W listopadzie zeszłego roku, na zebraniu inaugurującym prace nad Strategią Polskiej Polityki Historycznej, profesor Jan Żaryn, senator PiS-u, stwierdził, że „my wszyscy jako Polacy jesteśmy już dziećmi «żołnierzy wyklętych»”. Przywołujemy to stwierdzenie nie bez powodu, uznając je za coś więcej niż tylko opinię historyka. Opowieść o antykomunistycznym podziemiu zdaje się bowiem urastać do rangi jednego z fundamentów polityki historycznej prowadzonej – a przynajmniej planowanej – przez obecne władze i wspieranej przez środowiska z nimi sympatyzujące. Andrzej Duda uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych płk. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, podczas których minister Antoni Macierewicz stwierdził, że to między innymi postać dowódcy 5. Brygady Wileńskiej AK powinna być wzorem dla młodego pokolenia Polaków. O wyniesieniu żołnierzy powojennych „oddziałów leśnych” do rangi narodowego symbolu świadczy też fakt, że poświęcona im jest osobna zakładka na stronie głównej internetowego serwisu Kancelarii Prezydenta RP.
Oczywiście tej opowieści nie napisało Prawo i Sprawiedliwość. Sposób, w jaki się ona zrodziła i umocniła, rozrosła w niezliczone formy upamiętniania – od koszulek, przez biegi i oprawy meczowe, do pomników – będzie zapewne niedługo przedmiotem licznych analiz. Pewne wydaje się jednak, że choć poprzednie (a w przypadku samorządów – również obecne) władze tworzyły przyjazny kontekst dla takiej aktywności, to w dużej mierze był to ruch żywiołowy, oddolny. Choć swoje zrobiły działania IPN czy spektakle Teatru Telewizji, mit „żołnierzy wyklętych” niezwykle silnie rezonuje wśród wielu Polaków, szczególnie tych młodszych, potrzebujących wciąż pewnych punktów odniesienia [1]. Prawo i Sprawiedliwość, opierając na nim ciężar swojej polityki historycznej, z jednej strony kształtuje postawy społeczne, a z drugiej odpowiada na masowe zapotrzebowanie. Problem w tym, że mitu tego nie trzeba specjalnie głęboko rozdrapywać, by dostrzec zagrożenia z nim związane. Jeśli dodatkowo przyjmiemy go za pars pro toto strategii pamięci obecnych agend państwa polskiego oraz ich zwolenników, staje się jasne, że powinna ona doczekać się propozycji alternatywnej.
Śmierć wrogom anarchii
Kult „żołnierzy wyklętych” ma na celu nie tyle oddanie sprawiedliwości żołnierzom podziemia antykomunistycznego i przywrócenie pamięci ofiarom komunizmu, ile wykreowanie nowych bohaterów, często zgodnie z partyjnym zapotrzebowaniem. Jakie jednak stoją za nimi wartości? Czy służą one kształtowaniu postaw wspólnotowych i obywatelskich? Czy „wyklęci” to najlepszy wzorzec nowoczesnego patriotyzmu (o którym tak wiele mówili twórcy koncepcji „nowej polityki historycznej” – Marek Cichocki, Dariusz Gawin, Tomasz Merta [2])? Można mieć co do tego poważne wątpliwości. Żołnierze podziemia antykomunistycznego doskonale wpisują się w romantyczno-martyrologiczny mit polskich insurekcji i walki z tyranią – niezłomni, waleczni, skazani na klęskę, ale gotowi do najwyższych poświęceń. Przedstawiani jako spadkobiercy XIX-wiecznych zrywów i pogrobowcy powstania warszawskiego, uosabiają jednocześnie bunt, wykluczenie i anarchię, są wręcz apoteozą społecznego egotyzmu i braku odpowiedzialności [3]. Dlatego świetnie rymują się z ruchami o zabarwieniu antysystemowym i antyestablishmentowym – nieprzypadkowo pojawili się w trakcie kampanii wyborczej na koszulkach Pawła Kukiza i są ważnymi postaciami w panteonie Obozu Narodowo-Radykalnego. Oczywiście nie wszyscy propagatorzy mitu „wyklętych” oraz ich admiratorzy chcą wywrócić istniejący porządek publiczny, jednak państwo, które ma ambicje prowadzenia świadomej polityki historycznej i tożsamościowej, powinno mieć ten anarchistyczny potencjał promowanych bohaterów na uwadze.
Żołnierze wyklęci uosabiają jednocześnie bunt, wykluczenie i anarchię; są wręcz apoteozą społecznego egotyzmu i braku odpowiedzialności. | Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram
Sam sposób skonstruowania tego mitu prowadzić może też do chaosu wśród pojęć i wartości. Widać to dobrze w tekście Katarzyny Gójskiej-Hejke, gdzie jednym tchem wymienia ona Witolda Pileckiego, Zygmunta Szendzielarza i Romualda Rajsa. Obok niekwestionowanego bohatera – postać tragiczna i kontrowersyjna. A obok nich obu – bandyta i morderca. Wszyscy trafiają do jednego worka. W opowieści o „wyklętych” brak rozróżnień na tych, którzy zostali w lesie i z czasem zaczęli rabować chłopów, oraz na tych, którzy sprzeciwiali się komunizmowi, ale nie widzieli sensu w kontynowaniu walki zbrojnej. Stwarza to niebezpieczne wrażenie, że waleczność i antykomunizm wystarczają za wszystkie moralne zasady. Ponadto rodzi ryzyko, że osoby, które nie dysponują odpowiednią wiedzą historyczną, dowiadując się, że Pilecki bądź Emil Fieldorf przynależą jakoby do tej samej grupy co „Bury”, o którego zbrodniach gdzieś usłyszeli, mogą być skłonne do deprecjonowania ich wszystkich. Albo do tworzenia bezrozumnych, równie upraszczających i radykalnych antytez, jak promowane ostatnio przez „Krytykę Polityczną” hasło: „Żołnierze wyklęci – bandyci przeklęci”.
————————————————————————————————————————-
Czytaj także pozostałe teksty z Tematu Tygodnia:
Margaret MacMillan w rozmowie z Karoliną Wigurą i Jarosławem Kuiszem „Historia, do której rząd nie ma wstępu”
Magdalena Gawin w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim „Polacy są spragnieni historii”
Lech M. Nijakowski w rozmowie z Izą Mrzygłód i Łukaszem Bertramem „PiS nie tworzy nowej historii”
Michał Łuczewski w rozmowie z Julianem Kanią „Polityka historyczna w klinczu”
————————————————————————————————————————-
Tak zbudowana opowieść o niezłomnych herosach ma też ogromną moc wykluczającą – przede wszystkim w oczy rzuca się konflikt, jaki się rodzi między tym mitem a pamięcią wspólnot lokalnych, przechowującą doświadczenia chłopów czy mniejszości narodowych, które w przeszłości padały ofiarami zdemoralizowanych „oddziałów leśnych”. Zdecydowany opór wzbudziła ostatnio próba uczczenia w Hajnówce postaci wspomnianego Romualda Rajsa „Burego”, którego oddział wymordował ok. 80 mieszkańców prawosławnych wsi. Problematyczny z tej perspektywy staje status mniejszości w społeczeństwie. Widać to również w sferze antywartości – wrogami są bezdyskusyjnie Sowieci i komuniści, czyli zdrajcy Jednak, co mniej oczywiste, w swoistej opozycji znajdują się również osoby, które odrzuciły po wojnie walkę zbrojną na rzecz pracy organicznej. Skoro, jak twierdzi Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „wSieci”, młodzi Polacy widzą w „wyklętych” „prawdziwą Polskę, do której podświadomie tęsknią”, skoro „wyklęci” byli – jak napisał prezydent Duda – „prawdziwymi bohaterami”, rodzi się pytanie, jakie jest w tej narracji miejsce dla ludzi takich jak żołnierz AK i późniejszy wybitny historyk Aleksander Gieysztor czy wicepremier II RP Eugeniusz Kwiatkowski, którzy odrzucili walkę zbrojną z komunistami i włączyli się w odbudowę kraju po wojnie? Już choćby te przykłady ukazują, że tak manichejska wizja powojennej Polski całkowicie wypacza nieskończenie bardziej złożoną rzeczywistość tamtego okresu i deprecjonuje postawę dużej części polskiego społeczeństwa.
Nie bój się bohaterów
Czy zatem powinno się zburzyć świeżo powstałe pomniki żołnierzy wyklętych? Nie, nie w tym rzecz. Niewątpliwie formację tę należy przywrócić pamięci zbiorowej, a zamordowanym i pokątnie grzebanym w zbiorowych mogiłach zapewnić godny pogrzeb, wypadałoby jednak piedestał zastąpić lekcją muzealną, która pozwoliłaby ukazać tragizm wyborów tamtego pokolenia i grozę okresu powojennego. Że niejednoznaczność postaw „żołnierzy wyklętych” można oddać w przystępnej formie, pokazała ostatnio partia Razem, która w okolicach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych opublikowała grafikę, polegającą na przeciwstawieniu portretu Pileckiego i hasła „Chwała bohaterom” fotografii „Burego” z podpisem „Hańba zbrodniarzom”. W ten sposób podjęto próbę ominięcia bagna spolaryzowanego dyskursu – zerwania ze stanem, w którym ten, kto podaje w wątpliwość moralne walory czy sens walki części „wyklętych”, zostanie nazwany „lewakiem”, „komuchem” i „trzecim pokoleniem UB”, ale też w ramach którego osoba, która przyznaje się do podziwu i szacunku dla Pileckiego bądź Fieldorfa, będzie spostponowana jako nacjonalista i piewca martyrologii.
Retoryka i działania kształtujące wyidealizowany obraz narodu polskiego wywołują bowiem nieprzemyślane reakcje po drugiej stronie polskiego sporu politycznego. Odnieść można wrażenie, że dla wielu komentatorów – czy po prostu osób, którym daleko do prawicy – sama idea instytucjonalnej narracji na temat całości historii Polski jest imprezą z definicji PiS-owską i jako taka powinna zostać zdeprecjonowana. Nabiera ona w tej optyce cech wybitnie nacjonalistycznych, obskuranckich, podejrzanych per se, co łączy się z przekonaniem, że państwo powinno trzymać się od historii jak najdalej.
Warto pokusić się o wykreowanie bohaterów, którzy będą nośnikami wartości takich jak obywatelska odwaga, dialog i otwartość. | Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram
Jakkolwiek zwolennicy historii krytycznej i przeciwnicy polityki historycznej woleliby znieść wszelkie postumenty, to potrzeba wzorca i mitu jest przemożna i – jak pisał Tomasz Mann – niezbędna do zakorzenienia jednostki w świecie i budowania własnej tożsamości [4], dlatego też domaga się zagospodarowania. Warto więc pokusić się o wykreowanie bohaterów, którzy będą nośnikami wartości takich jak obywatelska odwaga, dialog i otwartość na inne kultury, odpowiedzialność za losy wspólnoty i zaangażowanie na jej rzecz. Tak aby pamięć o nich otwierała drzwi do dyskusji o funkcjonowaniu współczesnego społeczeństwa i dawała impuls do refleksji nad kształtem wspólnoty, a jednocześnie by mieli w sobie coś magnetycznego, nieszablonowego, mimo wszystko jakiś pierwiastek inspirującego szaleństwa i postawy „na przekór”. Czy kimś takim – jeśli pozostajemy już w obszarze doświadczeń wojennych – nie mógłby być Jan Karski, bohaterski kurier Polskiego Państwa Podziemnego, patriota kompletny i jednocześnie trzeźwy myśliciel, Polak-katolik będący łącznikiem między tą większościową narracją a pamięcią polskich Żydów? To prawda, państwo polskie wykonało w ostatnich latach potężną pracę, by przypomnieć go światu. Dlaczego jednak nie udało się „wynieść go na t-shirty”?
* * *
Oczywiście, prosta wymiana jednych bohaterów na drugich nie wystarczy. Potrzebujemy polifonii pamięci, w której odzywają się różne głosy, a państwo słucha ich uważnie, próbując je zharmonizować. Bardzo możliwe, że zabrzmią w niej również zgrzyty i dysonanse, gdy zderzą się ze sobą elementy konkurencyjne czy wręcz sprzeczne. Lepsze to, niż gdyby miał się nieść zgodny i gromki slogan „Cześć i sława bohaterom – śmierć wrogom ojczyzny”. Bo skoro stworzyliśmy sobie pojemną, a jednocześnie tak mglistą kategorię bohaterów dnia wczorajszego, dla których żywiołem była śmierć własna i wroga, to może się okazać, że niepokojąco łatwo przyjdzie nam mianowanie nowych wrogów – dzisiaj.
Przypisy:
[1] Na to zjawisko zwrócił uwagę Jan Tokarski, dotykając jednak tylko niektórych jego wymiarów.
[2] Twórcy „nowej polityki historycznej” opowiadali się za odzyskiwaniem i pielęgnowaniem pamięci zbiorowej, kładli nacisk na afirmatywne podejście do przeszłości, łącząc to z przekonaniem, że odwołanie do doświadczeń pozytywnych ma zasadnicze znaczenie dla budowania więzi społecznych. Zob. J. Kalicka, P. Witek, „Polityka historyczna”, [w:] „Modi memorandi. Leksykon kultury pamięci”, red. M. Saryusz-Wolska, R. Traba, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2014, s. 378–387.
[3] Ciekawego wywiadu na ten temat udzielił „Gazecie Wyborczej” prof. Rafał Wnuk.
[4] T. Mann, „Pozycja Freuda w nowoczesnej umysłowości”, [w:] tegoż, „Moje czasy. Eseje”, red. H. Orłowski, tłum. W. Kunicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2002, s. 206–228.
*Ikona wpisu: autorka ilustracji: Magdalena Walkowiak-Skórska
*// Tekst edytowany: drobne poprawki.