Nic zresztą zaskakującego – skoro około 80 proc. głosujących opowiedziało się za zmianą układu rządzącego, trudno, żeby ci sami ludzie nie radowali się z odniesionego zwycięstwa. Zwycięstwa na tyle druzgocącego dla politycznego przeciwnika – czyli armii oraz Partii Związku Solidarności i Rozwoju – że przywódczyni opozycji, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, Aung San Suu Kyi, musiała apelować do swych zwolenników o umiarkowanie w świętowaniu zwycięstwa. Apele o budowę społeczeństwa i układu politycznego, które byłby zdolne prowadzić Birmę w kierunku pojednania narodowego, to bardzo charakterystyczny rys powyborczych wystąpień Lady, jak powszechnie nazywają ją Birmańczycy.

Miażdżące zwycięstwo opozycji ogłoszone zostało w dniu 5. rocznicy zwolnienia przez ówczesną juntę wojskową Aung San Suu Kyi z aresztu domowego. Trudno sobie wyobrazić lepszy prezent rocznicowy dla osoby, która od lat domagała się przestrzegania praw ludzkich oraz swobód obywatelskich w Birmie. W swoim wołaniu o prodemokratyczne przemiany nigdy nie nakłaniała do używania przemocy. Przeciwnie – wierzyła, że prodemokratyczne cele można osiągnąć bez rozlewu krwi, drogą pokojowego sprzeciwu obywatelskiego. W chwili, kiedy piszę te słowa, wydaje się, że droga wytyczona przez Aung San Suu Kyi przyniosła pozytywne owoce. Prezydent Birmy, generał Thien Sein, zadeklarował już, że władze oraz armia akceptują wyniki wyborów i niebawem rozpocznie się proces pokojowego przekazywania władzy. Podobne deklaracje złożył szef sztabu birmańskiej armii oraz przewodniczący parlamentu. Pozostaje wierzyć, że te deklaracje nie pozostaną wyłącznie w sferze zapowiedzi mających uspokoić krajową i międzynarodową opinię publiczną.

Mimo to niepokój towarzyszył całemu procesowi wyborczemu – od początku kampanii po dzień głosowania. To też nic zaskakującego. Społeczeństwo birmańskie już wiele razy przerabiało lekcję fałszywych i zwodniczych obietnic płynących ze strony armii. Teraz z trudem próbuje uwierzyć, że to, o co od niemal 50 lat walczyła opozycja, staje się faktem i pojawia się realna ścieżka wiodąca ku zmianie systemu politycznego w kraju. Nawet w dniu głosowania, które przebiegło bez zakłóceń, niepokój był wyczuwalny. Ludzie poza udaniem się do lokali wyborczych starali się nie wychodzić na ulice w obawie przed ewentualnymi prowokacjami i możliwym wznieceniem zamieszek. Stanowiłyby one dla władzy dogodny pretekst do unieważnienia wyborów lub częściowego zakwestionowania wyników głosowania. A tego Narodowa Liga na Rzecz Demokracji za wszelka cenę chciała uniknąć.

W trakcie kampanii wyborczej wydawało się, że naturalnym sojusznikiem opozycji będą partie mniejszości narodowych. Jednak tak przekonujące zwycięstwo Ligi zmieniło nieco krajobraz powyborczy, partie mniejszości narodowych utraciły bowiem sporo mandatów właśnie na rzecz partii kierowanej przez laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla.

Okazało się, że mniejszości głosowały na Ligę i to budzi już niepokój nie tyle samych mniejszości, co polityków, którzy działają w partiach mniejszości etnicznych, i to może stać się źródłem konfliktu. Obawy o przyszłość ruchu politycznego w stanach zamieszkanych przez mniejszości płyną już ze strony Szańskiej Narodowej Ligi na Rzecz Demokracji, z partii mniejszości etnicznych Arakanu oraz kilku innych partii mniejszościowych.

Opozycja, która wygrała wybory w tak imponującym stylu, będzie musiała także zmierzyć się z retoryką płynącą ze strony buddyjskich nacjonalistów. Ich ruch Ma Ba Tha od dawna już ostrzega przed rządami Aung San Suu Kyi, widząc w nich zagrożenie dla „rasy i birmańskiego narodu”. Chodzi oczywiście o otwarty i pozytywny stosunek polityków Ligi do mniejszości etnicznych. Rozwiązanie skomplikowanego węzła wojen regionalnych toczonych w Birmie będzie wymagało od Aung San Suu Kyi nie lada umiejętności i wielkiej wytrwałości.

Tym bardziej, że podłożem wielu konfliktów są sprzeczności interesów nękające birmańską prowincję. Chodzi choćby o podziały gigantycznych zysków płynących z nielegalnego handlu rubinami i jadeitami. Tylko niewielki odsetek pieniędzy z tego biznesu trafia do budżetu państwa birmańskiego. Aby to zmienić, potrzebne będzie uderzenie w interesy potężnych, miejscowych oligarchów powiązanych ściśle z armią oraz byłymi generałami, którzy zmieniając mundury na garnitury, znaleźli dla siebie miejsce w biznesie lub biurokracji.

I to sprawia, że przed partią Aung San Suu Kyi, przed jej zwolennikami należącymi do bardzo różnych warstw i kręgów społecznych, pojawi się wyzwanie – kto wie, czy nie najtrudniejsze w dziejach birmańskiej opozycji: wzięcie na siebie odpowiedzialności za rządzenie krajem zrujnowanym przez 50 lat rządów wojskowych oraz zacofanym. Co prawda reformy, które cywilno-wojskowe władze zaczęły wprowadzać w ostatnich trzech latach, zmieniły nieco kraj, ale przed nowymi rządzącymi kolosalnie trudne zadanie. Nadzieje pokładane przez społeczeństwo w Aung San Suu Kyi są ogromne.

Wychodząca z tłumu wiwatującego pod biurem Ligi w Rangunie młoda dziewczyna nie kryje wzruszenia: „Matka Suu zmieni nasze życie. Uczyni jej lepszym i wygodniejszym”. Matce Suu niełatwo będzie spełnić te marzenia, mając na przeciw siebie wojskowy i były wojskowy establishment, który sterował dotąd nie tylko życiem politycznym, ale i gospodarczym kraju.