Mój życiorys jest mało ważny. Dla porządku powiedzmy tylko, że jestem Belgiem od wielu lat zafascynowanym Polską. Polską debatę publiczną i różnorodne reakcje na kryzys migracyjny przyszło mi obserwować ze stolicy Europy. Chociaż w tej sprawie wiele już zostało powiedziane, mam wrażenie, że jedna perspektywa wciąż nie znajduje dość miejsca w polskich mediach, a jest to głos zachodniej opinii publicznej.
W Belgii, tak jak w wielu krajach zachodnioeuropejskich, Polska jest przede wszystkim postrzegana jako kraj emigrantów. Dla bywalca kawiarni na rogu mojej ulicy, Polak to budowlaniec, który zamieszkał w jego dzielnicy po wejściu jego kraju do Unii Europejskiej. Jeżeli Polska kojarzy mu się z czymkolwiek, to z wydarzeniami sierpniowymi, kiedy pod szyldem „Solidarności” i przy wsparciu władz kościelnych Polacy zjednoczyli się, aby domagać się demokratycznego państwa i szansy na wolność decydowania o własnym życiu. Jeśli zna choć trochę na historii, przypomni sobie, ze to kraj, który zniknął z mapy Europy na więcej niż stulecie i któremu udało się przetrwać dzięki działalności polskiej inteligencji rozproszonej po Paryżu, Brukseli i Londynie. Jeśli jest wyjątkowo oczytany – ma za sobą lekturę dzieł Mickiewicza, Gombrowicza czy Herlinga-Grudzińskiego, mistrzów polszczyzny, którzy kończyli swoje życie na emigracyjnym bruku.
Według szacunków, w Belgii przebywa około 65 tys. Polaków. To co prawda znacznie mniej niż we Francji (350 tys.), Niemczech (425 tys.) czy Wielkiej Brytanii (550 tys.), ale łącznie to ogromne liczby, które trudno bagatelizować. Dlatego pierwsze bardzo nieśmiałe propozycje rządu Ewy Kopacz, dotyczące gotowości przyjęcia jedynie 2 tys. uchodźców, a tym bardziej pełne oburzenia reakcje opozycji zostały odczytane w moim kraju i innych krajach „starej Unii” jako świadectwo rzadkiego egoizmu, historycznej amnezji i próby wyparcia własnej kultury chrześcijańskiej. Polska klasa polityczna w złym stylu ucieka przed pierwszym europejskim testem solidarności. I naiwne byłoby sądzić, że umknie to uwadze owego bywalca kawiarni na rogu mojej ulicy.
Ten sam człowiek zauważy również, że ten manewr polityczny jest o tyle mało elegancki, że Polska – dodajmy: największy beneficjent unijnej polityki spójności – najwidoczniej stara się o przywództwo regionalne, a jej bierna postawa wobec uchodźców daje moralne przyzwolenie na brutalne działania innych rządów regionu. Jest to także manewr o tyle nie do obrony, że Polska przeszła prawie suchą stopą przez kryzys finansowy i nadal zwiększa swoje PKB, co czyni jej stwierdzenia o braku środków budżetowych na wsparcie uchodźców według komisyjnego rozdzielnika mało wiarygodnymi. Tym bardziej, że system rozdzielający imigrantów do poszczególnych krajów bierze pod uwagę nie tylko liczbę ludności, ale i zamożność każdego kraju Unii.
W Belgii, tak jak w wielu krajach zachodnioeuropejskich, Polska jest przede wszystkim postrzegana jako kraj emigrantów. | Thibault Deleixhe
Ważąc wszystkie argumenty, mój przykładowy bywalec kawiarni dochodzi do wniosku, że początkowa odmowa polskiego rządu wynika w zasadzie z jednego powodu – lęku przed Obcym. Jest w tym zadziwiający paradoks – emigranci budzą lęk tam, gdzie ich nie ma.
W Belgii na przykład w roku 2014 aż 15,8 proc. ludzi zamieszkujących terytorium państwa było obcego pochodzenia – w porównaniu do 1,6 proc w Polsce.
Nie znaczy to oczywiście, że w Belgii wszyscy witają nowych przybyszy z otwartymi ramionami. Przyjazd dużej liczby uchodźców wprowadził rządzącą Belgią prawicową koalicję w osłupienie, a gdy nacjonaliści flamandzcy mnożyli nienawistne insynuacje na łamach prasy, premier powstrzymywał się od jakichkolwiek kroków zmierzających do zapewnienia opieki setkom rodzin tułających się po stolicy.
Różnica między Polską a Belgią polega jednak na tym, że sytuacja ta wzburzyła obywateli, którzy zdecydowali się naprawić zaniedbania rządu. Od kilku tygodni więc nieformalne stowarzyszenie prowadzi razem z uchodźcami obóz namiotowy, który jest oferuje nocleg setkom tych, którzy oczekując na rejestrację w urzędzie ds. uchodźców, byli wcześniej skazani na bezdomność. Obóz zapewnia wyżywienie, ciepłą odzież, podstawową opiekę zdrowotną oraz pomoc prawną. Wielu belgijskich obywateli zadeklarowało chęć przyjęcia pod swój dach osób tymczasowo zamieszkujących obóz. Oddolna inicjatywa uwypukliła bierność rządu, który nie miał innego wyjścia niż rozpoczęcie działań pomocowych.
To doświadczenie pokazuje, że jeśli długotrwały kontakt z imigrantami jakkolwiek wpływa na społeczeństwo, które udziela im schronienia, to raczej przekonuje do korzyści, jakie czerpie się z gościnności.
Bywalec kawiarni na rogu mojej ulicy jest więc lekko zdegustowany reakcjami, jakie docierają do niego z Polski. Niezależnie od tego, jaki sam ma stosunek do migrantów, rozumie, że ich przybycie w pewnej liczbie jest nieuchronne. Przynajmniej część z nich nie ma już dokąd wracać i należy im zapewnić warunki do godnego życia. Zastanawia się jednak, dlaczego to on ma okazywać gościnność i polskim migrantom ekonomicznym, i uchodźcom z Bliskiego Wschodu, przyjętym przez Belgię, a odrzuconym przez kraje Europy Środkowej?
Polska klasa polityczna w złym stylu ucieka przed pierwszym europejskim testem solidarności. I naiwne byłoby sądzić, że umknie to uwadze bywalca kawiarni na rogu mojej ulicy. | Thibault Deleixhe
Polska domaga się – słusznie – traktowania na równi z największymi krajami Unii. Aby ten postulat uwiarygodnić, musi jednak przestać przyjmować postawę ofiary, kiedy chce uniknąć obowiązków, jakie wynikają z tego tytułu.
Oczywiście polską debatę warunkują nadchodzące wybory parlamentarne. Dlatego też, zamiast prawdziwej dyskusji, musimy się zadowolić wymianą ciosów pomiędzy opozycją cynicznie grającą na lęku Polaków a rządem, który miota się między pragmatyzmem a słupkami opinii publicznej. Polacy powinni jednak pamiętać, że te wybory nie są jedynym horyzontem politycznym. Czasami to historia podsuwa nam okazję do zapisania się na jej kartach. Polska w tym momencie zasadniczo definiuje swój stosunek do obcości, a jednocześnie to Europa określa swój stosunek do Polski i innych krajów regionu. Ważniejsze od wyniku nadchodzących wyborów wydaje się to, czy Polska nadal żywić się będzie ułudą, że na wieki pozostanie jednolitą etnicznie nacją, czy ma ambicję stać się nowoczesnym społeczeństwem w solidarnej Europie.
Jak na razie klasa polityczna, w potrzasku pomiędzy nadchodzącymi wyborami a rzeczywistymi uwarunkowaniami politycznymi, dystansuje się wobec imigrantów, jednocześnie przygotowuje się na przyjęcie uchodźców. Wyborcy mogliby jednak oszczędzi sobie tej farsy, demonstrując, że są zdolni tak do współczucia, jak i do politycznej dojrzałości. Pierwszym krokiem powinno być zademonstrowanie postawy solidarności wobec uchodźców i europejskich sojuszników. Polska nie może pozwolić garstce lękliwych narodowców nadawać ton publicznej debacie, która na długo ukształtuje jej międzynarodowy wizerunek.