Tytułowy bohater budzi się w szpitalu, gdzie kobieta podająca się za jego żonę przykręca mu mechaniczną rękę i nogę. Stracił pamięć, a zamiast serca ma baterie. Jego oczy zostały zastąpione kamerami. To właśnie przez nie widz obserwuje przygody cyborga Henry’ego. Cały film to wyłącznie obrazy z urządzeń GoPro uchwycone z punktu widzenia głównego bohatera. Wykorzystując jedynie subiektywne ujęcia, twórcy próbują stworzyć iluzję całkowitego zanurzenia się w świecie Henry’ego. Spojrzenie widza i spojrzenie bohatera mają stać się jednym.
Kolejne zdarzenia oglądamy jak w gameplay’u z gry komputerowej typu First Person Shooter. Co widzimy? Szalony, trwający 90 minut pościg, właściwie bez chwili wytchnienia. Wirujące obrazy z kamery, która wypada wraz z Henrym z pędzącego auta. Stopy, które biegną po przęsłach mostu zawieszonych wysoko nad ziemią. Ręce cyborga, a w nich coraz to bardziej śmiercionośną broń. Ma się wrażenie, że niemal każdy chce go zabić. Strzelaniny przerywane są prawie wyłącznie po to, żeby Henry dostał wskazówki, które pozwolą mu dostać się do kolejnego zaznaczonego na mapie punktu. Czy utożsamimy się z Henrym i odniesiemy wrażenie, że to my sami, wśród zawrotnego świstu kul, przedarliśmy się w umówione miejsce?
Pościg ekstremalny
Film garściami czerpie z pochodzących z gier FPS konwencji i klisz. Twórcy próbują budować poczucie immersji rodem z gier, świadomie odrzucając zasady, którymi rządzi się mainstreamowe kino (szczególnie jeżeli chodzi o scenariusz). Na jednym z portali filmowych opis filmu głosi: „Cyborg Henry musi uratować swoją żonę, a zarazem twórcę, pojmaną przez psychopatycznego tyrana o telekinetycznych mocach i jego armię najemników”. Podsumowanie to w pełni oddaje ducha filmu. Jest pojedynek z armią cyborgów, są też pojawiające się znikąd klony bohaterów, jest posługujący się telekinezą czarny charakter, który chce zawładnąć światem, ale przede wszystkim właściwie nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. I tak właśnie ma być.
Ledwie Henry się przebudził, zaczyna być ścigany. Nie zdążono mu nawet aktywować modułu mowy. Do końca pozostanie niemy. Tak samo jak widzowie staje się pozbawionym głosu uczestnikiem krwawych pościgów. Opowieść jest poszatkowana, prowadzona niby w czasie rzeczywistym, ale pojawiają się w niej przeskoki i nieciągłości. Bohater przenosi się z miasta do lasu, z ulicy do wnętrza nocnego klubu. Czasem nie do końca wiadomo, w jaki sposób i dlaczego. Podczas gdy w grze teleportacja do nowej planszy jest często częścią konwencji, w kinie widz zwykle szuka ciągłości. Twórcy nie ułatwiają tu tego zadania, programowo nie przejmując się dziurami w scenariuszu. Jednak w tym braku ciągłości i logiki można odkryć przewrotne znaczenie: oglądamy świat oczami Henry’ego, który przecież umarł, stracił pamięć i został wskrzeszony jako cyborg. On sam nie rozumie, co się właściwie dzieje.
Zgodnie z brakiem logiki, którym rządzi się film, ani Henry, ani widz nie mogą być pewni, czy jakiekolwiek wątki zostaną kiedykolwiek wyjaśnione. | Anna Desponds
W filmie jest zaledwie kilku bohaterów (oprócz armii uzbrojonych statystów), większość obdarzona nadprzyrodzonymi mocami. Głównym wrogiem Henry’ego jest Akan (Daniła Kozłowski), ogromny albinos, dysponujący telekinetycznymi mocami, który potrafi unieruchomić swoich przeciwników jednym gestem ręki. Przez większość filmu jego pojedynki z Henrym wyglądają podobnie: tytułowy bohater próbuje zaatakować Akana, ale szamocze się zawieszony przez niego w powietrzu. Kim zaś w ogóle jest Akan? Dlaczego buduje armię cyborgów? Skąd bierze swoje moce? Zgodnie z brakiem logiki, którym rządzi się film, ani Henry, ani widz nie mogą być pewni, czy te wątki zostaną kiedykolwiek wyjaśnione.
Henry’emu pomaga tajemniczy Jimmy (Sharlto Copley), który co raz ginie w okrutny sposób, po czym zmartwychwstaje w innym wcieleniu. Trzecią bohaterką jest żona cyborga, Estelle, grana przez Hayley Benett. W przeciwieństwie do męskich postaci twórcy nie obdarzyli jej nadludzkimi zdolnościami. W świecie macho wyróżnia się po prostu tym, że jest kobietą. Daje jej to władzę nad Henrym, który z miłości wykonuje przekazywane przez nią z niewoli polecenia.
Choć krew się leje strumieniami, film równie silnie tryska humorem. Nic tu nie jest do końca na serio, a przykładem mogą być chociażby kolejne karykaturalne wcielenia Jimmy’ego. Raz pojawia się jako brytyjski partyzant rodem z „‘Allo ‘Allo!”, innym razem jako człowiek-drzewo czy dziki brytyjski punk z lat 80. Zabawne są też niespodziewane zetknięcia superbohaterów ze zwykłymi ludźmi – sprzedawczynią w sklepie, tłumem na przystanku autobusowym. Chociaż przedstawiona w tle Moskwa z opuszczonymi gmaszyskami i wymarłymi zaułkami jest nieco dystopijna, wciąż toczy się w niej normalne, szare życie. Zwykli przechodnie niespodziewanie stają się więc świadkami strzelanin i pościgów nadludzi.
Na bakier i na czczo
„Hardcore Henry” mimo szczątkowej fabuły, klisz, seksizmu był jednym z najgorętszych tytułów na festiwalu w Toronto, gdzie w 2015 r. miał swoją premierę. I nic dziwnego. Ograniczenie się do subiektywnych ujęć, zastosowanie kamer GoPro i odrzucenie zasad, jakimi zwykle rządzi się kino, jest bezkompromisowym, odważnym wyborem. To też wyczyn produkcyjny, ponieważ kamery i mikrofony zamontowane były w specjalnych uchwytach, a materiał montowany był codziennie, aby móc na bieżąco sprawdzić, jaki był efekt. Nie było również jednego odtwórcy tytułowego cyborga, grało go ponad dziesięciu kaskaderów i kamerzystów. Nietrudno się dziwić, że rezultat jest nierówny, czasem ciężko uwierzyć, że udało się uzyskać tak udane rezultaty, innym razem efekty wyglądają nierealnie i tandetnie.
Trzydziestoletni rosyjski reżyser Ilja Najszuler nakręcił wcześniej tą samą techniką, wykorzystując subiektywne ujęcia z kamer GoPro, teledysk do utworu punkowego zespołu, którego jest frontmanem. Wiralowym filmikiem, obejrzanym w internecie 120 mln razy, zainteresował się reżyser i producent Timur Biekmambietow. Ma on na koncie inne niekonwencjonalne dokonania. W 2015 r. do kin wszedł wyprodukowany przez niego „Unfriended” – film opowiadający historię z punktu widzenia ekranu laptopa. To Biekmambietow namówił Najszulera na pełen metraż. Jeszcze przed powstaniem film miał swoich fanów. 250 tys. dol. na postprodukcję zebrano na portalu Indiegogo. Tak powstała rosyjsko-amerykańska niezależna produkcja, w której muzyka gra centralną rolę, i zamienia film w postcyberpunkowy teledysk z elementami wręcz musicalowymi.
Początkowo obraz był pokazywany na festiwalach pod tytułem „Hardcore”. Drugi człon tytułu, „Henry”, dodano później, kiedy film wchodził do kin. Pierwotny tytuł nie kłamie, film jest niewątpliwie hardcorowy. Nie chodzi jedynie o eksplodujące głowy filmowych postaci, ale o żołądki samych widzów, które mogą nie wytrzymać wirującego, trzęsącego się, co chwilę zmieniającego się obrazu. Ujęcia zarejestrowane z kamer na głowach kaskaderów niejedną osobę mogą przyprawić o zawrót głowy i mdłości. Dla wielu podrygujący obraz będzie zwyczajnie nie do wytrzymania.
Przez oczy kamer
Subiektywne ujęcia w „Hardcore Henry” przywodzą na myśl doświadczenie wspomaganej goglami wirtualnej rzeczywistości, gdzie obraz zmienia się w zależności od kierunku patrzenia widza. Immersja idzie w parze z interaktywnością, poczuciem sprawczości, jakie daje wybór obrazów. „Hardcore Henry” może być zwiastunem tego, czym mogą stać się w przyszłości filmy akcji. Widz zamiast biernie obserwować zmontowany obraz, mógłby oglądać go jak panoramę.
Twarzy Henry’ego nigdy nie widzimy. Jedyne emocje, które możemy mu przypisać, to nasze własne. | Anna Desponds
Wykorzystując estetykę i logikę gry FPS, Najszuler próbuje przełożyć ją na język kina. Jednocześnie jednak odziera grę z tego – co zwykle stanowi o jej istocie – z możliwości wpływania na losy bohatera. Rezygnuje też z języka kina. Widz ma wrażenie oglądania ciągłej akcji bez cięć, bez ujęć i przeciwujęć. Widzimy świat oczami Henry’ego, ale reakcji bohatera już nie. Już na początku XX w. jeden z prekursorów montażu, Lew Kuleszow, zauważył, że emocje w widzach wywołuje przede wszystkim zmiana ujęć i ich kolejność, a nie zawartość. Przeprowadził eksperyment, w którym zmontowano tę samą twarz aktora kolejno z ujęciem zupy, dziecka w trumnie i leżącej kobiety. Za każdym razem efekt był inny. Montaż zdjęć aktora i zupy sprawiał wrażenie, jakby mężczyzna był głodny. Kiedy twarz zestawiono z ciałem dziecka, wyrażała głęboki smutek, a poprzedzona obrazem leżącej kobiety sprawiała wrażenie, jakby aktor uśmiechał się lubieżnie. W filmie „Hardcore Henry” kamery zawsze patrzą oczami cyborga w jednym kierunku – na zewnątrz. Twarzy Henry’ego nigdy nie widzimy. Jedyne emocje, jakie możemy mu przypisać, to nasze własne.
Nie jest to pierwsza próba budowania opowieści z wykorzystaniem subiektywnych ujęć, jednak zwykle nie stanowiły one trzonu opowieści. Od początku historii kina sięgano po pierwszoosobowy punkt widzenia, jak choćby w pochodzących z 1900 r. filmach Brytyjczyka George’a Alberta Smitha „Widziane przez teleskop” czy „Lupa babci”. W 1927 r. Abel Gance na planie „Napoleona” owinął kamerę w gąbkę, aby aktorzy mogli ją przepychać i uderzać w scenie chłopięcej bójki tak, jakby sama kamera uczestniczyła w tym zdarzeniu. Dziś już nie potrzeba gąbki. Kręcenie subiektywnych ujęć jest proste jak nigdy dotąd. Być może twórcy z tego skorzystają. Technika pozwala na przykład świetnie budować napięcie, co wykorzystywał choćby Hitchcock czy twórcy Blair Witch Project.
W przeciwieństwie do wymienionych filmów „Hardcore Henry” opiera się wyłącznie na ujęciach subiektywnych. Nie jest to jednak również pierwszy film zrealizowany w ten sposób. W 1947 r. powstał pierwszoosobowy film „Lady in the Lake” Roberta Montgomery’ego o przygodach detektywa Marlowe’a. Metro-Goldwyn-Mayer reklamowało produkcję jako najbardziej rewolucyjną od czasu pojawienia się w filmie dźwięku. Recenzent „New York Times’a” zauważał jednak, że po paru minutach oglądanie rąk Marlowe’a zapalających papierosa czy podnoszących szklankę robi się nużące. Mimo to krytyk wieścił dalsze wykorzystanie i rozwój tej techniki. „Hardcore Henry” z pewnością spełniłby jego oczekiwania.
Niektórzy publicyści okrzyknęli wręcz dzieło Najszulera prekursorem nowego gatunku. Czy zyska on taką samą popularność, jak gameplay z gier komputerowych na YouTubie? Osobiście mam nadzieję, że taka formuła – gry FPS przeniesionej na ekran – pozostanie jednorazowym eksperymentem. Gameplay jest dla graczy narzędziem samodoskonalenia i obietnicą własnych, interaktywnych przygód. Ale jak długo oglądanie w kinie kogoś innego, jak gra w grę, której zasad się nie zna, i w którą samemu nigdy się nie zagra, może być ciekawe?
Film:
„Hardcore Henry”, reż. Ilja Najszuler, Rosja, USA 2015.
* Ikona wpisu: zdjęcie z filmu „Hardcore Henry”, dystrybucja MONOLITH FILMS