Witamy w polskiej odsłonie debaty na temat jednego z najkrwawszych zamachów w całej historii Unii Europejskiej. „Ignorancja to siła” – pisał George Orwell. Niewątpliwie w potoku bezsensownych wypowiedzi na temat zagrożenia terroryzmem wielu mówców mogło poczuć wolę mocy.

Zamachy miały miejsce w Paryżu. Napływ pierwszej znaczącej fali imigrantów, od czasu której mówi się o pierwszych francuskich kłopotach z asymilacją w XX w., wiąże się z wycofaniem z Algierii. Decyzję w tej sprawie podejmował generał Charles de Gaulle, polityk krystalicznie prawicowy. Z nim goszyści starli się zresztą w 1968 r. Ostatecznie lewica próbowała sił bez politycznego powodzenia. W wyborach parlamentarnych po wydarzeniach ‘68 prawica zmiotła lewicę, a następnie utrzymywała stanowisko głowy państwa aż do 1981 r. Zwrot akcji? Nic z tego. Jeśli ktoś myśli, że lewicowy prezydent François Mitterand był zwolennikiem masowej imigracji, to pozostaje w błędzie. Bo zanim jeszcze objął władzę, zaczęły się kłopoty. To od 1978 r. datuje się cyklicznie powtarzające się zamachy we Francji, których źródeł należy szukać na Bliskim Wschodzie czy w Afryce Północnej.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by nasz „mainstream” medialny oraz parlamentarzyści przestali podkręcać emocje w sprawie, która podkręcania nie potrzebuje. | Jarosław Kuisz

Z kolei, by odwołać się do innego lubianego przez polskich publicystów przykładu, RFN porozumienia bilateralne, by sprowadzić osławionych gastarbeiterów, zawierała na przełomie lat 50. i 60. XX w. z państwami nie tylko takimi jak Turcja i Maroko, ale także Włochy, Grecja czy Hiszpania. Czy „lewacy” trzymali wówczas stery państwa? Niestety to Konrad Adenauer z partii chrześcijańsko-demokratycznej, kanclerz w latach 1949–1963. Czy po nim zaś urząd kanclerza dzierżyli lewacy? Znów pudło. Chadecy, tak, członkowie Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, kolejno Ludwik Wilhelm Erhard i Kurt Georg Kiesinger. Ten ostatni zresztą był w młodości członkiem NSDAP. Zatem, jeśli trzymać się poziomu polskiej debaty, trzeba byłoby powiedzieć, że imigrantów sprowadzili do Europy Zachodniej nie tylko „lewacy”, ale także „naziole”.

Idiotyzm tej wymiany zdań można by kontynuować, gdyby nie ten smutny fakt, że w Paryżu zginęli niewinni ludzie, zaś sposób rozwiązania problemu jest niezwykle skomplikowany. My jednak, tak się składa, jesteśmy tylko widzami tragedii. Nic nie stoi na przeszkodzie, by nasz „mainstream” medialny oraz parlamentarzyści przestali podkręcać emocje w sprawie, która podkręcania nie potrzebuje. Przeciwnie, jest ona na tyle skomplikowana, że warto zabrać się za jej tłumaczenie, zamiast wysysać z palca opowiastki o legionach syryjskich.

Albowiem państwa Europy Zachodniej są w tej sprawie dramatycznie niekonsekwentne. Dziś w radiu France Culture pisarz algierski Kamel Daoud przypomniał, że z jednej strony zwalczają one terroryzm („złe ISIS”), z drugiej zaś strony układają się z państwami terroryzm po cichu wspierającymi („dobre ISIS”?). Elity wolą ogłaszać bankructwo multikulturalizmu, którego w gruncie rzeczy nigdy nie było, zamiast zastanowić się, o czym tak naprawdę świadczy fakt, iż w czerwcu tego roku matki pochodzenia marokańskiego w Montpellier poprosiły o umieszczanie ich dzieci w klasie z „białymi”, tak by nauczyły się poprawnie mówić po francusku [za: „Le Point”, nr 2253, s. 18]. Przykłady można byłoby mnożyć.

Póki co jedno jest pewne – w oczekiwaniu na pierwszych uchodźców w 2016 r. – lewicowo-prawicowe elity nad Wisłą podzielą wszystkie „zderzenia cywilizacji”, „najazdy Hunów” oraz „wojny wszystkich ze wszystkimi” na czworo, niczym włos, i w ten wytworny sposób przygotują się do roli gospodarza.

 


Polecamy także:

tekst Jarosława Kuisza „Po zamachach w Paryżu”

tekst Adama Puchejdy „Nie mówcie o wojnie z terrorem”.