2 kwietnia w Rosji i Białorusi jest obchodzony Dzień Jedności Narodów Białorusi i Rosji. Święto ustanowiono jako wydarzenie upamiętniające 2 kwietnia 1996 r., kiedy Aleksandr Łukaszenka i Borys Jelcyn podpisali porozumienie o utworzeniu Stowarzyszenia Białorusi i Rosji, które kilka lat później doprowadziło do powstania Związkowego Państwa Białorusi i Rosji (ZBiR). W tym roku mija 20 lat od podpisania dokumentu. Warto się przyjrzeć osiągnięciom tej dwudziestoletniej integracji.
Trzeba pamiętać, że do początku nowego tysiąclecia to właśnie Łukaszenka był głównym motorem integracji. Zdaniem wielu analityków, jego celem było objęcie prezydentury ZBiR-u, czyli największego państwa na świecie. I białoruski lider miał duże szanse ten cel osiągnąć – był wówczas bardzo lubianym w Rosji politykiem, szczególnie na tle podupadającego na zdrowiu i niepopularnego Borysa Jelcyna. Jednak po przejęciu władzy przez Władimira Putina Łukaszenka musiał pożegnać się z marzeniami, zmienił kierunek ideologii z wcześniej głoszonego panslawizmu na hasła niepodległościowe, a procesy integracyjne nagle zwolniły. Do dziś z ust obu liderów, białoruskiego i rosyjskiego, padają zapewnienia o braterskiej przyjaźni oraz integracji między narodami, ale ich czyny prawie zawsze mijają się z głoszonymi deklaracjami.
Najistotniejszym filarem ZBiR-u miała być integracja gospodarcza i walutowa, która wcale się nie powiodła: każde państwo ma własny model gospodarczy, a o wprowadzeniu wspólnej waluty (miał nią być rosyjski rubel) nie wspomina się nawet hipotetycznie. Do tego co kilka lat wybuchają nowe wojny gospodarcze pomiędzy „najbliższymi braćmi”. Ponad rok temu zaczęła funkcjonować Unia Euroazjatycka, ale powstała ona z zupełnie innych powodów. Owszem, Białoruś skorzystała z deklarowanej integracji ekonomicznej, uzyskując preferencyjne ceny na rosyjską ropę i gaz oraz nieograniczony dostęp do rosyjskiego rynku.
Najgłębsze zmiany zaszły w systemach wojskowych i obronych, gdzie stopień integracji jest rzeczywiście bardzo wysoki. Natomiast po aneksji Krymu sytuacja się radykalnie zmieniła – przy dźwiękach płynących z każdego telewizora i odbijających się echem haseł „jedności broni” Białoruś sukcesywnie odracza albo pomija kwestię utworzenia na swoim terytorium rosyjskiej bazy wojskowej. Do tego w niedawno ogłoszonej białoruskiej doktrynie obronnej pojawiła się wzmianka o przeciwdziałaniu wojnom hybrydowym… Czyżby aluzja? Bo w to, że jest to przesłanie kierowane na wschód, nie wątpi nikt.
Oba państwa nie mogą się pochwalić sukcesami we współpracy w nawet tak relatywnie bezpiecznej dziedzinie jak wspólna polityka zagraniczna. Wręcz przeciwnie. Pamiętajmy, że oficjalnie Mińsk nigdy nie uznał Abchazji i Osetii Południowej, a w trakcie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego opowiedział się za nienaruszalnością integralności terytorialnej Ukrainy i de iure nie uznał odłączenia od niej Krymu. To Mińsk był gospodarzem rozmów dotyczących uregulowania konfliktu na wschodniej Ukrainie, co się bardzo szybko opłaciło – unijne sankcje wobec Białorusi zostały zawieszone i rozpoczął się nowy etap względnej normalizacji stosunków z Zachodem. Widocznie natchniony niedawnym sukcesem prezydent Łukaszenka chce się posunąć jeszcze dalej: w ostatnio „rozmrożonym” konflikcie wokół Górskiego Karabachu Mińsk – co wynika z dotychczas ogłoszonych deklaracji – wydaje się stać po stronie Azerbejdżanu, z którym ma bardzo dobre stosunki gospodarcze (Baku kupuje m.in. znaczne ilości białoruskiej broni), a nie wspieranej przez Rosję Armenii, która do tego jest członkiem Unii Euroazjatyckiej.
Takich przykładów jest wiele i można je mnożyć. Wbrew pozorom, polityka gry na kilku frontach jednocześnie do tej pory białoruskiemu prezydentowi się opłacała. Niedawno Białoruś otrzymała potwierdzenie uzyskania kredytu w ramach Unii Eurazjatyckiej (czytaj: od Rosji) w wysokości 2 mld dol., a prezydent w tym samym czasie szuka wsparcia finansowego z Zachodu.
Nieufność między liderami Białorusi i Rosji istniała od początku, natomiast po rozpoczęciu ukraińskiego konfliktu, wprowadzeniu zachodnich sankcji przeciwko Rosji oraz spadku cen ropy ta nieufność tylko rośnie. Integracja, której faktycznie prawie nie było, stoi w miejscu. Z trwającego status quo każda ze stron jest częściowo zadowolona: Białoruś chce nadal otrzymywać od Rosji wymierne korzyści w postaci subsydiów, a Rosja – mieć przynajmniej deklaratywnego sojusznika na swoich zachodnich granicach. Przesłanki ku bliższej integracji wyczerpują się coraz szybciej, a na jej wznowienie w obecnej sytuacji obie strony nie mają chęci, pomysłu i po prostu środków. Budowana od 20 lat luźna federacja obu państw nie istnieje, ponieważ w powodzenie ZBiR-u jako realnego bytu państwowego nie wierzą ani elity władzy, ani społeczeństwa.
* Rubrykę „Putinada” przygotowuje Łukasz Jasina.