Łukasz Pawłowski: Premier Beata Szydło powiedziała co prawda, że jest za całkowitym zakazem aborcji, ale zaraz potem dodała, że mówi to jako osoba prywatna. A potem, znów jako premier, powiedziała, że sprawy nie ma, bo rząd nie proceduje żadnego projektu. Czy to oznacza, że nie ma problemu i wszystko rozeszło się po kościach?

Monika Płatek: Moim zdaniem mamy do czynienia z kolejnym przykładem handlowania zdrowiem kobiet oraz prawami reprodukcyjnymi kobiet i mężczyzn.

Za każdym razem w sytuacji kryzysu w państwie, władza poszukuje wsparcia Kościoła. To może być kryzys na bardzo różnych poziomach – kiedy trzeba uchwalić konstytucję, kiedy trzeba zebrać poparcie dla wejścia do Unii Europejskiej czy nawet zapewnić spokój nowej władzy, oferuje się Kościołowi jakieś profity – religię w szkołach, Komisję Majątkową, możliwość swobodnego obrotu ziemią. Pozwalamy handlować prawami podstawowymi ludzi, w tym – jeśli chodzi o kobiety – zdrowiem, wolnością i prawem do decydowania o sobie. Bo ten, kto decyduje o płodności człowieka, ten decyduje o jego życiu. Jeśli człowiek, zwłaszcza kobieta nie może o tym decydować samodzielnie, mamy do czynienia z formą zniewolenia.

Władza lekceważy zobowiązanie do respektowania praw reprodukcyjnych. Pod pretekstem świętości, zdrowie i życie kobiet oraz płodów traktuje jak stawkę przetargową w politycznej grze. Dzieje się to w czasie, gdy rząd nagminnie łamie konstytucyjny porządek i poszukuje legitymizacji dla swoich działań. Znów więc dochodzi do handlu pomiędzy hierarchami Kościoła a ludźmi u władzy. Tym razem jest to jednak tak oczywiste i w tak wyraźny sposób zagraża życiu i zdrowiu Polek, że społeczeństwo się temu sprzeciwia.

Wolty premier Szydło nie zmieniają faktu, że problem pozostaje. Po pierwsze, handluje się prawami kobiet, narażając je na niebezpieczeństwo. Po drugie, nie realizuje się obowiązującego prawa. Po trzecie, być może zatyka się tym problemem inne, chcąc od nich odwrócić uwagę.

Część przedstawicieli Kościoła zwraca uwagę na to, że poparcie dla zmian w prawie aborcyjnym zadeklarowało tylko Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, a treść komunikatu wzbudziła opór nawet części tzw. organizacji pro-life. Po co więc Kościół i rząd weszły w tę dyskusję?

Wywieranie przez Episkopat nacisku na treść prawa obowiązującego w Polsce nie jest niczym nowym, podobnie jak nie jest nową rzeczą podporządkowywanie się władz – tak w poprzednim, jak i w obecnym ustroju – żądaniom stawianym przez Kościół. Żądania te mają i tym razem dwa cele: po pierwsze idzie oczywiście o wpływy i pieniądze, a po drugie o kontrolę nad życiem ludzi. Może być też cel trzeci – odwrócenie uwagi od problemu ofiar gwałtów i molestowania seksualnego, jakie w Kościele są, a także odwrócenie uwagi od dzieci płodzonych przez księży, którymi się nie zajmują, jednocześnie głosząc świętość rodziny.

Oczywiście w samym Kościele też spierają się różne frakcje. Trwają debaty, że może nie trzeba karać kobiet więzieniem, może wystarczy, jeżeli na obecnym etapie usunie się z przepisów możliwość aborcji w przypadku poważnego uszkodzenia płodu, a w zamian Kościół uzyska np. religię na maturze. Zobaczymy, czym się to skończy, ale tego typu targi odbywają się nad głowami ludzi, traktują, zwłaszcza kobiety, przedmiotowo, są groźne dla ich życia i zdrowia, a także dla zdrowia płodów. To także wbrew obowiązującemu prawu – od art. 25 Konstytucji po ustawę z 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerwania ciąży.

Są jednak również głosy w Kościele – w warunkach polskich uznawane za wręcz skrajnie liberalne – mówiące, że zmiany prawne w ogóle nie są dla Kościoła dobrą drogą, bo należy oddziaływać innymi środkami. Kościół powinien próbować zmienić mentalność ludzi, nakłonić ich do tego, żeby z aborcji nie korzystali, ale nie stosować przymusu prawnego.

Jeżeli Episkopat w kraju ponoć tak katolickim jak Polska, w którym większość, jak się twierdzi, to katolicy, musi dla osiągnięcia swoich celów dobijać się o wsparcie do władz świeckich, by wspomogły go sankcjami karnymi, to znaczy, że jest straszliwie słaby i niedołężny. Jeśli dla posłuchu dla nauczania kościoła katolickiego trzeba grozić karami z kodeksu karnego, to raczej świadczy to o niemocy. Posłuch wymuszany zastraszeniem i kodeksem karnym jest konieczny tam, gdzie brak jest poważania i podziwu.

Czyli pani zdaniem Kościół w ogóle nie powinien się na ten temat wypowiadać?

Art. 25 Konstytucji mówi o rozdzieleniu kościołów od państwa, ale to nie odbiera Kościołowi katolickiemu prawa do zabrania głosu. Rzecz w tym, że nie mamy tu do czynienia z debatą, bo ta zakłada równość i różnorodność partnerów, ale dyktatem, któremu stara się nas podporządkować, nie licząc się z prawem, a także kosztami dla życia i zdrowia i kobiet, i płodów.

Aby Kościół zachował tę władzę, którą ma w Polsce, społeczeństwo musi być biedne, nieszczęśliwe, podzielone, mało krytyczne i bez większych szans na poprawę swego losu. | Monika Płatek

Jest w tym jakaś sprzeczność – albo Kościół jest słaby i nie ma możliwości oddziaływania na ludzi inaczej niż przez państwo, albo jednak jest silny, bo potrafi narzucić innym swoją wolę.

Nie ma w tym żadnej sprzeczności. Dyktat bierze się stąd, że się na niego pozwala. Biskupi mają tyle władzy i pieniędzy, ile im się daje. Gdybyśmy rzeczywiście przestrzegali prawa, moglibyśmy zastosować prosty zabieg: jeżeli ktoś jest katolikiem, to ze swoich podatków płaci na Kościół – jak w Niemczech. Z jakiegoś powodu Kościół katolicki w Polsce nie chce się na to zgodzić.  Posłowie są temu posłuszni, bo sądzą i często sądzą prawdziwie, że ich wybór to układ „pana i plebana”. Mamy do czynienia z ogromnie nadętą instytucją, która dostaje władzę, więc ją posiada  i niekoniecznie pamięta o miłości, porozumieniu, równości ludzi i miłosierdziu. Co więcej, zazwyczaj przy tym powiada, że to nie ona uchwala prawo, w związku z tym nie ponosi za nie żadnej odpowiedzialności. Świetny, dobrze opanowany piłatowski gest.

Ludzie to akceptują?

Musi pan wziąć pod uwagę tradycje, wzorce, możliwości. Proszę spojrzeć na małe polskie miasta, na to, kto tam naprawdę rządzi, kto ma prawo dyskutować i do ludzi mówić. Ile tam jest aktywnych klubów, kawiarni, domów kultury, szkół? Często jedyną instytucją, która ma dostęp do ludzi i ich kontroluje – nie tylko poprzez sakramenty, ale i wizyty w domach – jest Kościół. Mamy swoistego nadzorcę, który infiltruje całe społeczeństwo, do tego stopnia, że jeżeli pan w tym nie uczestniczy, to w małej społeczności będzie pan miał trudność w szkole, w pracy, w normalnych relacjach z ludźmi. I znów to jest na rękę kościołowi, ale to my się na to godzimy także poprzez rezygnacje z budowania alternatywnych cywilnych wzorów opartych na szacunku dla człowieka i dobrej jakości życia.

Czy w związku z tym twierdzenie, że na skutek radykalizacji swojego stanowiska i „przykręcania śruby” Polakom, wahadło wychyli się w drugą stronę i Kościół ostatecznie straci wpływy w społeczeństwie, wydaje się pani nieprawdziwe? Takie zjawiska miały miejsce w Hiszpanii i w Irlandii – ale może w Polsce sytuacja jest inna i Kościół utrzyma swoje wpływy?

Skoro zdarzyło się w Hiszpanii i Irlandii, to znaczy, że może się zdarzyć. Czy w Polsce? Nie wiem. Mogę odpowiadać tylko za siebie. Rozmawia pan z osobą, która została wychowana w bardzo katolickiej, uczciwej rodzinie, ale gdzie Biblię czytało się regularnie. I zarówno chrześcijaństwo, jak i uczciwość sprawiają, że nie bardzo mogę się pogodzić z tym, że to, co robi Kościół katolicki w Polsce, jest tak dalekie od treści, które znajdujemy w Biblii, a także od tego, czego naucza obecny papież. Nieobecność Franciszka i jego nauczania na gruncie polskim jest bardzo charakterystyczna dla naszego katolicyzmu.

Ale czy konserwatyzm większości polskiego kleru wywoła w jakimś momencie społeczny opór?

W kraju, w którym ludzie mają słaby dostęp do wiedzy i umiejętności myślenia krytycznego, w którym ludzie będą żyli pogrążeni w beznadziei i biedzie, raczej trudno wyobrazić sobie zmianę na wzór hiszpański czy irlandzki. To jednak oznacza, że aby Kościół zachował tę władzę, którą ma w Polsce, społeczeństwo musi być biedne, nieszczęśliwe, podzielone, mało krytyczne i bez większych szans na poprawę swego losu.

Czy aby zmienić układ sił pomiędzy państwem i Kościołem, potrzebujemy zmian w prawie, czy też wystarczy nam uczciwe stosowanie tego prawa, które już mamy?

Wydaje mi się, że przestrzeganie Konstytucji w zakresie art. 25 i Konkordatu pozwoliłoby na znaczną poprawę sytuacji. Tymczasem ten ostatni przywołuje się nagminnie i bezpodstawnie tylko po to, aby usprawiedliwić łamanie prawa, co jest dowodem na lekceważący stosunek do prawa w Polsce w ogóle. Wreszcie, gdybyśmy faktycznie zrównali pozycje różnych grup wyznaniowych, zmiany w prawie zapewne nie byłyby pierwszą potrzebą.

Czyli gdyby w kolejnych wyborach zwyciężyła partia liberalna lub lewicowa, również nie powinna fundamentalnie zmieniać prawa?

Jednym z polskich problemów są częste zmiany prawa i mylenie zmian w realnym świecie ze zmianą w ustawie. Ciągłe zmiany osłabiają moc i szacunek dla prawa. Trzeba też pamiętać, że prawo niekoniecznie stosowane jest równo. Tych u władzy lub z władzą zbratanych niekoniecznie mierzy się równą miarą. Proponujemy karać kobiety więzieniem za poronienie głosząc, że chodzi o świętość życia. Tymczasem księdza, który odmówił swojej rodzącej na plebanii partnerce pomocy, i dziecko zmarło, uwalniamy od odpowiedzialności karnej. Ksiądz został przeniesiony na Ukrainę, a po nagłośnieniu sprawy do klasztoru. Prokurator umorzył sprawę mając wątpliwość czy urodzone nieżywe dziecko można uznać za człowieka.

Oczywiście nie można za to obwiniać Kościoła katolickiego, bo w ostateczności to rzeczywiście nie Kościół uchwala ustawy i nie on wprowadza je w życie. Jak już mówiłam – świetny, dobrze opanowany piłatowski gest. Nas jednak i władzy nie zwalnia z odpowiedzialności za podejmowane kroki, które zagrażają życiu oraz zdrowiu i kobiet, i płodów.

 


 

O Kościele i polityce czytaj także:

Fot. Andy Hares / Źródło: Flickr
Fot. Andy Hares / Źródło: Flickr

„Nadzieja złodzieja”, czyli Kościół i polityka – z dominikaninem ojcem Pawłem Gużyńskim rozmawia Łukasz Pawłowski

„Kościół stracił monopol na dobroć” – ze Zbigniewem Nosowskim rozmawiają Łukasz Pawłowski i Julian Kania

„Kultura powinna być bardziej kobieca” – Tomasz Sawczuk