Umberto Eco. Fot. Bogaerts, Rob / Anefo. Źródło: Wikimedia Commons

Jest kilka takich zdań, porzekadeł, tzw. obiegowych mądrości, które powtarzamy bez żadnej refleksji: że o gustach się nie dyskutuje, że czas leczy rany, że nie ma ludzi niezastąpionych. Z tego, jak bardzo są głupie, zdajemy sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy osobiście uderza nas ich błędność. Śmierć Umberta Eco to moment, kiedy z całym bólem muszę skonstatować, że są tacy ludzie, których nie da się zastąpić. Nikim. Nigdy.

W wielu wspomnieniach, które przeczytałam zaraz po jego śmierci, pojawiały się określenia takie jak człowiek instytucja, wielki pisarz, autor „Imienia róży”, filozof, historyk filozofii, semiolog, bibliofil, znawca mediów, niestrudzony komentator codzienności… Trudno uwierzyć: jak on zdążył to wszystko zrobić, zbadać, napisać, wymyślić? Nasze czasy są ubogie w ludzi tak wszechstronnych. Ale oprócz tego wszyscy, którzy go znali i czytali jego teksty, mówią o jego wspaniałym poczuciu humoru. Gianni Vattimo chwali się w swojej autobiografii, że zna więcej żartów niż Berlusconi. Dlaczego? Bo chodził na kursy do Eco.

Vattimo pisze też o tym, że Umberto Eco nigdy nie uznawał konwenansów. Nie wysyłał na święta kartek, nie rozsyłał ważnym profesorom egzemplarzy nowo wydanych książek. Miał bardzo wysokie poczucie własnej wartości. Co nie przeszkadzało mu śpiewać ludowych przyśpiewek po piemoncku i zajmować się kulturą popularną. Tą ostatnią zresztą zajmował się wyjątkowo: nie z piedestału, bez sztywnego, profesorskiego poczucia wyższości. Naprawdę starał się zrozumieć jej fenomeny i strategie. Tylko on umiał z takim wdziękiem łączyć pisanie o kategorii mimesis w „Poetyce” Arystotelesa z analizowaniem Big Brothera czy meksykańskich komiksów. Tylko on umiał napisać barokową powieść barokowym językiem, a w felietonach żartować z wszechwładzy politycznej poprawności w amerykańskich kampusach. Z jednej strony mamy jego „Dzieło otwarte”, z drugiej – jeden z ostatnich tekstów, opublikowanych na łamach „L’Espresso”, w którym narzekając na zanik skuteczności przeklinania, wynikający z naszego znieczulenia na rozpowszechnione wulgaryzmy, proponuje powrót do korzeni, oferując szeroki wybór przekleństw babek i prababek.

Z wszystkich włoskich intelektualistów XX w. Eco był w Polsce najpopularniejszy. Prawie wszystkie jego prace zostały przetłumaczone. Gdy pisałam doktorat o jego mistrzu, Luigim Pareysonie, przyjęto mnie na studia właściwie tylko dlatego, że Pareyson był promotorem Umberta Eco. Kiedy kilka lat później miałam zaszczyt spotkać Eco w Turynie, szczerze go ta historia rozbawiła.

 


Czytaj również inne teksty o Umbercie Eco i jego książkach:

eco

Katarzyna Kasia „Spiskowa praktyka dziejów. O «Cmentarzu w Pradze» Umberta Eco”

Historia nie ma sensu i wielkie przemiany, które się w niej dokonują, są w ogromnej mierze wynikiem fiksacji, obsesji, kompleksów. „Simonini jeszcze obraca się wśród nas” – pisze Umberto Eco.

Piotr Kieżun „Księgi, książki, książeczki… O «Nie myśl, że książki znikną» Umberta Eco i Jean-Claude’a Carrière’a”

W jaki sposób powstaje literacki kanon? Skąd wziął się kult świętych ksiąg? I przede wszystkim, czym byłby człowiek, gdyby książek nie było? – pytają Eco i Carrière. Po lekturze „Nie myśl, że książki znikną” ta ostatnia sytuacja staje się prawie niewyobrażalna.

Łukasz Jasina „Mądrze o z pozoru niemądrym. O «Apokaliptykach i dostosowanych» Umberta Eco”

Eco nigdy nie był przeciwnikiem kultury masowej. Mówiąc jego językiem, był zarazem „dostosowany” i unikał ślepych zachwytów. Być może dlatego w swojej książce stanowczo opowiada się po stronie „dostosowanych”.