Wieloletnia walka brytyjskich sufrażystek o prawa wyborcze, zwieńczona sukcesem w 1928 r., wydaje się kinowym samograjem i tematem na monumentalny film historyczny: atrakcyjne wizualnie czasy belle époque, widowiskowe metody walki politycznej, sceny masowe i wyraziste role odważnych kobiet, a do tego możliwość przypomnienia o istocie i podstawowych prawach współczesnych demokracji zachodnich. Wszystko to brzmi jak przepis na hollywoodzki epos. Jednak Sarah Gavron, która podjęła się tej tematyki i nakręciła film „Sufrażystka”, zdecydowała się pójść inną drogą i opowiedzieć wielką historię z perspektywy oddolnej. To się oczywiście chwali, problem jednak w tym, że z filmowego pomnika w hołdzie aktywistkom pierwszej fali feminizmu wyszło raczej nieco sentymentalne w formie, choć nie pozbawione uroku martyrium.
Narodziny bojowniczki
Kobiecą emancypację obserwujemy w filmie przez pryzmat losów Maud Watts, przeciętnej pracownicy pralni we Wschodnim Londynie, w której haruje od 7 roku życia, by móc utrzymać swoją rodzinę. Maud wydaje się wieść wraz z mężem i kilkuletnim synkiem skromne, ale dość spokojne i szczęśliwe życie. Robotnica nie widzi początkowo nic złego w patriarchalnych zasadach rządzących jej światem. Jest posłuszna mężowi, który z kolei co wieczór salutuje przed portretem ojca Imperium Brytyjskiego – króla Jerzego V. Tradycyjny, paternalistyczny ład społeczny ma się więc doskonale. Do czasu. Sytuacja zmienia się, gdy na scenę wkraczają sufrażystki prowadzące agitację wśród pracownic manufaktury. Ich żądania i krytyka panujących stosunków dają impuls do namysłu, a nastawienie bohaterki zarówno do obowiązującego porządku społecznego, jak i do siebie samej zaczyna ewoluować.
Ukazanie procesu tożsamościowej przemiany Maud i jej dorastania do politycznego zaangażowania, a nawet feministycznego radykalizmu, to najmocniejsza strona filmu. Wielka w tym zasługa odtwórczyni głównej roli Carey Mulligan (znanej z filmów „Była sobie dziewczyna”, „Wstyd” czy „Wielki Gatsby”), której kreacja wymyka się wyrazistym ideologicznym interpretacjom. W „Sufrażystce” dokonano wręcz wiwisekcji buntu i doskonałej analizy postępującej radykalizacji, które odnieść można do każdego ruchu społecznego. Bohaterka, dystansująca się początkowo od emancypacyjnych postulatów i twierdząca jednoznacznie, że „nie jest sufrażystką”, przeobraża się w samoświadomą i zdecydowaną działaczkę ruchu kobiecego, a nawet w bojowniczkę jego radykalnego skrzydła spod znaku Emmeline Pankhurst. Dzieje się to pod wpływem nie tyle emancypacyjnych haseł i ideologicznych lektur, co codziennego doświadczania upokorzeń i ograniczeń nałożonych na kobiety. Ważną rolę odgrywa również fascynacja tak samą postacią Pankhurst, jak i zaangażowanymi już kobietami, które postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Za wyeksponowanie w filmie wpływu Emmeline Pankhurst, założycielki Społeczno-Politycznej Unii Kobiet (Woman’s Social and Political Union), która wyodrębniła się w 1903 r. z ugruntowanej już i stosującej pokojowe środki Unii na Rzecz Praw Wyborczych dla Kobiet (National Union of Women’s Suffrage Societies), odpowiada zapewne konsultantka historyczna „Sufrażystki”, czyli June Purvis, biografka Pankhurst.
W „Sufrażystce” dokonano wręcz wiwisekcji buntu i doskonałej analizy postępującej radykalizacji, które odnieść można do każdego ruchu społecznego. |Iza Mrzygłód
Kolejne fazy przemiany ujawniają się w rozmowach Maud ze śledczym, który stara się zablokować działania sufrażystek sięgających po terrorystyczne metody. Reakcje bohaterek na coraz bardziej dotkliwe szykany pokazują również, jak nieskuteczne w zwalczaniu tego typu ruchów są rozwiązania siłowe i policyjne represje. Według działaczek kobiecych to buta i agresywność mężczyzn doprowadziły kobiety do ekstremum. Maud stwierdza wprost: „Będziemy prowadzić wojnę, bo wojna jest jedynym językiem, który rozumieją mężczyźni”.
Dobrym rozwiązaniem scenariuszowym było również umieszczenie akcji w środowisku robotniczym, co pozwoliło wyraźnie ukazać podrzędne położenie kobiet w wiktoriańskim społeczeństwie. Zabieg ten ma zresztą potwierdzenie w faktach, gdyż Pankhurst swoją organizację zakładała także przy poparciu kobiet z klasy robotniczej. Upośledzenie robotnic – podwójnie wykluczanych zarówno ze względu na płeć, jak i na położenie społeczne – było szczególnie dotkliwe. Źle opłacane, pracujące w trudnych warunkach i narażone na przemoc fizyczną i seksualną ze strony swych pracodawców i majstrów podlegały jednocześnie tym samym obyczajowym oraz politycznym ograniczeniom co reszta angielskich kobiet. Narracja snuta jest z dużą herstoryczną wrażliwością, to znaczy pokazuje historię z kobiecego punktu widzenia, nie ogranicza się jedynie do odtworzenia historii emancypantek i ich organizacji. Ukazanie ciężkiej sytuacji londyńskich pracownic pralni „Glass House” dowodzi dobitnie, że walka o prawa polityczne i zagwarantowanie kobietom obywatelskiej reprezentacji nie były zachcianką pań z towarzystwa, lecz stanięciem w obronie kobiecej godności.
Z dzisiejszej perspektywy może się to wydawać oczywiste, jednak warto przypominać o korzeniach feminizmu, szczególnie tym, którzy utożsamiają go jedynie z żądaniami prawa do aborcji i aktywistkami biegającymi z odsłoniętym biustem. Mocne osadzenie żądań politycznych w kontekście społeczno-ekonomicznym pokazuje też – o czym wielu dzisiaj zapomina – że normy państwa prawa nie są zagadnieniami abstrakcyjnymi, a mają wpływ na funkcjonowanie zwykłych ludzi. Kobiety pozbawione swojej reprezentacji i podporządkowane prawnie męskiej władzy nie miały żadnego sposobu, aby sprzeciwić się nadużyciom i nieludzkim warunkom pracy. W filmie dobrze obrazuje to scena, gdy Maud dość niezgrabnie składa swe świadectwo przed Kanclerzem Skarbu i pierwszy raz wypowiada swoje doświadczenie. Z czasem jasnym się dla niej stanie, że uzyskanie praw politycznych ma doprowadzić do zmiany także w życiu codziennym – do możliwości przeciwstawienia się wyzyskowi ekonomicznemu, wykorzystywaniu seksualnemu przez pracodawcę i walki o prawo do opieki nad własnym dzieckiem.
Rewolta bez polotu
W scenografii i scenariuszu ujawnia się dokumentalistyczne zacięcie reżyserki. Realia materialne 1912 r. oddane są niezwykle starannie, a sposób mówienia kobiet z klasy średniej i pracownic manufaktury jest odpowiednio zróżnicowany. Nie bez powodu recenzenci porównują obraz Gavron do Dickensowskich fabuł. Nawet w ścieżce dźwiękowej i nieco sentymentalnym klimacie filmu dostrzec można cień XIX w., a wstydliwość bohaterek w mówieniu o sprawach intymnych, również w odniesieniu do problemu molestowania seksualnego, przywodzi na myśl reguły wiktoriańskiej moralności. Warto to docenić, szczególnie gdy ma się w pamięci „Niezłomne” („Iron Jawed Angels”) – amerykańską produkcję telewizyjną z 2004 r., opowiadającą o walce sufrażystek w USA, której główne postacie sprawiają wrażenie jakby zostały przeniesione wprost z XXI w. i wtłoczone w stroje z epoki.
W scenografii i scenariuszu ujawnia się dokumentalistyczne zacięcie reżyserki. Realia materialne 1912 r. oddane są niezwykle starannie, a sposób mówienia kobiet z klasy średniej i pracownic manufaktury jest odpowiednio zróżnicowany. Nie bez powodu recenzenci porównują obraz Gavron do Dickensowskich fabuł. |Iza Mrzygłód
I choć „Sufrażystka” tworzy iluzję idealnego odwzorowania ówczesnej rzeczywistości, to właśnie do sposobu ukazania w filmie historycznych realiów mam pewne zastrzeżenia. Z kina można bowiem wyjść z przekonaniem, że londyńskie sufrażystki, a właściwie sufrażetki – bo takim mianem określano radykalny odłam ruchu – działają w próżni. Nie pojawiają się w filmie ani przedstawicielki innych środowisk kobiecych – czy to tych bardziej konserwatywnych, czy też postępowych, które potępiały uciekanie się do aktów wandalizmu i zamachów bombowych w walce o równouprawnienie – ani inne ugrupowania polityczne. Brytyjski ruch sufrażystek był w 1912 r. już dosyć silny i okrzepły, szczególnie w porównaniu z innymi krajami europejskimi, a Emmeline Punkhrust to nie jedyna jego liderka, choć faktycznie stała się ikoną ruchu i dawała odczyty również za granicą, np. w USA. Można by się również spodziewać, że w środowisku robotniczym działają nie tylko feministyczne agitatorki, lecz także przedstawiciele Labour Party czy socjaliści. Dosyć skomplikowany stosunek tych ostatnich do kwestii kobiecej i do walki o uzyskanie przez kobiety politycznego równouprawnienia mógłby zresztą wzbogacić i udramatyzować fabułę filmu.
A z dramaturgią obraz Gavron ma największe kłopoty. Chociaż widzimy tu rewolucjonistki, które chcą wywrócić do góry nogami patriarchalny porządek społeczny, a w drodze do realizacji swoich celów są gotowe sięgnąć do arsenału terrorystycznych środków, to jednak nie czujemy w ich działaniach ani buntowniczego wigoru, ani rebelianckiej werwy. Sceny brawurowych zamachów i budowania kobiecej wspólnoty przesłaniają osobisty dramat i heroiczne poświęcenie. Również konflikt pomiędzy głównymi protagonistkami a ich przeciwnikami nie jest dość przekonujący. Co więcej, działania emancypantek wspierało wielu postępowych mężczyzn z różnych środowisk – ich również nie uświadczymy w filmie Gavron. Jasnym jest, że dziejowa racja stoi po stronie kobiet, nie wyklucza to jednak możliwości zarysowania krwistych męskich postaci. Ani mąż Maud, zagubiony po jej odejściu, ani wspomagający sufrażystki małżonek energicznej aptekarki, ani nawet śledczy wdający się w dyskusję z bojowniczkami nie tworzą przeciwwagi dla postaci kobiecych. A przez to sufrażystowska walka traci na mocy i wyrazistości. Patos ostatnich pogrzebowych scen nie domyka zaś ani historii indywidualnej, ani opowieści o ruchu kobiecym i jego późniejszym sukcesie. Jedynie interpretacja mówiąca o ciągle trwającej walce o równe prawa i szanse dla kobiet może nadać temu zakończeniu sens.
Film:
„Sufrażystka”, reż. Sarah Gavron, Wielka Brytania 2015.