Założony w 1994 Chór Collegium Musicum to chór amatorski, od początku swojego istnienia kierowany przez Andrzeja Borzyma, wykonujący szeroki repertuar, od muzyki dawnej począwszy, a na rozrywkowej skończywszy. Chór bierze udział w wielu wydarzeniach organizowanych przez Uniwersytet Warszawski (kultura.uw); w 2011 r. jego koncertem zainaugurowano cykl „Bach 200 UW – 200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego”, które przypada w 2016 r. Obok koncertów poświęconych ściśle kantatom Bacha w ramach programu kultura.uw prezentowano również utwory innych kompozytorów, na przykład „Membra Jesu nostri” Dietericha Buxtehudego.
Sobotnie wykonanie „Pasji Janowej” Bacha w warszawskim kościele Świętego Krzyża było zatem jednocześnie elementem obchodów dwusetlecia Uniwersytetu i dwudziestolecia Chóru. Koncert powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem Miłośników Sztuki Barokowej Dramma per musica, które dostarczyło muzyków grających na starych instrumentach (a jego kierowniczka, Lilianna Stawarz, zasiadła przy klawesynie).
Dziewiętnastu instrumentalistów zgromadzono najwyraźniej, mając na uwadze to konkretne wykonanie (nie tworzą stałego zespołu), i okazali się całkiem skuteczni. Udało im się w zasadniczej mierze przezwyciężyć problem złapania i utrzymania stroju, będący zmorą muzyków grających na starych instrumentach, szczególnie smyczkowych. Orkiestra nie miała wprawdzie bardzo trudnego zadania, ponieważ „Pasja Janowa” nie cechuje się dużą obsadą (brak tu problematycznych trąbek czy puzonów) ani wysokim stopniem skomplikowania faktury. Poza tym instrumenty koncertujące poradziły sobie w ariach co najmniej nie gorzej niż soliści – zwłaszcza oboje (i ostinatowy fagot) w „Von den Stricken” czy flety w „Ich folge dir” (które, notabene, mają chyba w tym numerze partię trudniejszą niż sopran).
Chór w tej pasji, oprócz rozbudowanej pierwszej i przedostatniej części, śpiewa liczne chorały oraz krótkie ustępy dramatyczne (tzw. turba, czyli tłum). O ile chorały należą do zadań najprostszych, wręcz szkolnych, to krótkie, punktujące chóry są sporym wyzwaniem nawet dla profesjonalnych zespołów wokalnych. Zespół Collegium Musicum miał wiele problemów, nie tylko w krótkich fragmentach, takich jak „Bist du nicht seiner Jünger einer”, „Wäre dieser nicht ein Übeltäter” czy „Kreuzige ihn”, gdzie bardzo silnie rozchodził się z akompaniamentem orkiestry, lecz miejscami nawet w chorałach, gdzie brakowało brzmienia środkowych głosów. Szczególnie kłopotliwa była barwa tenorów (agresywnych i beczących) i emisja sopranów – które były często pod dźwiękiem, a byle f2 wiązało się z wysiłkiem na miarę f3.
W sumie Chór Collegium Musicum osiągał miejscami brzmienie bliskie chórowi Filharmonii Narodowej, co jednak wbrew pozorom nie jest aż takim komplementem. Największym problemem całego wykonania był jednak brak synchronizacji między orkiestrą a chórem oraz permanentnie spóźnione wejścia tego ostatniego. Widać, że chórzyści wprawdzie nauczyli się partii tego utworu, ale mają kłopot z tym, co podstawowe, systemowe: chór, co naturalne, sam siebie nie słyszy w całości i potrzebuje zewnętrznej kontroli ogółu brzmienia – najwyraźniej nie dostaje od dyrygenta jasnych wskazówek ani informacji zwrotnej. Wygląda na to, że kierownik zespołu nie panuje nad chórem sauté, a wobec konieczności poprowadzenia chóru i orkiestry naraz zmierza ku metryczno-intonacyjnej apokalipsie.
O ile jednak chórowi amatorskiemu należy to i owo wybaczyć, o tyle trudniej rozgrzeszyć solistów. Pomimo że nie śpiewa żadnej arii, najbardziej eksponowane zadanie w całej „Pasji” ma Ewangelista – jego rola wymaga bardzo przemyślanej koncepcji i nieulegania emocjom, nad którymi nie zapanował do końca wykonujący tę partię Karol Kozłowski. Od samego początku utrzymywał bardzo wysoki poziom afektu, od którego znacznie podnosiła mu się intonacja na długich wartościach rytmicznych („Da fragete er sie abermal”, „ich habe der Keine verloren” itd.). Afekt ten rozlewał się też na fragmenty niemające większego nacechowania dramaturgicznego, wbrew dość neutralnemu tekstowi (z niezrozumiałymi podkreśleniami, jak w „Da ging der andere Jünger […] hinaus” i in.).
Trzeba za to przyznać, że Kozłowski miał klarowną dykcję, w odróżnieniu od Jarosława Bręka (partia Jezusa), który na dodatek cechował się wycofaną emisją, ale przynajmniej śpiewał raczej czysto. Jan Petryka, tenor, miał wszystkie wady basa i żadnej jego zalety. Aż trudno uwierzyć, że człowiek, który występował z artystami tak znakomitymi jak Helmut Deutsch, Julius Drake czy Roger Vignoles, może tak śpiewać. Poza tym, co uchodzi w pieśniach z towarzyszeniem fortepianu – w końcu „recytatywność” może być zaletą – niekoniecznie uchodzi w arii, gdzie trzeba śpiewać, a nie mówić. Trudno powiedzieć, czy Petryce brakuje skali (zwłaszcza w górze), czy jego asekuracyjność wynika z braku tylko pewności, czy jest kwestią pewnej maniery.
Kacper Szelążek, kontratenor (w zastępstwie za Annę Radziejewską), skądinąd sprawnie radzący sobie z rolami Händlowskimi (Neron w „Agrippinie”), w „Von den Stricken” nie wykorzystał możliwości interpretacyjnych, jakie daje artykulacja – choć część winy za ogólne wrażenie z arii z pewnością ponosi dyrygent, który ścieśniał tempo w zakończeniach fraz, tworząc wrażenie pośpiechu i niepokoju, co mogło działać na solistę deprymująco.
Niewątpliwie jednak Szelążek trzymał się w dyscyplinie metrycznej, nawet w wymagającej „Es is vollbracht”, w przeciwieństwie do najbardziej renomowanej solistki w tym wykonaniu „Pasji” – Olgi Pasiecznik. Sopranistka bardzo swobodnie podeszła do wartości rytmicznych w przebiegach szesnastkowych w dół i zaśpiewała je z wykorzystaniem rubata – i to nie barokowego, lecz do tego stopnia romantycznego, że nie obroniłby się nawet w najbardziej romantycznych wykonaniach pod batutą Rillinga ani Richtera. Niemniej to nie rytm jako taki był największą wadą występu Pasiecznik, lecz oddech – lekka, pogodna aria „Ich folge dir” była walką z narastającą od pierwszych taktów zadyszką, która pociągnęła za sobą fałszywe nuty i głuche, zamarkowane brzmienie w dolnej średnicy. Najwyższy dźwięk w arii, g2, bez trudu osiągalny dla solowego mezzosopranu, dla Pasiecznik wydaje się szczytem skali. To przykre i dziwne u śpiewaczki, która ma za sobą kilka lat dobrego śpiewania i, przy dobrej technice, powinna mieć jeszcze sporo przed sobą.
Fantastycznie, że istnieje projekt taki jak kultura.uw. Źle, że nie dysponuje środkami wystarczającymi do zaangażowania optymalnego zespołu wykonawców. Chociaż trzeba przyznać, że wykonania mniejszych, kameralnych kantat Bacha, zrealizowane w ramach projektu, wypadały zwykle lepiej niż „Pasja Janowa” – to kwestia mniej rozbudowanej materii i bardziej zgranego zespołu. Gdyby Uniwersytet Warszawski wyasygnował więcej funduszy na realizację świetnie pomyślanego cyklu 200 kantat oraz innych wydarzeń koncertowych, mógłby z nich uczynić wizytówkę godną ambicji tej uczelni.
Z drugiej jednak strony może problemy wynikające ze szczupłości finansów można by w pewnym stopniu skompensować lepszym castingiem. Niestety, taka jest w Polsce natura instytucji akademickich, że nad realne dobre efekty przedkładają nominalny majestat. Profesor musi być nieomylny, diwa doskonała, „Pasja” Bacha musi wzruszać, niezależnie od jakości – nikt nie wyobraża sobie krytyki nawet najbardziej oczywistych niedoskonałości. I wszyscy muszą klaskać.
Koncert:
Jan Sebastian Bach – „Pasja Janowa” BWV 245
7 listopada 2015, kościół Świętego Krzyża, Warszawa
koncert w ramach obchodów 200-lecia Uniwersytetu Warszawskiego
dyrygent: Andrzej Borzym; soliści: Karol Kozłowski, Olga Pasiecznik, Kacper Szelążek, Jan Petryka, Jarosław Bręk, Maciej Nerkowski
Chór Kameralny Collegium Musicum UW