordycki, polegający na kryminalizacji prostytucji po stronie popytu, czyli karaniu klientów za kupowanie usług seksualnych od prostytutek, a nie podaży, jak było dotychczas, czyli samych prostytutek za ich sprzedawanie, zyskuje coraz więcej zwolenników.

Tymczasem rezolucja AI wzywa do całkowitej dekryminalizacji handlu seksem (sex trade), co oznacza nie tylko dekryminalizację działalności prostytutek, ale także całego sektora, czyli również sutenerów i stręczycieli (alfonsów), właścicieli burdeli i samych klientów.

Zostawmy na marginesie zarzuty związane z samą rezolucją. Z tym, że stoi ona w sprzeczności z aktami prawa międzynarodowego, zwłaszcza ONZ-owską Konwencją w sprawie Zwalczania Handlu Ludźmi i Eksploatacji Prostytucji z 1949 r. czy zaleceniami Komitetu CEDAW; że konsultacje, szczególnie z tzw. pracownikami seksualnymi (do której to kategorii zaliczają się również alfonsi i inne podmioty czerpiące korzyści z prostytucji), miały charakter fasadowy i były ustawione pod z góry przyjętą tezę; że zbadano tylko cztery kraje (Argentynę, Hong-Kong, Norwegię, Papuę-Nową Gwineę), w tym żadnego, gdzie w pełni zalegalizowano prostytucję, jak Holandia czy Niemcy; wreszcie że AI uległa wpływom potężnego lobby czerpiącego korzyści z prostytucji.

Tak się składa, że wiele organizacji i podmiotów, tzw. aktywistów pracy seksualnej, postulujących potraktowanie prostytucji jak zwyczajnej pracy i tym samym zdjęcie z niej stygmatu, albo korzysta z darowizn ludzi zarabiających na handlu seksem, albo jest przez takich ludzi prowadzona. Na przykład w Irlandii za kampanią na rzecz legalizacji prostytucji stał milioner Peter McCormick, który dorobił się milionów na portalach anonsów erotycznych online i prowadzeniu sieci burdeli w Dublinie.

Współczesna prostytucja to gigantyczny biznes, wart szacunkowo 187 mld dolarów – drugi na świecie, zaraz po narkotykach, a przed ropą, sportem czy hazardem. | Magdalena Grzyb

Jednak największym nieporozumieniem rezolucji jest absolutnie niedorzeczne założenie, że praca w seks biznesie to wolna, świadoma i niczym nieskrępowana decyzja kobiet (80-90 proc. prostytutek to kobiety). Sprzedają swoje ciało, bo chcą, bo lubią, bo spośród innych możliwości życiowych wybrały tę. AI twierdzi, że wsłuchało się w głosy samych prostytutek. Chyba jednak nie wszystkich. Bo na każdego „sekspracownika/pracownicę” przypadają zastępy prostytutek, których nikt o zdanie nie pytał.

Kobiety, które sprzedają swoje ciało z „wyboru”, luksusowe panie do towarzystwa, nasze piękne modelki i celebrytki latające do Dubaju na „randki” z arabskimi szejkami, studentki dorabiające do czesnego jako escort girls lub sugar babies, które mają swoich sugar daddies – to promil całego zjawiska (aczkolwiek medialnie wyeksponowany). Na jego podstawie nie możemy wyciągać wniosków ogólnych. Nawet prostytutki nieco mniej glamour, białe i „legalne” Holenderki czy Szwedki, które twierdzą, że nikt ich do niczego nie zmuszał i świadomie wybrały taki „zawód” spośród innych dostępnych możliwości, to mały procent wszystkich prostytutek, a i tak nie są one w tej sprawie jednomyślne.

Polskie prostytutki badane przez Barbarę Błońską – w pierwszych od kilku dekad kryiminologicznych badaniach prostytucji [1] –  również wykonujące zawód „dobrowolnie” były przeciwne legalizacji. Okazuje się, że nawet „dobrowolne” prostytutki są narażone na przemoc i eksploatację. 95 proc. jest uzależnionych od alkoholu lub narkotyków, wiele ma problemy psychologiczne, w tym Zespół Stresu Pourazowego, oraz boleśnie odczuwa stygmatyzację społeczną [2].

Czy prostytucja jest nowoczesna?

Prawda wygląda tak, że w Europie większość kobiet, które parają się prostytucją, to „nielegalne” imigrantki, ofiary handlu ludźmi, przemycone z Mołdawii, Rumunii, Nigerii, Kolumbii czy Filipin na bogaty Zachód, to kobiety z nizin społecznych i mniejszości, pozbawione perspektyw życiowych, niewykształcone, często ofiary nadużyć seksualnych w dzieciństwie, uzależnione od alkoholu czy narkotyków, mające do odrobienia astronomiczny dług, jaki rzekomo zaciągnęły u alfonsów i przemytników za to, że sprowadzili je do Europy lub wykupili od innego alfonsa.

W Hiszpanii na około 350 tys. kobiet parających się prostytucją aż 80 proc. to cudzoziemki bez prawa legalnego pobytu, głównie z Brazylii, Kolumbii, Nigerii, Rumunii i Rosji. Aż 90 proc. z nich to ofiary handlu ludźmi wykorzystywane bez umiaru przez zorganizowane grupy przestępcze, pozbawione wszelkich praw, zastraszane i narażone na przemoc zarówno ze strony klientów, jak i „opiekunów”. Warto wiedzieć, że 60 proc. światowego handlu żywym towarem to handel w celach eksploatacji seksualnej, zaś 75 proc. wszystkich ofiar handlu ludźmi to kobiety i dziewczynki. Handel ludźmi to zjawisko immanentnie związane ze sprzedawaniem seksu za pieniądze.

Współczesna prostytucja to gigantyczny, dynamiczny biznes, wart szacunkowo 187 mld dolarów – drugi na świecie, zaraz po narkotykach, a przed ropą, sportem czy hazardem, z którego zyski czerpią przede wszystkim zorganizowane grupy przestępcze. To zorganizowany globalny system seksualnej eksploatacji i niewolnictwa, w którym pracuje prawie 40 mln ludzi, prawie wyłącznie kobiet i dzieci!

Jak zauważa Lydia Cacho, meksykańska dziennikarka i autorka książki „Niewolnice władzy”, ostatnimi czasy grupy zajmujące się handlem kobietami unowocześniły swoje techniki działania. W niektórych krajach przejęły dyskurs uniwersytetów i części liberalnych feministek, według których „praca seksualna” jest formą wyzwolenia kobiecej seksualności. Więc już nie trzeba młodych kobiet porywać, terroryzować i szprycować narkotykami, wystarczy umiejętnie połączyć i wykorzystać elementy kultury maczystowskiej, ubierając ją tak, by wszystko wyglądało nowocześnie, elegancko i glamour [3]. Dokładnie tak jak robił to słynny Czarek Mończyk w „Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym”.

Kogo i za co karać?

Według AI dekryminalizacja uczyni pracę w prostytucji bezpieczniejszą. Prawda wygląda jednak inaczej. Kraje, które zdecydowały się na legalizację prostytucji, jak Holandia czy Niemcy, nie tylko odnotowały szybki rozwój całego sektora handlu seksu, ale również towarzyszący mu wyraźne rozprzestrzenienie się zjawiska handlu kobietami. Niemcy po zalegalizowaniu prostytucji w 2002 r. rozważają teraz wycofanie się z tego modelu. Z kolei kraje, które dokonały penalizacji kupowania seksu (ale nie jego sprzedaży), jako że przestały być atrakcyjnym odbiorcą nowego towaru, odnotowały spadek w handlu żywym towarem.
Prostytucja jest wolnym wyborem – niekoniecznie jednak samych kobiet, które tak „pracują”, ale mężczyzn, którzy decydują się płacić za seks. Jeśli więc chcemy ją ograniczyć, bo uznajemy, że płacenie za seks jest niezgodne z ideą równości płci, że utrwala uprzedmiotowienie i instrumentalizację kobiecej seksualności, nie powinniśmy jej legalizować, ale ją „znieść”.

Przypisy:
[1] Barbara Błońska, „Wyniki badań terenowych nad zjawiskiem prostytucji w Polsce”, „Archiwum Kryminologii”, 2011 t. 33.

[2] Max Waltman, „Prohibiting Sex Purchasing and Ending Trafficking: The Swedish Prostitution Law”, „Michigan Journal of International Law”, 2011 nr 33.

[3] Lydia Cacho, „Niewolnice władzy. Przemilczana historia międzynarodowego handlu kobietami”, wyd. Muza, Warszawa 2013.