Islandia to bardzo ładny kraj – jest w nim mało ludzi i dużo owiec. Owce są ważne, ponieważ dają mięso, wełnę oraz mleko na skyr. Można nadawać im imiona, szorować je w wannie szczotką, żeby były zadbane i czyste, opiekować się nimi, mówić do nich czułe słowa, można o nich pisać wiersze. Wraz z kamieniami czy ludźmi stanowią element szczególnej północnej odmiany symbiozy natury i człowieka, tym wyraźniejszej, bo – tak jak w filmie Grímura Hákonarsona – odnajdywanej przez widzów na islandzkiej wsi. Wokół owiec koncentruje się życie społeczności hodowców, którzy dzielą te same troski w swej niewielkiej, ale samowystarczalnej grupie. „Barany” opowiadają właśnie o mieszkańcach pewnej islandzkiej doliny, którzy są tak silnie związani z naturalnym cyklem, wyznaczanym przez hodowlę tych zwierząt, że naruszenie harmonii tego porządku staje się dla nich życiową katastrofą.

Barany2

Milczenie bez owiec

Katastrofą jest bowiem pojawienie się w dolinie śmiertelnej, nieuleczalnej i bardzo zakaźnej choroby owiec, której nie da się wyplenić z wyspy od XIX w., czyli od czasu przywleczenia zarazy przez zwierzęta z Wielkiej Brytanii. Farmerzy bardzo dbają o czystość i jak najlepszą kondycję hodowanych ras, więc chorobę można powstrzymać tylko w jeden sposób: należy wybić wszystkie owce z doliny oraz zniszczyć wszelkie drewniane elementy zagrody, narzędzia, spalić siano, ubrania robocze, wszystko, z czym zwierzęta mogły mieć kontakt (często dobytek życia, bez gwarancji, że sprowadzone po dwuletniej kwarantannie nowe owce również się nie zarażą). To cios dla wszystkich. Jedni nie mogą pogodzić się z sytuacją, inni decydują się na opuszczenie doliny na zawsze. Bez owiec nie ma dla nich życia.

„Barany” to wzruszający prostotą obraz o ludziach, dosadny i szczery w konfrontowaniu różnych postaw życiowych. | Marta Michalska

W obliczu tej katastrofy mur niemej nienawiści między dwoma braćmi, Gummim i Kiddim, zostaje poddany poważnej próbie. Sprawę owiec należy rozwiązać jednomyślnie, według ustalonych zasad i odpowiednich procedur. Trudno jednak o komunikację – nawet w tak ważkiej sprawie – skoro do tej pory ograniczała się ona do sporadycznych liścików, przekazywanych przez pasterskiego psa w jego rozradowanym pysku. Gummi i Kiddi, mimo że mieszkają od urodzenia na jednej działce, z niewiadomego dla widzów powodu nie rozmawiają ze sobą od czterdziestu lat. Oto mamy więc dwójkę niedźwiedziowatych bohaterów w wełnianych swetrach, upartych jak dwa stare capy, gdzieś na islandzkiej wsi, pośród surowego krajobrazu, z codziennymi potknięciami i stadem owiec w tle. Wydawać by się zatem mogło, że „Barany. Islandzka opowieść” (swoją drogą bardzo zabawne jest to rozszerzenie polskiego tytułu z angielskiego „Rams” oraz islandzkiego „Hrútar” – oba znaczą po prostu „barany”) to doskonały materiał na „typowy film z Północy”, trochę gorzki, trochę śmieszny, zawierający wszystkie niezbędne elementy pierwszej klasy materiału eksportowego z Islandii: naturę, „księżycowe” pejzaże, wełniane wzorzyste swetry, oszczędną ścieżkę dźwiękową. Tyle że takie uproszczenie kompletnie nie pasuje do filmu Grímura Hákonarsona. „Barany” to wzruszający prostotą obraz o ludziach, dosadny i szczery w konfrontowaniu różnych postaw życiowych. W przepastnych islandzkich krajobrazach zanurzeni są bohaterowie o silnych naturach, a plan daleki (w którym sylwetki są tylko niewielkimi kształtami na tle okazałych obrazów przyrody) tylko potęguje efekt ścierania się tych antagonistycznych charakterów. Choć można by pomyśleć, że odizolowana osada to kulturowy przeżytek, miejsce, gdzie i tak nie przetrwałoby nic z wyjątkiem owiec i starych uparciuchów, to jednak jest coś poruszającego w zawziętości (jak u Kiddiego) i sprycie (jak u Gummiego), co każe zastanowić się nad sposobem współżycia człowieka przyrodą.

Barany4

I nadeszła zima

Moglibyśmy spróbować wyobrazić sobie, co stałoby się z osadą w dolinie już na zawsze pozbawioną swych owiec. Osada z „Baranów” mogłaby zacząć przypominać pewną wioskę z dokumentu „Heima” (2007, reż. Dean DeBlois), do której przyjeżdżają z koncertem Sigur Rós, i w której mieszkają tylko dwie osoby – mężczyzna i jego stara matka. Tętniąca niegdyś życiem rybacka osada zamieniła się w miasto duchów po tym, jak wyczerpały się okoliczne łowiska dorszy. Gdyby nie muzycy i cały projekt „Heima”, prawdopodobnie nigdy nie dowiedzielibyśmy się o samotnym mężczyźnie, który buduje marimby z uschniętych gałęzi rododendronu, wykorzystanych przez muzyków do występu dla niewielkiej grupy osób wieczorem przy ognisku. Jednak obraz popadających w ruinę, opustoszałych gospodarstw i rdzewiejących kutrów potęguje wrażenie zależności człowieka od sił przyrody.

Gummi jest tak przywiązany do swojego stada, że uprzedza zespół weterynarzy i sam, własnymi rękami, ubija 147 zwierząt. To jego owce, sam się nimi opiekował i sam je zabije; taka powinna być (jego zdaniem) kolej rzeczy. Zmywa krew z dłoni, a przejmujący szloch starego człowieka wstrząsa jego ciałem. Czy możemy bowiem wyobrazić sobie tę samotność, nudę oraz ciszę w gospodarstwie pozbawionym dotychczasowego sensu? A może to tylko nam się tak wydaje? Gummi, tak jak pozostali bohaterowie, to przecież silny charakter i zaradny człowiek, sam potrafi wszystko zbudować i naprawić, a długie wieczory spędza czytając książkę, słuchając radia, samotnie układając puzzle. I choć obraz nagiego mężczyzny obcinającego sobie po kąpieli paznokcie u stóp wielkimi nożycami wywołuje odgłosy zniesmaczenia wśród kinowej widowni, to przecież trzeba powiedzieć, że Gummi prowadzi po prostu schludne, czyste gospodarstwo – ze wzorzystą tapetą, brązową kanapą i plastikowym wiaderkiem pełnym ciastek cynamonowych. I tylko solidny samochód terenowy oraz nowoczesny traktor przypominają nam, w jakich czasach toczy się ta opowieść.

Barany1

Wydawać by się mogło, że życie bez owiec okaże się bezcelowe, a monotonne dni w zasypanej śniegiem dolinie można będzie mierzyć jakąś przykrą miarą nieciekawych zajęć, trochę jak bohater „101 Reykjavik”, który odróżnia upływające dni kolejnymi sobotami spędzanymi na imprezie. Gummi jednak przez cały ten czas zachowuje osobliwy spokój, i nawet podśpiewuje do muzyki płynącej z radia w czasie przygotowywania swojej samotnej kolacji wigilijnej, ponieważ ukrywa w piwnicy pewien niewielki wełniany i zajadający siano sekret.

Drugi z braci, Kiddi, bardziej narowisty i awanturniczy, jest jak druga strona medalu. Nie stroni od butelki, a zamiast słów używa strzelby oraz dwóch przestrzelonych szyb do zakomunikowania swojemu bratu niezadowolenia i złości. Dwa razy cudem unika zamarznięcia na śmierć po zaśnięciu na śniegu pijackim snem. Ponadto, w przeciwieństwie do brata, nie chce i nie potrafi pogodzić się z myślą o utracie cennych baranów. Walczy z jedynym bliskim sobie człowiekiem, ale i z całym swoim małym światem. Gdy jednak niemal zamarza na kość, Gummi wyciąga swój traktor z wielką łopatą na przedzie, zgarnia doń nieprzytomnego brata, zawozi do miasta, zostawia na podjeździe szpitalnego pogotowia ku zdumieniu palących papierosa pielęgniarek i odjeżdża bez słowa.

Barany3

Nadzy wobec natury

Przekonanie o silnym związku człowieka z naturą na Islandii chyba już stopniowo staje się kliszą. Sądzę, że chyba nikt, kto tam nie mieszkał, nie do końca jest w stanie uzmysłowić sobie, jak ważne miejsce zajmuje natura w tym egalitarnym społeczeństwie. Jest ona szanowana i nie narusza się jej spokoju, lecz przede wszystkim Islandczycy są świadomi niebezpieczeństw grożących w okolicach, w których żyją. Odwiedzający wyspę turyści często opierają swoje wyobrażenia na jej temat wyłącznie na spektakularnych zdjęciach dolin, lodu i zórz polarnych, i sami próbują swych sił, nie tylko naruszając naturalne i szanowane przez Islandczyków tereny, lecz także wystawiając się na zagrożenie nieprzyjemnej śmierci, tak jak w przypadku turystów, którzy postanowili wejść na kry, by zrobić zdjęcia, co zakończyło się zgonem jednego z nich. Chcielibyśmy jednak zasmakować w tym otoczeniu nie z tej ziemi (ale tylko na chwilę), wyobrażamy sobie tę „krainę lodu i ognia”, te drogi po horyzont, bezdrzewny krajobraz, koniecznie stalowoszarą porą roku. Ponad pół miliona turystów tylko w miesiącach letnich rocznie (ok. miliona rocznie) na 300 tys. mieszkańców wyspy to sporo. Wielu odwiedzających wyrządza naturze poważne szkody, podobnie jak równie bezmyślni celebryci, dojący Islandię z jej surowo pięknych krajobrazów. Zanim więc zaczniemy deptać ziemię nie tam, gdzie trzeba, biwakować pod znakiem „No entry” czy kąpać się w samej bieliźnie w lodowatych i silnych prądach rzeki, warto by zastanowić się nad fenomenem kraju, który przez setki lat układał swoje relacje z przyrodą, warunkującą jego funkcjonowanie. Niedawno przecież Björk, ze swą mocą oddziaływania i autorytetem, próbowała uświadomić publiczności, że człowiek nie rozporządza naturą, a jest tylko jednym z jej elementów. Jak poważny jest to problem, świadczy choćby każda mniejsza i większa, prywatna czy publiczna kampania na rzecz ucywilizowania turystów czy dyskusja na temat wprowadzenia opłat za oglądanie i odwiedzanie poszczególnych terenów naturalnych na wyspie. Felietoniści magazynu „The Reykjavik Grapevine” w tonie ironiczno-poważnym zastanawiają się od czasu do czasu, czy inwestować czas i siły w przypominanie o niebezpieczeństwach i upominanie niesfornych turystów, czy też pozwolić selekcji naturalnej wyeliminować co bardziej nierozważne jednostki.

Jednak nawet bohaterowie „Baranów”, żyjący pierwotnie w harmonii z przyrodą, ostatecznie muszą skonfrontować się z żywiołem wyspy. Może właśnie dlatego, że pokojowe współistnienie człowieka z naturą jest z gruntu niemożliwe? A może Gummi i Kiddi po prostu stają się ofiarami własnej buty?

Pełne patosu zakończenie filmu zmienia perspektywę postrzegania tego obrazu i czyni zeń dzieło wyjątkowe. Dramatyczna scena walki człowieka o przetrwanie w obliczu nieprzewidywalnych i niedających się ujarzmić sił natury urywa się w połowie. Zakończenie pozostaje tragicznie otwarte. Dwaj nadzy bracia, dotąd tak absurdalnie skłóceni, teraz odkrywają na nowo, co znaczy żywić do kogoś i czegoś uczucia. Wyświetlające się nagle na ekranie napisy końcowe pozostawiają widzów tylko z tym dziwnym wyrazem twarzy, kiedy jeszcze błąka się na ustach uśmiech po niedawnych gagach, zastąpiony przez zmieszanie i wzruszenie.

 

Film:

„Barany. Islandzka opowieść”, reż. Grímur Hákonarson, Dania, Islandia, Norwegia, Polska 2015.