Choć wydaje się, że w kwestii zajść w Kolonii zarówno w prasie polskiej, jak i zagranicznej powiedziano już wszystko, warto być może spojrzeć na te wydarzenia i na odpowiedź na nie z nieco szerszej perspektywy.
Prawo czy kultura?
Na łamach „Kultury Liberalnej” kryminolożka Agnieszka Gutkowska, analizowała wydarzenia w Kolonii przez pryzmat instytucji prawa karnego, tzw. obrony przez kulturę, służącej do zwolnienia (lub złagodzenia) z odpowiedzialności karnej sprawców przestępstw o odmiennym pochodzeniu kulturowo-etnicznym, o ile czyn był w ich kulturze tolerowany czy akceptowany.
I chociaż zgadzam się z jej konkluzjami (prawo musi stać ponad kulturą, zwłaszcza kulturą opresyjną), to jednak wydaje mi się, że problem został zupełnie błędnie postawiony. Nikt o zdrowych zmysłach nie zastanawia się chyba, czy ostatnie wydarzenia w Kolonii należy uznać za przejaw obcej tradycji i ewentualnie zaakceptować w imię naszej tolerancji dla odmienności kulturowej. Świadczyć może o tym chociażby bardzo słuszne oburzenie na słowa burmistrz Kolonii, która poinstruowała kobiety, by ubierały się skromnie i nie zbliżały zanadto do mężczyzn, by nie prowokować podobnych incydentów.
Wydarzenia w Kolonii to nie problem natury prawnej ani nawet aksjologicznej. Na gruncie prawnym został on już dawno i jednoznacznie rozstrzygnięty. Jako że największe kontrowersje wokół „obrony przez kulturę” dotyczyły przemocy wobec kobiet, Konwencja Stambulska, której również Polska jest stroną, w art. 42 wyraźnie i bezwzględnie zakazuje sądom jakiegokolwiek uwzględniania argumentów z „kultury, zwyczaju, religii, tradycji czy tzw. honoru w sprawach przemocy wobec kobiet i dzieci”. Nakazuje też państwom stronom efektywną kryminalizację wszelkich kontrowersyjnych praktyk kulturowych, jak wymuszone małżeństwa czy okaleczanie kobiecych narządów płciowych, których przypadki pojawiły się w Europie Zachodniej w ostatnich dekadach wraz z napływem imigrantów z Azji i Afryki. Nikt też poważnie nie będzie rozważał, czy taharrusz gama’a, czyli zbiorowe molestowanie kobiet podczas publicznych zgromadzeń antyrządowych (m.in. podczas masowych protestów na placu Tahir w Kairze), taką „tradycją” w ogóle jest.
Nie tylko Sylwester, nie tylko w Kolonii
Gdzie zatem leży problem? Dyskusja wokół zajść sylwestrowej nocy tak naprawdę nie dotyczy przecież tylko tego jednego zdarzenia. I nie chodzi o to, że podobne „incydenty” miały miejsce tej nocy w dwunastu innych niemieckich miastach.
Sylwester w Kolonii był tylko kulminacją roku 2015, który obfitował w różnego rodzaju doniosłe i dramatyczne wydarzenia. Z jednej strony fala uchodźców, nie tylko z Syrii, próbująca przedostać się do zasobnej Europy, a z drugiej listopadowe zamachy w Paryżu, dokonane głównie przez „zradykalizowanych” potomków imigrantów (a nie uchodźców) z Belgii i Francji.
Wcześniej jeszcze, bo w 2014 r. i bez specjalnego szumu w Polsce wyszła na jaw sprawa angielskiego Rotherham, gdzie w latach 1997–2013 tysiąc czterysta (!) młodych, białych dziewczyn padło ofiarą brutalnego molestowania seksualnego ze strony grup mężczyzn „o południowym wyglądzie”. Sprawa była tuszowana tak długo, jak się dało. Policja i media jak ognia unikały przyznania wprost, że chodziło o imigrantów z Pakistanu. Że imigranci z Pakistanu kompensowali sobie swoje frustracje i kompleksy, znęcając się i gwałcąc białe, nieletnie dziewczyny.
Slavoj Žižek zobaczył w tej sytuacji grupę młodzieży, która sama doświadczając marginalizacji i podporządkowania, mści się na dziewczynach z klasy niższej grupy dominującej. Zaś antyrasizm kryjący się za unikaniem nazywania Pakistańczyków Pakistańczykami uznał za skrywany rasizm, który protekcjonalnie traktuje Pakistańczyków jako istoty moralnie niższe, których nie powinny dotyczyć „zwykłe ludzkie standardy”.
Prawdziwy problem nie leży więc w sylwestrowej nocy w Kolonii ani w milczeniu kolejnych dni. To tylko kolejna cegiełka do już i tak napiętej sytuacji politycznej i społecznej wywołanej nie tylko napływem imigrantów/uchodźców z regionów odmiennych kulturowo, ale przede wszystkim porażką w integracji/asymilacji/akomodacji tych, którzy w Europie są już od dawna. Jest to problem zarówno na poziomie debaty publicznej, jak i właściwej reakcji aparatu państwowego sparaliżowanego strachem o posądzenie o rasizm.
Tymczasem twierdzenia, że pochodzenie kulturowe sprawców nie ma tu nic do rzeczy, jak wciąż utrzymują co bardziej postępowi liberalni dziennikarze i aktywiści, tylko dolewa oliwy do ognia i jest wodą na młyn ugrupowań prawicowych.
Być kobietą w Kolonii
Nie oszukujmy się, po wydarzeniach w Kolonii podniosło się larum, dlatego że ci „młodzi mężczyźni wyglądem przypominający…” zaatakowali białe kobiety i zbiegło się to w czasie z napiętą sytuacją w sprawie uchodźców. Kiedy ci sami mężczyźni ciemiężyli „tylko” swoje kobiety w zaciszu domowym (a niestety dostępne i z całą ostrożnością analizowane dane wskazują na wyższe wskaźniki przemocy wobec kobiet wśród mniejszości etnicznych i kulturowych), przez bardzo długi czas udawaliśmy, że to nie nasz problem.
I nie miejmy też złudzeń, tak długo jak będziemy negować istotność pochodzenia kulturowego w tego rodzaju sytuacjach (oczywiście w połączeniu z innymi czynnikami, jak wykształcenie czy marginalizacja społeczna) i mówili o nich w oderwaniu od ogólnego problemu miejsca imigrantów w społeczeństwach przyjmujących, tak długo prawica będzie zdobywała coraz większy rząd dusz. Znamienne, że podczas letniej debaty o uchodźcach wyznanie w liberalnych mediach, że ma się obawy w związku z ewentualnym napływem dużej liczby muzułmanów do Polski i jeśli już mamy się na to godzić, zróbmy to z głową, zakrawało na akt odwagi cywilnej.
I tak jak lewica problem przemocy wobec kobiet ze strony tych grup lekceważy i przemilcza w imię niepodsycania antyislamskich nastrojów, tak prawica, cynicznie kreuje się na obrońców czci niewieściej. Z jednej i drugiej strony, problem jest jaskrawo instrumentalizowany. Jednak prawica, nazywając lęki Europejczyków wprost oraz otwarcie krytykując nieudolność władz w egzekwowaniu porządku, jak zauważył Jan Tokarski, chyba rzeczywiście lepiej odpowiada na dzisiejszy Zeitgeist.
Kto ma być dla kogo miły
Zastanawia mnie, dlaczego to my usilnie staramy się zrozumieć, wyjaśnić i wytłumaczyć zachowanie napastników z Kolonii? Z jednej strony to dobrze świadczy o nas. Nazywanie kogoś rasistą czy islamofobem za to, że ośmiela się krytykować islam lub imigrantów oraz problemy, jakie generują w krajach Europy Zachodniej, to też w jakimś sensie wyraz dobrych intencji i próba ochrony tej ogromnej większości ludzi, którzy uciekają ze swoich krajów w poszukiwaniu lepszego, uczciwego życia.
Z drugiej jednak strony, mam nieodparte wrażenie, że to jednak przede wszystkim im – imigrantom i uchodźcom „wyglądem przypominającym…” – powinno zależeć na tym, byśmy o nich dobrze myśleli i to oni powinni nam pokazać, że respektują nasz styl życia i potrafią się dostosować, okazując szacunek wobec kobiet – wszystkich, białych i niebiałych. To oni powinni dyscyplinować członków swojej grupy, potwierdzając, że w ich środowisku nie ma akceptacji dla takich czynów.
A tymczasem jeden z muzułmańskich duchownych w Kolonii stwierdził niedawno, że to same kobiety sprowokowały napaści seksualne strojem i perfumami. Późniejsze sprostowania zginęły w medialnym szumie. Jeśli jego opinie podziela znaczna część muzułmanów w tym mieście, dodatkowa obecność policji na ulicach nie pomoże. Kolejne konflikty są tylko kwestią czasu.